To była niepowtarzalna historia. Rozmowa z autorami książki „Lechia – Juventus. Więcej niż mecz”
32 lata minęły od dwumeczu Lechii z Juventusem Turyn w Pucharze Zdobywców Pucharów. To nadal najważniejsze wydarzenie w 70-letniej historii gdańskiego klubu. Powstała o nim książka. Porozmawialiśmy z jej autorami: Mariuszem Kordkiem i Karolem Nawrockim.
fot. Przemek Świderski/Polskapresse
Książka „Lechia- Juventus. Więcej niż mecz” to prawdziwe kompendium wiedzy. Trudno było wam dotrzeć do bohaterów, archiwalnych zdjęć i ówczesnych sprawozdań?
MARIUSZ KORDEK: Najwięcej materiałów posiadali uczestnicy samego wydarzenia, do których udało się nam dotrzeć. Mogłem także skorzystać z zasobów Muzeum Lechii Gdańsk, które od paru gromadziło swoje pokaźne zbiory. Ciekawe rzeczy zachował w swoich zasobach był dyrektor klubu Zbigniew Golemski. Żałuję jedynie, że do dziś nie udało się odnaleźć kopii polskiej transmisji telewizyjnej. Rozmawiałem o tym fakcie ostatnio z redaktorem TVP Jackiem Jońcą, który będąc pracownikiem Telewizji swego czasu także bezskutecznie jej poszukiwał.
KAROL NAWROCKI: Szczęśliwie nie było ciężko, bo nasza formuła zakładała współpracę fachowca od historii klubu – Mariusza Kordka i fachowca od spraw historii (w tym polityki i służb specjalnych), ale bardzo zainteresowanego i rozumiejącego piłkę nożną, czyli pracownika IPN – Karola Nawrockiego. To autorski pomysł Mariusza. W tym wypadku umiejętność eksploracji archiwum IPN była jednocześnie bardzo pomocna i niekoniecznie męcząca, czasochłonna.
Ile czasu zajęła praca nad książką?
M.K.: Praca nad książką zajęła ponad rok. Początkowo determinował ją mecz jaki miał się odbyć na otwarcie PGE Areny. Gdy się okazało, że do spotkania nie dojdzie, to wtedy zdecydowaliśmy się, że książka ukaże się na 30-lecie wydarzenia. To sprawiło, że można było dotrzeć do większej liczby świadków tamtego wydarzenia.
K.N.: Mieliśmy bardzo mało czasu na napisanie książki. Praca zajęła około roku, ale kończyliśmy jednocześnie inne swoje projekty. Największym wyzwaniem dla mnie była zmierzenie się z myślą, że piszę książkę o jednym meczu. To dla historyka, który zajmuje się często bardzo ważnymi, nie raz tragicznymi wydarzeniami mającymi wpływ na życie tysięcy osób, rzecz nowa. Ale jak już ułożyłem sobie w głowie, że przecież „Lechia” i „Juventus” to przecież też jedna z najważniejszych w życiu rzeczy dla tysięcy kibiców, a sam mecz był naprawdę ciekawym wydarzeniem – również politycznym – to poszło sprawnie.
Czyja pomoc okazała się dla was nieoceniona?
M.K.: Pierwszą taką osobą, był Zbigniew Zalewski, kustosz Muzeum Lechii, który posiadał kontakty do byłych piłkarzy Lechii. Następnie to piłkarze i trenerzy uczestniczący w tym wydarzeniu oraz były dyrektor klubu Zbigniew Golemski. Mam nadzieję, że to książka nie jest przeładowana niepotrzebnymi informacjami i że czytając ją, można przenieść się na moment do tamtych lat.
Od początku koncepcja była taka, żeby zająć się tym wydarzeniem zarówno od strony sportowej, jak i polityczno-społecznej?
M.K.: Tak. Zdawałem sobie sprawę, że poświęcając książkę tylko i wyłącznie tematyce sportowej nie wyczerpie ona tematu. Zdawałem sobie też, że nie był to zwykły mecz, że cała otoczka polityczna miała ogromny wpływ na to wydarzenie. Poznałem wtedy Karola Nawrockiego, pracownika gdańskiego IPN. Jego zamiłowanie do Lechii oraz do badania historii tej najnowszej sprawiła, iż to był strzał w "10".
K.N.: Ja zapoznałem się z koncepcją, którą przedstawił mi Mariusz Kordek. Nie znaliśmy się, a on zobaczył w mediach, że jestem historykiem z zainteresowaniami piłkarskimi oraz zagorzałym kibicem Lechii, pracującym w IPN. Poukładało mu się to w głowie, przekonał mnie, że warto i ruszyliśmy z pracą.
