menu

Stawowy o pracy w Widzewie: Lubię takie wyzwania, trudne, czasem ekstremalne

24 listopada 2014, 11:57 | Jacek Żukowski/Gazeta Krakowska

Wojciech Stawowy z sukcesami prowadził Cracovię, dwa razy wprowadzając ją do ekstraklasy. Teraz ma ratować zespół Widzewa Łódź. - Moja praca w Widzewie będzie pracą długofalową. Trzeba się liczyć z każdą ewentualnością, ale póki jest nadzieja, to trzeba walczyć - przyznaje Stawowy.

1 grudnia obejmie Pan outsidera I ligi - Widzew Łódź. To misja samobójcza, po co to Panu?
Nie chcę szeroko komentować tej sprawy, musimy pozałatwiać jeszcze sprawy formalne. Dopóki jest szansa na to, by się utrzymać w lidze, trzeba o to walczyć. Moja praca w Widzewie będzie pracą długofalową. Trzeba się liczyć z każdą ewentualnością, ale póki jest nadzieja, to trzeba walczyć. Lubię takie wyzwania, trudne, czasem ekstremalne. Dwukrotnie pomagałem Cracovii wracać na salony ekstraklasowe. Pomogłem też Arce Gdynia, pomogłem GKS-owi Katowice utrzymać się w I lidze. Widzew to marka. Mojej pracy nie nazywałbym misją samobójczą. Gdybym nie wierzył w to, że zespół da się utrzymać, to bym się nie podejmował tego zadania.

Tą kadrą Widzew się nie utrzyma, w zimie będą musiały być mocne ruchy kadrowe.
Tak, będziemy chcieli zespół wzmocnić. Jest dłuższa przerwa na okres przygotowawczy. To będzie czas na to, by zespół tak poukładać, by walka o utrzymanie była skuteczna.

Przejdźmy do bliskiej pańskiego serca Cracovii. W 15 meczach w tym sezonie zdobyła 18 punktów, rok temu o tej porze miała 23. Była na 5. miejscu w tabeli. Ten wynik mówi wiele.
Ciężko to porównywać, bo wtedy była to inna drużyna. Kilku zawodników oczywiście grało w poprzednim sezonie. Mówiąc inna drużyna, mam na myśli też to, że ten zespół inaczej gra. Należy dokonywać ocen dopiero wtedy, gdy sezon się zakończy. Jest jeszcze wiele meczów do rozegrania. Najważniejsze dla tej Cracovii, którą ja prowadziłem, było to, by się w ekstraklasie utrzymać.

Cel jest taki sam, ale jak pokazuje tabela, Cracovii nie będzie prosto. Panu zabrakło jednego zwycięskiego meczu, by znaleźć się w czołowej ósemce... Teraz może być podobnie.
Różnica polega na jednej rzeczy. Obecnej drużynie nikt nie przeszkadza, natomiast tej, którą ja prowadziłem, przeszkadzano cały czas. Mieliśmy bardzo dobrą jesień, bo w klubie było normalnie, spokojnie. Każdy chciał walczyć. Wszystkie problemy zaczęły się zimą od odejścia Kosanovicia, który mógł zostać, a później nie ściągnięto w jego miejsce nikogo. To był pierwszy problem. Drugi, był taki, że masa zawodników miała świadomość, że w czerwcu kończą im się kontrakty i nikt na ten temat z nimi nie rozmawiał. Trzeci problem to była niechęć w stosunku do Stebleckiego, Strausa, Boljevicia, Bernhardta, która była tak głośno wyrażana, że była przez nich słyszana. Atmosfera była niezdrowa, wręcz chora. Gdyby było tak jak jesienią, to spokojnie wiosną zrobilibyśmy pierwszą ósemkę. Dzisiaj w Cracovii jest komfort. Nie ma sytuacji, w której czołowym zawodnikom kończyłyby się kontrakty. Ta Cracovia ma nieporównywalnie lepsze warunki, by walczyć o ósemkę.

Mówi Pan, że przeszkadzano. Ma Pan kogoś konkretnego na myśli?
Już o tym mówiłem, mogę to powtórzyć. Każdy wie, kto decyduje o wszystkich sprawach w klubie. Profesor Filipiak wygłaszał swoją niechęć do mojej osoby, do Stebleckiego, Boljevicia, Strausa. Nie krył się z tym, mówił o tym głośno i ostentacyjnie. Zawodnicy o tym wiedzieli. Nie było klimatu, by walczyć o coś więcej. Jesienią było wszystko w porządku. Każdy zawodnik chciał się pokazać. Byliśmy uznawani za najładniej grającą drużynę, chłopcy udowodnili, że ich miejsce jest w Cracovii. Można było liczyć na to, że zimą będziemy tę drużynę wzmacniać. A było odwrotnie.

