menu

Tadeusz Pawłowski: Kamil Biliński musi zrozumieć, że napastnik gra dla drużyny, a nie drużyna na niego

22 lipca 2015, 21:17 | Jakub Guder/Gazeta Wrocławska

Dziś rano piłkarze Śląska Wrocław wylecieli na rewanżowy mecz z IFK Göteborg w Lidze Europy (jutro, godz. 19). Wiele wskazuje na to, że póki co tajną bronią WKS-u nie będzie jeszcze Kamil Biliński.

Tadeusz Pawłowski, trener Śląska Wrocław
Tadeusz Pawłowski, trener Śląska Wrocław
fot. Paweł Relikowski/Polska Press

Wygląda na to, że Kamil Biliński będzie jeszcze musiał trochę popracować, żeby wywalczyć miejsce w pierwszej jedenastce Śląska. Póki co pozycja na szpicy zarezerwowana jest dla Jacka Kiełba, który co prawda nominalnym napastnikiem nie jest, ale dużo biega i walczy, a to dla Tadeusza Pawłowskiego jest bardzo ważne. - Problem nowych zawodników jest zarówno taktyczny, jak i fizyczny. Kamil Biliński musi zrozumieć też, że tu jest inna filozofia i im szybciej to zrobi, tym lepiej dla niego. U nas napastnik pracuje dla drużyny, a nie drużyna na napastnika- nie pozostawił złudzeń Pawłowski.

Biliński póki co zagrał w dwóch meczach: wszedł w końcówkach spotkań z IFK Göteborg oraz z Legią. W tym drugim meczu strzelił nawet gola, ale ze spalonego. Generalnie jednak nie pokazał jeszcze niczego wielkiego, chociaż oczywiście jest zdecydowanie za wcześnie, aby go ocenić. Pawłowski lubi piłkarzy, którzy walczą na całej długości boiska. Od napastnika wymaga także tego, by pomagał kolegom w defensywie. Tymczasem Biliński wydaje się raczej snajperem innego typu - czekającym na piłkę pod polem karnym. To zresztą nawyk, który miał już w młodości, co wytykał mu m.in. trener Dominik Nowak, jego opiekun z czasów wypożyczenia do ówczesnego Górnika Polkowice. - Za bardzo skupia się na tym, aby strzelić bramkę. Nie może być tak, że zawodnik przez cały mecz będzie stał i czekał, aż ktoś zagra do niego piłkę - mówił wówczas o Bilińskim Nowak.

Pawłowski pokazał jednak, że potrafi wpływać na zawodników. By nie wracać już do Sebastiana Mili, dość wspomnieć Toma Hateleya czy nawet Lukasa Droppę, którzy pod okiem obecnego szkoleniowca WKS-u zrobili widoczny postęp. Inną sprawą jest, że nowym w Śląsku brakuje zwyczajnie kondycji. - My właściwie jesteśmy w okresie przygotowawczym, ciężko trenujemy. Potrzebujemy czasu, żeby wszystko zaczęło działać, ale z każdym meczem będzie postęp. To jest wyzwanie zwłaszcza dla tych piłkarzy, którzy do nas przychodzą, bo muszą nadrobić zaległości wobec innych - mówi Pawłowski. Ta uwaga dotyczy też Marcela Gecova, który z Legią zadebiutował w pierwszym składzie. Czech wypadł przeciętnie, żeby nie powiedzieć słabo. - To nam pokazuje, że zawodników należy sprowadzać wcześniej. Marcel trenuje z nami tylko tydzień, musi się przestawić na naszą piłkę. W meczu z Legią byłem zawiedziony postawą wszystkich. Wydaje mi się, że mentalnie nie odpoczęliśmy po spotkaniu z IFK. W tej sferze przegraliśmy z Legią - stwierdził trener.

Pawłowski nie ma wątpliwości, że Szwedzi w jutrzejszym meczu rzucą się na Śląsk od pierwszej minuty. - Zwłaszcza jeśli widzieli nasz mecz z Legią. Są pewni siebie, no i w zupełnie innym miejscu niż my, w połowie sezonu - dodaje. Opiekun WKS-u oznajmił, że ma już opracowaną taktykę na rewanż, ale nie ma zamiaru jej zdradzać. - Skład jest ustalony. Nieważne, kogo z młodych bierzemy do Szwecji, bo nie na tym ten klub się opiera. Śląsk opiera się na najlepszej jedenastce, która w czwartek wyjdzie na boisko. Bez względu na to, czy złożona ona będzie z młodych, starych, grubych czy chudych. Jedzie najlepsza osiemnastka, która chce awansować do kolejnej rundy - oznajmił Pawłowski. Przyznał też, że w samolocie znajdzie się miejsce m.in. dla Mateusza Machaja, który na Legię nie znalazł się nawet w meczowej osiemnastce.

Wrocławianie czarterowym samolotem mają wystartować dziś ok. godz. 10.30. O 17.30 zaplanowano konferencję prasową, a o godz. 19 - w porze meczu - oficjalny trening. W Szwecji pogoda jest odmienna od tej, jaka męczy wielu w ostatnich dniach na Dolnym Śląsku. Upałów nie ma, termometry pokazują kilkanaście stopni powyżej zera. Warunki do gry są zatem całkiem niezłe. Drużyny zagrają ze sobą na stadionie Gamla Ullevi, który otwarto w 2009 roku. Obiekt może pomieścić niespełna 19 tys. kibiców. - Kamil Biliński musi zrozumieć, że tu jest inna filozofia, że napastnik gra dla drużyny, a nie drużyna na niego - mówi Tadeusz Pawłowski.

Gazeta Wrocławska


Polecamy