Tarasiewicz: Zawisza i Śląska są na dwóch zupełnie różnych biegunach
- WKS to firma, Zawisza może taką marką stać się za kilka lat. Pamiętajmy, że w ekstraklasie nie graliśmy 19 lat - mówi Ryszard Tarasiewicz, trener Zawiszy Bydgoszcz, a w przeszłości Śląska Wrocław.
fot. Roger Gorączniak
Adrian Zieliński pożegnał się z kat. 85 kg. Rosną szanse na medal Dołęgi i Bonka! Uraz rekordzisty
We wtorek poznamy trenera reprezentacji. Chciałem się upewnić - to nie będzie Ryszard Tarasiewicz?
Na pewno nie.
Szkoda, bo duża część kibiców we Wrocławiu widzi Pana w tej roli. Ale był chociaż jakiś telefon z PZPN-u?
Nie było. Natomiast nie ukrywam, że kiedyś chciałbym poprowadzić kadrę. Jak zaczynałem grać w piłkę w 1972 roku, to też wyznaczyłem sobie za cel, że będę grał w pierwszym zespole Śląska. Teraz - gdy pracuję jako trener - też mam swoje ambicje.
W niedzielę wraca Pan do Wrocławia jako trener Zawiszy. Jest jakaś trema?
Myśl mam jedną: żebyśmy przywieźli z Wrocławia jakąś zdobycz punktową. Trener jest w innej sytuacji niż piłkarze. Oni podpisują umowy na 3-4 lata i nawet jak grają słabiej, to raczej zostają do końca kontraktu. Szkoleniowiec nie ma tego komfortu. W tej chwili interesuje mnie tylko mój zespół. Cały czas oczywiście pamiętam, ile zawdzięczam Śląskowi. Zaistniałem tu jako piłkarz, ale też zacząłem nowy etap w życiu - pracę trenera.
Jak się żyje w Bydgoszczy? Prezes Radosław Osuch mówi, że w klubie jest rodzinna atmosfera, większość piłkarzy mówi do niego po imieniu i nie ma mowy o żadnych zaległościach finansowych.
Mówi prawdę, a nie zawsze prezesi tak mają. My doskonale wiedzieliśmy przed sezonem, jak będziemy funkcjonować Nie ma mowy o bezsensownym wydawaniu pieniędzy, żeby potem mieć kłopoty z regularnością wypłat. Przede wszystkim jesteśmy uczciwi. Znamy swoje miejsce pod względem sportowym i finansowym.
Udało znaleźć się kompana do partyjki szachów?
Aleksiej Tiereszczenko współpracuje z nami jako trener grup młodzieżowych i czasem z nim gram. Nie mamy jednak za dużo czasu.
Prezes Osuch nie może się Pana nachwalić. - Superczłowiek do współpracy. Nie ma dla niego problemów. Ma zmysł jak poustawiać zawodników. Przyszedł na jeden trening, poprzestawiał i zaczęli grać - mówi. Tak faktycznie było?
Za dużo tu kurtuazji. Po jednym treningu nikt nie jest w stanie tak zmienić drużyny. Każdy trener ma swoją filozofię, a zawodnik indywidualne cechy, jakiś potencjał. Czasem faktycznie wystarczy kilka roszad. Przestawić kogoś z prawej na lewą lub z lewej na prawą, do tego dwie-trzy uwagi, jak się ma na boisku poruszać. Wszystko zależy od koncepcji szkoleniowca. Czasem to działa, innym razem nie.
Prezes Osuch postawił Panu jakiś konkretny cel? W wywiadzie dla weszlo.com wspominał o 10. miejscu, ale zaznaczył też, że potencjał jest może nawet na 5-6 miejsce.
Zawisza i Śląska są na dwóch zupełnie różnych biegunach. WKS to firma, Zawisza może taką marką stać się za kilka lat. Pamiętajmy, że w ekstraklasie nie graliśmy 19 lat. Wrocławianie mają doświadczenie gry najpierw w I lidze, potem w ekstraklasie, a na końcu w europejskich pucharach. To duży atut. My mamy zawodników, którzy jeszcze kilka lat temu w swoich ligach nie byli gwiazdami, a taki Masłowski czy Wójcicki nie grali jeszcze w ekstraklasie. Mam jednak swój potencjał, zespół bardzo zrównoważony, jeśli chodzi o ofensywę i defensywę, dobrze przygotowany fizycznie.
Z tego Pan zawsze słynął. Niektórzy mówią, że jeszcze długo po tym, jak odszedł Pan ze Śląska, to zawodnicy grali na tym, co Tarasiewicz wypracował.
Uważam, że nie można pokazać w pełni swoich możliwości, jeśli nie jesteś dobrze przygotowany motorycznie. Sama technika nie wystarczy, żeby dobrze grać w piłkę. Zawodnik musi cały czas myśleć, żeby być aktywnym na boisku, a nie zastanawiać się, czy się już męczy i czy zaraz będzie przerwa. Może mieć gorszy dzień technicznie, ale fizycznie zawsze musi być w formie. W Śląsku małymi etapami szliśmy właśnie w tym kierunku. Ciężko pracowaliśmy zarówno zimą, jak i latem i wydolnościowo zrobiliśmy duży progres.
Śledzi Pan zapewne to, co dzieje się we Wrocławiu. Nie żal Panu czasem Śląska, że ma takie problemy?
Wszystko zależy od tego, jak chcemy prowadzić zespół. My też moglibyśmy sobie pozwolić na 2-3 piłkarzy, którzy zarabialiby trzy razy więcej, tylko czy ci zawodnicy dadzą faktycznie wyższą jakość w najważniejszych meczach? Mówię tu o Lidze Europy czy Lidze Mistrzów, bo na naszą ligę pewnie wystarczą. Najczęściej brnie się w nielogiczny sposób i naciąga budżet poprzez pensje dla zawodników, których jakość nie jest adekwatna do tych pieniędzy.
Widzi się Pan jeszcze kiedyś na ławce trenerskiej Śląska?
Nie wykluczam, że taki dzień nadejdzie. Mam nadzieję, że jeszcze poprowadzę Śląsk.
Jak Pan patrzy na obecny Śląsk, to nie ma Pan wrażenia, że gra podobnie jak wtedy, gdy Pan odchodził? Wtedy też WKS grał ofensywnie, ale brakowało mu skuteczności.
Jest pewne podobieństwo. Trenerów rozlicza się przede wszystkim z wyników, ale ja nie mam obsesji na tym punkcie. Zawsze chciałem łączyć dobry styl z wynikiem. Tak jak wspominałem - nie da się tego zrobić, jak ktoś cierpi, gdy chodzi, nie mówiąc już o bieganiu; gdy nie jest dobrze przygotowany fizycznie. Bo drużyna musi atakować, potem wrócić szybko do obrony, a później znów przejść do ofensywy. Kibice muszą przy tym widzieć, że zespół gra do przodu.
Wciąż trwa Pana spór ze Śląskiem. Ma Pan jeszcze żal o to, jak się z Panem pożegnano we Wrocławiu?
Ja nie jestem mściwy. Jak to mówią - kto szuka zemsty, musi wykopać dwa groby. Nie mogę powiedzieć, że nie został żaden żal. Każdy ma prawo zwolnić trenera, ale są odpowiednie formy. Informacje na mój temat i mojego kontraktu, które się pojawiały, też nie były prawdziwe. Ja mogę spokojnie powiedzieć, że mam czyste sumienie, że w tym wszystkim nie ma absolutnie mojej winy.