Książka wyszła w 30. rocznicę dwumeczu, czyli w 2013 roku. Dlaczego jednak według pana, panie Mariuszu, nie udało się wtedy zorganizować towarzyskiego spotkania z Juventusem?
M.K.: Temat meczu Lechii z Juventusem przewijał się od dobrych paru lat. Po raz pierwszy już w 2003 roku na 20-lecie. Kolejny w 2009, kiedy myślano już o koncepcji meczu otwarcia nowego stadionu. Później także po EURO. Najlepszą chyba porą, aby rozegrać ten mecz byłoby otwarcie PGE Areny. Niestety z różnych przyczyn nie doszło do tego. W międzyczasie poziom sportowy zespołu włoskiego urósł tak, że Włosi awansowali w tym roku do finału Ligi Mistrzów. Trochę historia się tu powtarza, gdyż w 1983 Juve był w finale europejskich rozgrywek mistrzów krajowych…
Rewanżowy mecz z Juventusem oglądał pan na stadionie czy w telewizji?
M.K.: Na stadionie. Było to dla wielkie wydarzenie, i był to mój drugi mecz jaki pamiętam obejrzany przy Traugutta. Najbardziej w pamięci zapadł mi fakt, że będąc na stadionie na 2,5 godziny przed spotkaniem, wszystkie miejsca na koronie były już zajęte. Uczyłem się wtedy w II klasie i tego dnia nie poszedłem do szkoły. Następnego dnia nauczycielka wywołała mnie do tablicy, bym zrelacjonował to wydarzenie. Jak widać, tym spotkaniem żył cały Gdańsk.
Co przede wszystkim – z punktu widzenia pragmatycznego – Lechia ugrała dzięki dwumeczowi z Juventusem? Modernizację stadionu?
M.K.: Na pewno modernizacja stadionu oraz aspekt medialny. Beniaminek II ligi mierzył się z potęgą światowej piłki klubowej. Piłkarze uwierzyli, że jeśli w rewanżu mogą toczyć wyrównany pojedynek z włoskim klubem, to przeciwników na poziomie II ligi nie muszą się obawiać. Stąd też awans po jednym sezonie do ekstraklasy. Jak pokazuje historia naszego klubu o żadnym meczu nie mówi się tyle, jak o tym z Juventusem i przez kolejne lata będzie podobnie. Historia tego meczu oraz mnóstwo legend wokół niego sprawiło, że te spotkanie urosło do miana kultowego.
To wydarzenie było tak niepowtarzalne, że drugiego takiego już chyba nie doczekamy?
M.K.: Nie ma szans, byśmy podobnego wydarzenia dostąpili. Wszystko z uwagi, na to że tło historyczne tego spotkania było niepowtarzalne: Solidarność, polski papież Jan Paweł II, najlepszy wówczas piłkarz Zbigniew Boniek, noblista Lech Wałęsa i Gdańsk kolebka Solidarności. Z drugiej strony Juventus, w składzie którego byli mistrzowie świata, Michel Platini i wspomniany „Zibi”. A także kibice Lechii, którzy zjawili się w tak dużej liczbie na stadionie przy Traugutta oraz grupa tych, którzy nie wrócili do kraju z meczu wyjazdowego. To była niepowtarzalna historia. Zachęcam do sięgnięcia po książkę "Lechia - Juventus. Więcej niż mecz".
Przejdźmy jeszcze do aspektów politycznych, które gęsto oplotły to wydarzenie. Panie Karolu, jaką rolę w obaleniu systemu komunistycznego odegrało spotkanie Lechii z Juventusem? Jak to wydarzenie należy umiejscowić w całym łańcuchu zdarzeń?
K.N.: W tak złożonym haśle jak „obalenie systemu komunistycznego” to wydarzenie naturalnie nie istnieje i nie ma się co dziwić. Co więcej, przez wiele lat zaniechań polskiej polityki historycznej, również rola Polski jako „stolicy europejskiego antykomunizmu” jest regularnie odsuwana na boczny tor. Symbolem upadku systemu komunistycznego w Europie stał się przecież upadek muru berlińskiego… Sam mecz jest natomiast bardzo ważny w kwestii uzmysłowienia czytelnikom różnorodności podejmowanych działań opozycyjnych w PRL. A także powszechności niechęci do komunistów i przywiązania do idei NSZZ „Solidarność”. W tym aspekcie mecz Lechia – Juventus jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju i bardzo ważny.
