menu

Tadeusz Pawłowski chyba ma żal

16 lutego 2016, 08:25 | Jakub Guder/Gazeta Wrocławska

- Wieloletnią grą w Śląsku chyba sobie na to zasłużyłem - zarówno jako piłkarz jak i trener. Kibice to docenili. Zrobili przepiękną oprawę. Jestem wzruszony. Chciałbym, żeby kiedyś kibice Wisły mnie tak pożegnali - mówił na konferencji prasowej Tadeusz Pawłowski o oprawie miejscowych kibiców podczas meczu Śląsk - Wisła 1:0.

Tadeusz Pawłowski
fot. Andrzej Banaś/Polska Press
Kibice na meczu Śląsk Wrocław - Wisła Kraków
fot. Tomasz Hołod / Polska Press
1 / 2

Fani WKS-u zaraz na początku spotkania rozwinęli na młynie olbrzymią podobiznę byłego szkoleniowca Śląska, a pod nią napis: „Wojownik Śląski, legendarny mistrz Polski, Tadeusz Pawłowski”. Potem wielokrotnie skandowali jego nazwisko.

Trener „Białej Gwiazdy” na pomeczowej konferencji dopytywany o wrażenie, jakie zrobił na nim Śląsk, był dość powściągliwy. Mamy nawet wrażenie, że walczył ze sobą, by nie powiedzieć za dużo. - Wyróżniał się Tom Hateley, ale… nie chciałbym mówić więcej. Mam swoje zdanie, ale za chwilę będzie tu trener gospodarzy i jego możecie zapytać - stwierdził.

Pawłowski nie ukrył jednak tego, że jest zaskoczony - a może i rozczarowany - że jego następca dostał w zimowej przerwie wzmocnienia, na jakie on nie mógł liczyć.

- Trochę mnie to dziwi, bo graliśmy w pucharach, ale OK - może po prostu w tej chwili są pieniądze. Może coś się zaczęło dziać z myślą „zróbmy coś razem” - tak jak to mówiłem. Może nie ma podziałów dla piłki nożnej we Wrocławiu. Podobno jest teraz możliwość treningów na stadionie przed meczem. Ja takiej możliwości nie miałem. Nie ma sensu jednak o tym mówić - zakończył trener Wisły.

Cały czas mieliśmy jednak wrażenie, że Pawłowski parę spraw w sobie dusi i nawet tak po ludzku nam jest go szkoda. Jako człowieka. Obiektywnie patrząc w piątek sportowo jego Wisła się nie obroniła, ale też nie była drużyną gorszą. Tym razem jednak szczęście dopisało Romualdowi Szukieło-wiczowi.

- Trzeba w życiu i w sporcie mieć trochę szczęścia. Nie będę polemizował - mieliśmy szczęście. Wygraliśmy mecz, każdy punkt jest bezcenny. Mieliśmy jedną czy dwie sytuacje i to wykorzystaliśmy - uśmiechał się Szukiełowicz, dla którego był to trzeci ligowy mecz na Oporowskiej i trzecia wygrana. Trzeba przyznać - świetna seria.

Co ciekawe wrocławscy piłkarze dość otwarcie przyznają, że jesienią brakowało im sił, że we wcześniejszych okresach przygotowawczych, brakowało im tego typu zajęć jak w Zakopanem. Mówił o tym po meczu Tomasz Hołota (rozmowa obok), a przed spotkaniem Mariusz Pawełek. Znamienne było też to, że po strzelonym golu wszyscy podbiegli do ławki trenerskiej i zasalutowali Szukiełowiczowi. Jak żołnierze swojemu generałowi. To ważny gest biorąc pod uwagę, jak krótko trener jest w Śląsku.

Wypada też pogratulować sukcesu marketingowi Śląska. Nie wiemy, co prawda, jaki duży był „efekt Celo”, a ilu kibiców przyszło faktycznie na samo spotkanie. Pewnie frekwencję poprawił też fakt, że był to „mecz przyjaźni”. Tak czy inaczej blisko 14 tys. kibiców to całkiem dobry wynik, biorąc pod uwagę, że na trzech ostatnich jesiennych meczach WKS-u było w sumie niespełna 13 tys. osób (!). Inna sprawa jest taka, że prawdziwy trend poznamy po kolejnej domowej kolejce, gdy 26 lutego przyjedzie do Wrocławia Górnik Zabrze.

Wracając do oprawy z podobizną Pawłowskiego. Była świetna i - co ważne - bez rac. Nam osobiście wcale ich nie brakowało, bo było bardzo efektownie. Brawo!

Gazeta Wrocławska


Polecamy