Superpuchar Polski 2018. Arka z kolejnym Superpucharem! Legia nie zdjęła klątwy, mimo że dwa razy prowadziła
Superpuchar Polski 2018. Pierwsza połowa spotkania o Superpuchar Polski dostarczyła ogromnych emocji. Oglądaliśmy szaloną wymianę ciosów, z której zwycięsko wyszła Arka Gdynia (3:2 do przerwy). Po zmianie stron wynik nie uległ zmianie. Trudno w to uwierzyć, ale Legia Warszawa przegrała piąty mecz z rzędu o to trofeum. Nie pomogła nawet gra przed własną publicznością.
Podchodząc do Superpucharu Legia Warszawa liczyła na przerwanie serii niepowodzeń w tych rozgrywkach. Od pięciu sezonów warszawianie regularnie mierzyli się ze Śląskiem Wrocław, Zawiszą Bydgoszcz, Lechem Poznań i Arką Gdynia, mimo to ani razu nie udało się wygrać. Niektórzy zaczęli nawet nazywać niemoc obecnych mistrzów Polski klątwą, dziś jednak wszystko miało się zmienić. Legioniści chcieli pokazać widowni, że nie traktują meczu z Arką w ramach ostatniego przedsezonowego sparingu.
Gdynianie mecz zaczynali jako obrońca trofeum, wywalczonego przed rokiem także przy Łazienkowskiej. Wtedy mecz zakończył się wynikiem 1:1 po golu Thibault Moulina i samobójczym trafieniu Michała Pazdana. Losy trofeum rozstrzygnęły się w rzutach karnych, które skuteczniej egzekwowali gdynianie. Co ciekawe, porównując wyjściowe składy z tamtego meczu i z dzisiejszego, na boisku ponownie pojawili się tylko czterej zawodnicy (jeden po stronie Legii, trzech w Arce). To pokazuje, jaką przebudowę, by nie powiedzieć wręcz – rewolucje przeszły oba zespoły.
Mecz rozpoczął się od mocnego uderzenia, bardzo pechowego dla Arki Gdynia. Już w drugiej minucie spotkania Marko Vesović popisał się pięknym, indywidualnym rajdem po mocnym podaniu Krzysztofa Mączyńskiego ze środka pola. Czarnogórzec zdecydował się na mocne podanie piłki pod samą bramkę, gdzie futbolówkę do własnej siatki wpakował Andrij Bogdanow. Między pierwszym gwizdkiem arbitra i golem samobójczym minęły jedynie 74 sekundy. Mimo ulewnego deszczu, jaki nawiedził stolicę w pierwszej połowie, przewaga mistrzów Polski nie podlegała żadnej dyskusji. Pierwsze minuty upłynęły pod znakiem dominacji Legii, pierwsza dobra sytuacja Arki miała miejsce w okolicach 14. minuty, kiedy to Luka Zarandia stanął oko w oko z Arkadiuszem Malarzem. Bramkarz Legii zdołał zatrzymać piłkę bez kontaktu z Gruzinem, Arce nie pomogła nawet interwencja systemu VAR.
Na swoją szansę na poprawienie wykończenia akcji gruziński zawodnik Arki nie musiał długo czekać. Piłka dośrodkowana w pole karne spadła dokładnie na jego nogę, piękne uderzenie z woleja z okolic jedenastego metra dało gościom dość niespodziewane wyrównanie, bowiem to wciąż Legia była drużyną prowadzącą grę. Wyraźnie spóźniony był Marko Vesović, który nie zdołał powstrzymać wrzutki w pole karne, zawiodła komunikacja w grze systemem 3-5-2.
Niemal równo po upływie trzydziestu minut spotkania na prowadzenie ponownie wyszli gospodarze. Po nieszablonowym wykonaniu rzutu rożnego przez Sebastiana Szymańskiego piłka trafiła do Chrisa Philippsa. Reprezentant Luksemburga przyjął piłkę około 30 metrów od bramki strzeżonej przez Pavelsa Steinborsa i uderzył nie do obrony. Było to pierwsze trafienie na polskich boiskach zawodnika sprowadzonego przez mistrzów Polski z FC Metz w zimowym okienku transferowym. To nie był jednak koniec emocji, a nawet cudownych uderzeń z dystansu w tym meczu. Za swój błąd z początku spotkania zrehabilitował się Andrij Bogdanow, który cudownym uderzeniem z rzutu wolnego z około 22 metrów trafił w samo okienko bramki Legii. W samej końcówce pierwszej połowy gdynianom udało się wyjść na prowadzenie. Nieporadność mistrzów Polski we własnym polu karnym wykorzystał Michał Janota. Były zawodnik Stali Mielec w swoim debiucie mierzonym, lekkim uderzeniem tuż przy słupku strzelił gola na 3:2 dla Arki Gdynia.
W przerwie kibice Legii zastanawiali się w czym szukać przyczyn niekorzystnego wyniku? Gra w ofensywie wyglądała naprawdę obiecująco, Legia mogła zdobyć więcej bramek w trakcie pierwszych 45 minut, wszystko zniweczyła jednak beznadziejna gra w defensywie, pokazująca, że gra systemem 3-5-2 wymaga jeszcze ogromnej pracy, a wręcz powodująca zwątpienie, czy rzeczywiście to ten styl gry jest optymalny dla tego zespołu.
Po zmianie stron warszawianie przeszli do zdecydowanej ofensywy. Trener Dean Klafurić zdecydował się na wprowadzenie na plac gry Cafu i Carlitosa, zawodników, którzy domyślnie mają być najważniejszymi ogniwami mistrza Polski. Nie dziwi więc, że pierwszy kwadrans drugiej części gry upłynął pod znakiem dalszego prowadzenia gry przez Legię, wciąż jednak bardzo niewiele z tego wynikało. W 65. minucie Carlitos trafił do siatki, dobijając strzał Cafu z dystansu, sędzia jednak dopatrzył się w tej sytuacji pozycji spalonej byłego zawodnika Wisły Kraków.
Do końca meczu pozostawało coraz mniej czasu, ale Legia wciąż nie potrafiła przełamać strzeleckiej niemocy. Warszawianie marnowali kolejne okazje, a mieli ich naprawdę sporo. Ze skutecznością problemy mieli problemy zwłaszcza ci wprowadzeni na boisko stosunkowo niedawno. Ostatecznie Legia nie potrafiła trafić do siatki Arki po przerwie. To gdynianie obronili trofeum, zdobywając pierwszy puchar w tym sezonie. Superpucharowa klątwa Legii trwa i z taką dyspozycją w ofensywie, jak w drugiej połowie ciężko będzie o sukces w eliminacjach europejskich pucharów.
Atrakcyjność: 7,5/10
Piłkarz meczu: Andriy Bogdanov
EKSTRAKLASA w GOL24
Więcej o EKSTRAKLASIE - newsy, wyniki, terminarz, tabela, strzelcy
[wideo_iframe]//get.x-link.pl/eb2395de-27c7-5c62-19a4-9b1881cb2075,552a2f07-2601-e674-331c-5091de71da50,embed.html[/wideo_iframe]