Dlaczego Służba Bezpieczeństwa pozwoliła Lechowi Wałęsie wejść na stadion? Przecież to było do przewidzenia, że wraz z nim tysiące kibiców będzie skandować hasło: „Solidarność”.
K.N.: Albo nie poznali Wałęsy, co bardzo mało prawdopodobne, albo… rzeczywiście potraktowali go jak „osobę prywatną”. To było stałe założenie komunistów, aby z Wałęsy zrobić zwykłego obywatela PRL, który – po rozwiązaniu „Solidarności” w stanie wojennym – nie jest nikim szczególnym. Wobec tego zatrzymanie Wałęsy, nie dopuszczenie do tego, aby mógł obejrzeć „zwykły” mecz mogłoby być dla PZPR nieopłacalne. To byłoby dopiero wydarzenie! Nie mówiąc już o tym, że próba zatrzymania go mogłaby przeistoczyć się w zamieszki…
Jak SB próbowała zatuszować tę stadionową, antykomunistyczną manifestację?
K.N.: Wyciszano głos, wycinano kadry. Komuniści byli mistrzami propagandy i medialnych kłamstw, więc do stałych mechanizmów działania radio i telewizji dostawili po prostu sytuację z Wałęsą na stadionie przy ul. Traugutta. To dla nich był chleb powszedni…
Czy Wałęsa lub którykolwiek z innych kibiców Lechii był później represjonowany właśnie za udział w meczu?
K.N.: Absolutnie nie. Mecz odbył się bez ekscesów, kibice rozeszli się – generalnie – do domu. Wielokrotnie byli jednak represjonowani ogólnie kibice „Lechii”, za to że klub był w latach 70. i 80. kojarzony jako antysystemowy.
Tydzień po meczu Lech Wałęsa otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Czy kiedy zachodnie media o tym informowały, to wspomniały jednocześnie mecz Lechii z Juventusem i solidarnościową manifestację?
K.N.: Symbolem meczu Lechia – Juve w przekazach o nagrodzie Nobla dla Wałęsy było zdjęcie zrobione na trybunach przy ul. Traugutta. Poza fotografią, Nobel dla Wałęsy zdecydowanie przykrył przekaz stadionowy, czemu oczywiście nie można się dziwić. To naturalne. Nobel przy meczu – to mimo wszystko – bardzo dużo.
Wielu kibiców Lechii, którzy polecieli na mecz do Turynu, zostało we Włoszech już na stałe. Czy któryś z piłkarzy lub działaczy również planował coś takiego?
K.N.: Nie mam takich informacji, więc zakładam, że nie. Ale o tym co mieli w głowach piłkarze i działacze wiedzą najlepiej oni sami. Sportowcom w PRL żyło się poza tym bardzo dobrze, więc nie mieli pewnie powodów do pozostania we Włoszech.
Lechia zdobyła Puchar Polski, który dał uprawnienie do gry w Pucharze Zdobywców Pucharów, jako trzecioligowiec. Spekulowano, że dzięki działaniom korupcyjnym i gangsterowi o pseudonimie „Nikoś”, który był blisko związany z klubem. Czy rzeczywiście były podstawy, żeby tak sądzić?
K.N.: Nie ma takich podstaw jeśli chodzi o zdobycie Pucharu Polski. Inaczej już bym odpowiedział jeśli rozmowa dotyczyłaby awansu do I ligi… „Nikoś” odegrał tam ważną rolę za co został odznaczony medalem „Za zasługi dla Gdańska”. Piłka nożna w PRL to korupcyjne i biurokratyczne bagno, co nie jest tajemnicą. Tajemnicą jest za to jak tak skompromitowane struktury mogły wpływać na kolejne sukcesy polskiej reprezentacji: np. Hiszpania 1982!, czy później – z perspektywy lat 90. i dwutysięcznych – sam występ w Meksyku’86.
Zebrał pan pokaźny materiał z tego dwumeczu. A czego nie udało się ustalić, czego pan – jako historyk - najbardziej żałuje?
K.N.: Najbardziej żałuję, że nie miałem więcej czasu na napisanie tej książki. Jest jeszcze kilka rzeczy, które warto byłoby opisać, wejść w nie głębiej. Część z nich planuję poszerzyć/wyjaśnić w książce o trójmiejskiej przestępczość zorganizowanej z lat 80… Na nią jednak będzie trzeba jeszcze poczekać, a wątki sportowe nie będą tam najważniejsze.
Rozmawiał Jacek Czaplewski / Ekstraklasa.net