Tomasz Hajto: "Gdyby Polak był na miejscu Paulo Sousy, zostałby już medialnie zmiażdżony" [ROZMOWA]
- Po pięciu meczach nie wiem, kto jest zawodnikiem pierwszego składu, a kto nie jest - mówi jeden z najsurowszych recenzentów w światku futbolowych komentatorów, Tomasz Hajto
fot. Bartek Syta
Zawsze mówiłeś barwnie, nie stroniłeś od kontrowersji. Czy jednak, oceniając wyjazd Piotra Zielińskiego ze zgrupowania w Opalenicy, nie pojechałeś od jeden most za daleko?
Uczono mnie, że książkę zawsze trzeba czytać ze zrozumieniem, i ze zrozumieniem wypada także słuchać. Powiedziałem jedynie, że długość urlopu Piotra Zielińskiego na narodziny syna była za długa, nie krytykowałem faktu wyjazdu. Pojawienie się na świecie dziecka, nieważne zresztą - pierwszego, drugiego czy trzeciego - to fantastyczna chwila w życiu każdego człowieka. I każdy ma prawo cieszyć się takim momentem. Tyle że wyjazd ze zgrupowaniu od piątkowego wieczoru do środowego poranka to już przesada. I to wcale nielekka. Mamy do czynienia z zawodowym sportowcem, który przygotowuje się do bardzo ważnego turnieju. Zatem 48 godzin wolnego byłoby w pełni uzasadnione, pięciu dni nie jestem w stanie zrozumieć. Wyszło jednak na to, że lepiej odnosić się do komentarza Tomka Hajty niż do faktycznych problemów naszej reprezentacji.
Przeżywałeś podobną sytuację podczas kariery, znasz takie okoliczności z autopsji?
Byłem w o wiele gorszej, bardzo przykrej sytuacji, o której jednak nigdy nie chciałem mówić. Uważałem, że jest za bardzo intymna. Otóż kiedy grałem w Duisburgu, moja żona poroniła, będąc w drugiej ciąży. Konkretnie w trzecim jej miesiącu. Musiała później przejść poważną operację, istniało nawet zagrożenie życia. Chciałem być blisko małżonki w tak trudnym momencie i poprosiłem trenera o dwa dni wolnego. Usłyszałem jednak od szkoleniowca, że ktoś na taki poważny zabieg musi zarobić. I tym kimś jestem właśnie ja. Przyjąłem odpowiedź na klatę i przychodziłem na treningi. To był straszny moment, straciliśmy dziecko, moja żona naprawdę potrzebowała wsparcia. Narodziny są piękną chwilą i rozumiem, że Piotrek chciał kupić kwiaty i prezenty dla mamy, a synka przytulić. To naturalna sprawa. Uważam jednak, że 48 godzin absolutnie wystarczyłoby na celebrowanie radości z okazji powiększenia rodziny Zielińskich. Powrót na zgrupowanie dopiero w środę to w moim odczuciu dawanie pseudoalibi. Że niby atmosfera jest taka super, a trener tak bardzo wczuwa się w potrzeby zawodników.
A twoim zdaniem nie jest?
Dostrzegam, że drużyna jest podzielona. Dla jednych klimat w reprezentacji i wokół niej jest pewnie super, ale dla innych - z całą pewnością nie. Kamil Glik to nasz pierwszoplanowy obrońca, i nadal zawodnik niesamowicie potrzebny, co udowodnił nawet w meczu z Islandią. Dobrze asekuruje, ma wyczucie odległości, świetnie czyta grę. Popełnił tylko jeden błąd, wychodząc przy interwencji za wysoko, ale gdyby nie on, to Islandczycy jeszcze ze trzy razy wyszliby sam na sam. Nie można więc zrzucać na Kamila, wieloletni filar tej reprezentacji, całego czarnego PR. Stwierdzeniem, że jest za wolny. Glik jest, jaki jest, i już go nie zmienimy. Zauważyłem jednak ostatnio, że do nikogo innego nie mamy pretensji, nawet po koszmarnych pomyłkach, a do Kamila - zawsze. To budujemy tylko niektórych zawodników, a innych brutalnie ściągamy na ziemię?
