Szybka kontra: Quo vadis Polsko?
Wierzyłem, marzyłem, sądziłem, że dziś będę pisał same pochwały pod adresem polskich piłkarzy. Przed oczami miałem wspaniałe zwycięstwo nad Ukrainą ukoronowane trzema trafieniami Roberta Lewandowskiego. Jak zwykle się przeliczyłem, a polscy piłkarze po raz kolejny sprowadzili mnie na ziemię. Jeżeli chcecie podnieść sobie ciśnienie, wcale nie musicie pić kawy. 90 minut z reprezentacją Polski w zupełności wystarczy.
fot. Sylwester Wojtas
Swego czasu Marcin Daniec opowiadał o tym, że gdy wrócił z toalety podczas walki Gołota - Lewis, nie zastał w barze nikogo. Było już po „zawodach”. Podczas spotkania z Ukrainą musiał czuć się podobnie. Ukraińcy w 7 minut wybili nam z głowy końcowy sukces w tym spotkaniu. Wyglądało to niczym dwa ciosy jednego z braci Kliczko - „bam, bam” i po sprawie. W jednym narożniku leżał Boenisch, w drugim Wasilewski. O ile wszyscy piłkarze reprezentacji Polski wyglądali w tym spotkaniu jak dzieci z przedszkola, o tyle ta dwójka prawdopodobnie nie wyszła jeszcze ze żłobka. A w piątek urządziła sobie dosłownie leżakowanie...
Zobacz koniecznie: Daniec: Lewandowski, jeszcze jeden taki numer i z nami nie grasz
Jeżeli ktoś zastanawiał się przed spotkaniem, czy potrafi grać w piłkę, to zdecydowanie byli to Ukraińcy! W piątek rozmawiałem z kilkoma dziennikarzami z tego kraju i wszyscy mówili, że remis biorą w ciemno. W obecnym zespole nie mają żadnych indywidualności, a siłą jest kolektyw, który i tak ostatnio praktycznie nie funkcjonuje. A nasi nie bali się nikogo i niczego. Trener Waldemar Fornalik co chwila powtarzał, że zespół jest naładowany pozytywną energią i widzi w chłopakach wielką wolę walki (całe szczęście, że nasi piłkarze nie walczyli o niepodległość).
Jak wyglądał mecz, widział każdy z nas. Ukraina rozpoczęła ostrożnie, ale już po minucie zauważyła, że Polacy pojęcie o piłce nożnej mają równie wielkie, jak oni o siatkówce. Coś tam pograją, ale i tak na końcu zbierają soczysty wpiernicz. Postanowili więc to skrzętnie wykorzystać. To, że skończyło się 1:3 zawdzięczamy tylko i wyłącznie... Sebastianowi Boenischowi. Tak Boenischowi! Chłopak na tyle skutecznie spowalniał grę i raczył nas swoją nieporadnością w obronie, że zaskoczeni jego postawą byli sami Ukraińcy. Przez moment myśleli nawet, że grają przeciwko jakiemuś kelnerowi z San Marino. Boenisch był jedynym piłkarzem na boisku w barwach reprezentacji Polski, który mógł pochwalić się kilkoma „nieszablonowymi” zagraniami (nie licząc oczywiście subtelnych pośladków Kuby Koseckiego).
Po meczu Artur Boruc oświadczył wszem i wobec, że „nie jesteśmy tak słabi, jak pokazał mecz z Ukrainą”. Całe szczęście, że zaraz podejmujemy San Marino. Dopiero teraz pokażą jak naprawdę są słabi? Zaraz pojawią się komentarze - „Jak to? Wygrają z San Marino i utrą wam nosa!” Oczywiście! Szkoda tylko, że z takim San Marino to wygrałaby „drużyna sklecona na biegu z dziewięciu gości z Uzbekistanu” - cytując Radosława Janukiewicza. „Lewy” się przełamie, bo jak tu się nie przełamać, jeżeli ma się strzelić bramkę facetowi, który na co dzień rozlicza PIT-y? Wasilewski odkupi swoje winy w defensywie, bo powstrzymać gościa, który wkręca żarówki w sklepach spożywczych jest wyczynem po prostu imponującym.
Bankowcy, księgowi, barmani. Czyli kadra San Marino w całej okazałości
Piłkarze San Marino po raz ostatni nie schodzili z boiska pokonani od czasu wielkiego potopu i Arki Noego, więc dla nich mecz z Polską jest okazją do przerwania złej passy. Zwłaszcza, że nasze gwiazdy naprawdę obawiają się najbliższych rywali! Robert Lewandowski zdążył już nawet zabłysnąć słowami - „Nie ma co się oszukiwać. To wcale nie będzie łatwe spotkanie”. Rozumiecie? Facet, który zarabia miliony w Bundeslidze i strzela bramki największym klubom w Europie, obawia się pojedynku z „gośćmi”, którzy żeby zagrać mecz eliminacji MŚ, musieli wziąć w pracy urlop! Przepraszam. Jeden nie musiał. Jest bezrobotny...
Dzisiejszy mecz elektryzuje całą piłkarską Polskę. Naprzeciw siebie staną dwaj godni siebie rywale. Piłkarze San Marino będą chcieli udowodnić, że 51 porażek z rzędu, to nie przypadek. Polscy zawodnicy będą starać się zmazać plamę, która pojawiła się na ich koszulkach po meczu z Ukrainą, a której nie potrafił usunąć nawet Zygmunt Chajzer używając niezawodnego proszka. Szykuje się wielka piłkarska uczta, której daniem głównym będą fantastyczne pojedynki Danilo Rinaldiego z Kamilem Glikiem. Quo vadis Polsko?