Szeliga: Przeciwko ŁKS-owi grałem z potrójną motywacją
- Nieważne, kto strzela gole, ważne jest, aby w każdym meczu zdobyć komplet punktów. W meczu z ŁKS zdarzyło mi się uzbierać dwie bramki - mówił po wygranym przy Kałuży spotkaniu z ŁKS-em, kapitan Cracovii Sławomir Szeliga.
Czy pamięta Pan mecz, w którym strzelił dwie bramki?
To było bardzo dawno, chyba jeszcze w drużynie juniorskiej.
Zaczęliście od mocnego uderzenia i do 40. minuty prowadziliście 2:0. Później zwycięstwo zaczęło się powoli wymykać. Co trener powiedział wam w szatni?
Rzeczywiście, zaczęliśmy bardzo dobrze. Strzeliliśmy dwie bramki, ale pod koniec pierwszej połowy coś się niedobrego stało i ŁKS szybko doprowadził do remisu. Mecz się jednak kończy dopiero po 90 minutach i trener nas na to uczulał wcześniej, żeby walczyć do końca. Najważniejsze jest to, że zdołaliśmy się podnieść z kolan i mamy trzy punkty. A to, co trener powiedział nam w przerwie meczu, to już zostaje tajemnicą szatni.
Pana bramka na 3:2 znowu uratowała Cracovii życie…
Tak. Jednak nieważne kto strzela, ważne jest, aby w każdym meczu zdobyć komplet punktów, a kto strzeli bramkę to już mniej ważne. W meczu z ŁKS zdarzyło mi się uzbierać dwie bramki, natomiast w kolejnych spotkaniach może to być ktoś inny. My cieszymy się ze zwycięstwa.
W meczu z Dolcanem straciliście aż trzy bramki, strzelając zaledwie jedną. Teraz sytuacja się odwraca i to wy notujecie cztery trafienia i zwyciężacie w całym meczu. Co się zdarzyło w okresie między tymi meczami?
Nic szczególnego. Trenowaliśmy jak zwykle ciężko i z dużym zaangażowaniem. Mecz z Dolcanem nam nie wyszedł, więc staraliśmy się trenować pod kątem słabych elementów, tak aby poprawić naszą grę i uważam, że udało nam się to przełożyć na boisku.
Patrząc na to, jak się cieszycie po zwycięstwach, czy nie uważa Pan, że kwintesencją tego, że wygrywacie, jest atmosfera w drużynie?
Atmosfera w drużynie i pozytywne nastawienie musi być nie tylko jak się wygrywa, ale także po porażkach, gdyż to buduje cały charakter zespołu.
Czy to jest ta Cracovia, którą chcecie pokazać kibicom? Czy ten mecz ułożył się tak jak chcieliście?
Mecz był kompletny. Dwie bramki, remis, prowadzenie, słupek, poprzeczka, dużo emocji i częste zwroty akcji. Natomiast my realizujemy założenia trenera i gramy to, czego trener od nas oczekuje. Czeka nas dużo pracy, szczególnie w defensywie, ale staramy się nadrabiać te braki na każdym treningu.
Trener na konferencji pomeczowej określił ten mecz jako „mini Szeliga show”. Jak się Pan czuje w nowej roli snajpera?
Żaden "Szeliga show" (śmiech). Tak jak mówiłem, dla mnie liczą się trzy punkty i dobra gra całego zespołu, a nie kto strzela bramki. W końcu wszyscy koledzy z drużyny pracowali, aby te bramki padły i to im przede wszystkim należą się podziękowania.
Ale ciarki chyba Pana przeszły kiedy cały „młyn” skandował Pana nazwisko?
Na pewno była to wspaniała chwila. Było to bardzo miłe z ich strony, za co serdecznie dziękuję. Ale my już nie myślimy o tym meczu, tylko myślami skupiamy się na następnym.
Grał Pan w Widzewie ponad trzy lata. Czy była podwójna motywacja w tym meczu w związku z tym?
Tak. Derby w Łodzi to wielkie święto, podobnie jak w Krakowie, także motywacja była podwójna, a nawet potrójna!
Ma pan wyhaftowane imiona swoich synów na obydwu butach. Którym z nich strzelił dziś Pan bramki? Łukaszem czy Kubą?
Dwa gole strzeliłem dziś Kubą (śmiech), ale dedykuję je obydwu synom.
W Krakowie rozmawiał Tomasz Kozimala / Ekstraklasa.net