Po raz pierwszy od dawna nie wyczuwa się wielkiej presji związanej ze startem Biało-Czerwonych w dużym turnieju...
… i to jest w porządku? Jeśli po 2:2 z rezerwową Islandią mówimy, że wszystko jest OK, to ja się zastanawiam, na jakiej wysokości mamy zawieszoną poprzeczkę? Wolałbym, i to o wiele, żeby nie było tej mitycznej atmosfery, a pojawiły się wreszcie zwycięstwa. Zresztą zapytałem kilku kolegów, czy grali w jakimś zespole, w którym nie zgadzały się wyniki, za to była atmosfera. Powiedzieli, że nawet o takim nie słyszeli. Zakładam zatem, że to czysty PR. Byłem w niejednej szatni i wszędzie widziałem stoliki i podstoliki. Nigdzie nie było tak, że wszyscy za sobą przepadali. Do momentu jednak, kiedy nie trafi się zły rezultat, taki jak uratowany w ostatnim momencie remis z rezerwową Islandią, nikt głośno nie narzeka. Dopiero potem zaczynają wychodzić różne kwiatki.
Jakie główne problemy zaobserwowałeś w zespole Sousy?
Nie wiem, kto jest zawodnikiem pierwszego składu, a kto nie jest. Po pięciu rozegranych spotkaniach pod kierunkiem Portugalczyka to kuriozalna sytuacja. Nie wiem także, czy naszym głównym założeniem jest atak pozycyjny, czy też będziemy się przede wszystkim bronić i nastawiać na kontry. Mamy ogólny miszmasz. Wcześniej, nie tylko podczas kadencji Jurka Brzęczka, wszyscy walilibyśmy już w selekcjonera i reprezentację; dziś uciekliśmy w zachwyty nad atmosferą, jakiej podobno nigdy nie było. Popadamy przy tym ze skrajności w skrajność. Jakub Świerczok zagrał nieźle 20-30 minut z Rosją, bo nie ma więcej siły na rywalizację na poziomie europejskim, i od razu zrobiliśmy z niego drugiego Ibrahimovicia. W meczu z Islandią okazało się jednak, że nie ma powtarzalności. Nawet biegowej, a przecież to nie Robert Lewandowski będzie ewentualnie na niego pracował, tylko na odwrót.
Brakuje w kadrze Grosickiego?
Wolałbym nie wypowiadać się na temat Grosika, bo to mój kolega, ale… Jeśli nasz boczny pomocnik Przemysław Płacheta potrzebuje trzech kontaktów z piłką, żeby ją przyjąć, to ja się pytam, czy ktoś realnie ocenił umiejętności tych dwóch piłkarzy? A jeśli popatrzymy na jakość zmiany, którą w spotkaniu z Islandią dał Płacheta, to nie może nie być w reprezentacji także Szymańskiego. Sebastian grał rewelacyjnie w Rosji i trafił do jedenastki sezonu. A w reprezentacji okazał się nieprzydatny… Trzeba przy tym pamiętać, że Zieliński, który w Napoli także spisywał się fantastycznie, w kadrze dotąd zawsze wypadał poniżej oczekiwań. Przeciw Islandii, mimo zdobytego gola, spisał się wręcz słabo. Jestem fanem jego talentu, naprawdę wyjątkowego. W reprezentacji gra jednak wyłącznie w kratkę. Połówkę dobrze, połówkę fatalnie. Ginie na kwadrans, po czym ma trzy dobre akcje, a następnie notuje serię niezrozumiałych strat. Nigdy w pojedynkę nie wygrał nam meczu. W przeciwieństwie do Lewego, Kuby Błaszczykowskiego, Glika czy Grześka Krychowiaka. Myślałem, że po pięciu dniach wolnego przyjedzie na mecz z rezerwową Islandią i pokaże: Jestem ten wielki Piotr Zieliński z Serie A, wart 50 milionów euro! I gram jak na piłkarza za 50 milionów euro przystało! Tymczasem potwierdził jedynie, że powinien dostać solidnego dublera. Takiego jak Szymański. Co prawda Kacper Kozłowski miał rewelacyjne końcowe 10 minut przeciw Islandii, mógł strzelić dwa gole i asystował przy wyrównaniu. Pytanie jednak, czy udźwignie grę w ME? Mam obawy, że nie.