Gdyby Pan mógł cofnąć czas, inaczej by Pan pracował w Cracovii, by inaczej się to wszystko potoczyło?
Nie mam sobie nic do zarzucenia. Starałem się wprowadzić nowe metody pracy, graliśmy nowoczesną, dobrą piłkę. Trudną, którą rzadko można spotkać na polskich boiskach. Pracowałem uczciwie, sumiennie wywiązywałem się ze swoich obowiązków. Byłem lojalny w stosunku do prezesów, aż do bólu. Wszystkie decyzje podejmowałem zgodnie ze swoim sumieniem. Byłem trenerem, który decyduje o pewnych sprawach, a nie takim, któremu można coś wciskać. Jak jestem trenerem, to odpowiadam za ustawienie, styl gry. Niczego nie żałuję. Dzisiaj zachowywałbym się dokładnie tak samo. Trzeba mieć swój honor. Nie jestem tego typu trenerem, którego można porównać do autka zdalnie sterowanego... A to, że czasami było lepiej, czasami gorzej wynika z tego, że jesteśmy tylko ludźmi. Każdy popełnia błędy. Chodzi o takie, dotyczące wyboru zawodnika w danym meczu, wyboru mikrocyklu...

Może nie miał Pan odpowiednich wykonawców do ciekawej taktyki? Może zostaliście rozpracowani przez rywali i stąd brały się wiosenne kłopoty?
Jeśli ktoś chce oceniać Cracovię w ten sposób, to jest w błędzie. Wykonawcy jak najbardziej byli, bo pokazali to jesienią. Zresztą na mecze Cracovii patrzyło się z satysfakcją. Spotkania były emocjonujące. Sto razy bardziej wolę kreować grę, niż tylko w niej przeszkadzać. Nikt nie wie jak było od kuchni. Słabsze wiosenne występy nie wynikały z tego, by ktoś nas rozpracował. To, że się wie, jak ktoś gra nie znaczy, że potrafi się z nim wygrać. Jest masę innych czynników, m.in. motywacja. Nie znam trenera czy zawodnika na świecie, który wiedząc, że za pół roku kończy mu się kontrakt, nie myślałby o swojej przyszłości. Moi piłkarze pokazali jesienią, że są zespołem. A nawet wcześniej, gdy awansowali do ekstraklasy. Zrobili to ci zawodnicy, których się potem pozbyto. Dzisiaj fajnie jest grać w ekstraklasie, oceniać grę... Gdy Cracovia spadała, to hurraoptymistów nie widziałem. Każdy się bał, a ktoś to musiał pozbierać do kupy i wywalczyć awans. Mimo, że się to zrobiło, były narzekania, że to dzięki szczęściu... Choć wiadomo, że ono też jest potrzebne.

Wojciech Stawowy znów trenerem Cracovii. Takie zdanie należy traktować wyłącznie w kategorii science-fiction, czy dopuszcza Pan taką możliwość?
Oczywiście, że dopuszczam i nie traktuję tego w kategoriach science-fiction, ale wielokrotnie już mówiłem, raz nawet na konferencji prasowej, gdy byłem jeszcze trenerem Cracovii - tak się może stać, ale w innym układzie personalnym.

Mówiąc wprost, gdy będzie inny prezes?
Dokładnie. Będzie inny prezes, będzie kto inny sterował klubem, to jak najbardziej tak. Jest nam bardzo nie po drodze. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Czy kompleks mojej osoby czy inne rzeczy? W każdym razie tak dużej niechęci, jaką ma do mnie prezes Filipiak i tak dużej złości, to dawno nie widziałem, by ktoś miał do swego pracownika. Nie wiem, czym to jest podyktowane? Zawsze byłem w stosunku do niego uczciwy, nie naciągnąłem na coś, co mogłoby go skrzywdzić. Wręcz przeciwnie, dawałem prezesowi sukcesy, awanse. Z powrotem Cracovię wprowadziłem do ekstraklasy. Graliśmy na dobrym poziomie, Cracovia była na ustach wielu ludzi. Wiosną się to psuło, ale już mówiłem z jakiego powodu.

Zakopane: Rowerowo-narciarska atrakcja za 90 milionów [WIZUALIZACJA]

Gazeta Krakowska


Polecamy