Zawiodłeś się na Sousie?
Myślałem, że gdy przyjdzie zagraniczny selekcjoner, to po trupach pójdzie do celu. Tymczasem mamy powtórkę z przeszłości. Koncerty podczas zgrupowania, popisy kabaretowe, helikoptery, okolicznościowe wyjazdy... Podobnie było za moich czasów i we wszystkich późniejszych. Nikt nie wyciągnął wniosków, cały czas popełniamy te same błędy podczas przygotowań. Tylko atmosfera jest - podobno - lepsza. Tymczasem prawda jest taka, że każdy polski szkoleniowiec, po takich wynikach, jakie do Euro osiągnął Sousa, byłby już zmiażdżony w mediach.
Biało-Czerwoni stracili 8 goli w pięciu meczach pod wodzą Portugalczyka. To powód do obaw przed Euro?
W reprezentacji wnioski wyciąga się z każdego meczu. Zresztą jeśli notorycznie tracisz bramki w grach kontrolnych, to w starciach o punkty nie zaczniesz nagle spisywać się skuteczniej w defensywie. Wydaje mi się, że Sousa na siłę chce, żebyśmy w obronie grali trójką z lewym ruchomym wahadłowym. Pytanie jednak, czy mamy odpowiednich ludzi do tego systemu? Portugalczyk chyba wciąż szuka odpowiedzi na to pytanie. Gdy jednak uwidoczniły się naprawdę duże problemy w naszej drużynie, dziwnie szybko pojawił się także temat zainteresowania naszym selekcjonerem ze strony Fenerbahce. W PR jesteśmy dobrzy. Nawet bardzo…
Czwarty mecz na Euro byłby sukcesem Biało-Czerwonych?
Z grup wychodzą po dwie najlepsze drużyny i jeszcze cztery z trzecich miejsc. Więc jak tu nie wyjść? To byłaby katastrofa! Tyle że mecz z Islandią pokazał, że może być to trudne. Słowacja jest przecież ze dwa razy lepsza i w starciu z nią także będziemy faworytami. A ewidentnie nie radzimy sobie z tą rolą. Szwecja gra przyzwoicie, ale schematycznie, bez fajerwerków. Zawsze jest jednak świetnie przygotowana fizycznie. Czy będziemy w stanie wybiegać mecz do 90 minuty na równi ze Skandynawami? To jest kluczowe pytanie dla realizacji planu minimum. W piłce zmieniają się zasady, systemy, ustawienia, ale podstawą zawsze jest zdrowie i motoryka. Po czerwcowych sprawdzianach trudno jednak o optymizm nawet pod tym względem. A przecież drużynie Sousy w pierwszej kolejności brakuje personalnej stabilizacji, o którą Portugalczyk w ogóle nie zadbał.
Sądzisz zatem, że jedynym pozytywem przed inauguracją ME jest fakt, że Słowacy nie wiedzą, jak zagramy?
Tego nie wie nikt. Obawiam się, niestety, że łącznie z naszymi zawodnikami. Obiektywny plus po meczu z Islandią jest taki - jeśli już szukamy na siłę - że dwa razy udało się odrobić straty i dogonić wynik. Niezależnie od klasy przeciwnika to zawsze buduje. Tylko jakie są realne przesłanki do optymizmu przed rozpoczęciem Euro, skoro my rzutem na taśmę remisujemy z rezerwową Islandią…
Rozmawiał Adam Godlewski