ŁKS zmiażdżył kandydata do spadku. Start Brzeziny przyjął cztery gole
Oczekiwaniom kibiców stało się zadość. W piątkowe popołudnie podopieczni Wojciecha Robaszka pokazali na co ich stać i po raz kolejny dopisali do swojego konta komplet punktów. Łodzianie nie dali szans rywalowi i całkowicie zdominowali broniący się przed spadkiem Start Brzeziny.
fot. kwadrans_po
Podobnie jak w Zduńskiej Woli, łodzianie potrzebowali kwadransa by złapać rytm i zacząć grać swoje. Pierwsze minuty spotkania nie zapowiadały tego, co miało nastąpić już niedługo, a wręcz wydawało się, że plasujący się na przedostatnim miejscu w tabeli IV ligi Start Brzeziny będzie w stanie utrudnić gospodarzom dopisanie do swojego konta kolejnych punktów.
Chociaż już na samym początku meczu Adam Patora miał możliwość wyprowadzenia podopiecznych Wojciecha Robaszka, to właśnie po upływie tego czasu biało-czerwono-biali pokazali do potrafią. Dał się jednak we znaki pech prześladujący najlepszego w rundzie jesiennej napastnika i aż trzykrotnie nie wykorzystał dogodnych okazji na strzelenie gola, najpierw posyłając piłkę obok bramki, następnie uderzając w słupek, by na koniec razem z Pawłem Hajduczkiem rozminąć się z nadlatującą futbolówką i nie oddać strzału. Więcej szczęścia miał za to Aleksander Ślęzak, który w dwudziestej siódmej minucie powtórzył swoje zagranie ze Zduńskiej Woli i wykończył głową dośrodkowanie Adriana Kasztelana z rzutu rożnego, jako pierwszy w tym spotkaniu pokonując Dariusza Słowińskiego.
Na drugiego gola nie musieliśmy długo czekać. Już chwilę później w polu karnym gości upadł jeden z zawodników ŁKS-u i asystujący przy poprzedniej bramce dla gospodarzy pomocnik pewnie wykonał podyktowaną przez arbitra jedenastkę. Na tym się jednak nie skończyło. Brzezinianie za szybko odetchnęli z ulgą, gdy Ślęzakowi nie udało się kierować piłki do siatki po wykonanym przez Kasztelana rzucie wolnym, bo ta trafiła pod nogi obrońcy, Marcina Zimonia, który dopełnił formalności i jako ostatni w pierwszej części spotkania dopisał się na listę strzelców.
Mylił się jednak kto sądził, że na drugą połowę łodzianie wyjdą z celem utrzymania czystego konta i obrony wyniku. Od pierwszych jej minut ruszyli z atakiem, jednak znowu dał o sobie znać pech prześladujący zwłaszcza Adama Patorę, który w świetnej sytuacji posłał piłkę... prosto w bramkarza. Poważniejsze powody do złości miał jednak strzelec drugiego gola, bo futbolówka po nieudanym uderzeniu kolegi trafiła prosto pod jego nogi, a on zamiast wykorzystać prawie że stuprocentową okazję, wybił ją obok słupka. Podobnie zresztą chwilę później huknął Paweł Hajduczek. Co się odwlecze to nie uciecze i w pięćdziesiątej ósmej minucie Kasztelan pozbył się rywali, dobrze przymierzył z lewego skrzydła i raz jeszcze - a jak się potem okazało po raz ostatni - pokonał Dariusza Słowińskiego.
Tym razem już rozluźnienie dało o sobie znać i podopiecznym Wojciecha Robaszka nie udało się w ostatnie pół godziny meczy doprowadzić do zmiany wyniku. Bliscy tego byli za to goście, którzy chyba w jedynej skonstruowanej przez nich groźnej akcji o mało co nie zmusili Konrada Przybylskiego do wyjmowania piłki z siatki. Po dośrodkowaniu od Tomka Kazimierczaka futbolówka wylądowała na głowie Jacka Bernata, ale ten minimalnie się pomylił i posłał ją obok słupka. Całkowicie zdominowany zespół z Brzezin nie dostał już od gospodarzy drugiej okazji i musiał pogodzić się ze sromotną porażką.
- Trzeba zacząć od tego, że liczy się dla nas kolejne zwycięstwo - podkreślił po zakończonym spotkaniu zdobywca trzeciej bramki, Marcin Zimoń. - To jest ten moment, gdzie moim zdaniem złapaliśmy już właściwy rytm i zespół gra tak, jak trener tego od nas oczekuje. Przeciwnik był na pewno co najmniej o klasę słabszy, ale uważam, że zrobiliśmy swoje i zdecydowanie wygraliśmy - dodaje. W podobnym tonie wypowiada się Adam Patora, który choć sam nie był w stanie przełamać pecha i pokonać Słowińskiego, to jednak z wyniku jest zadowolony. - Byliśmy przez całe spotkanie drużyną lepszą i zdominowaliśmy rywala w każdym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Cieszą trzy punkty i dobrze wykonana przez zespół robota.
W piątkowym spotkaniu miał także okazję porządnie zadebiutować Damian Kopa, którego w Zduńskiej Woli oglądaliśmy zaledwie przez dwie minuty, ale już w pojedynku ze Startem Brzeziny dostał od Wojciecha Robaszka prawie kwadrans na pokazanie swoich umiejętności. - Jestem zadowolony, że trener dał mi szansę i mogłem zagrać w tym meczu, zwłaszcza, że wygraliśmy 4:0. Mam nadzieję, że będę mógł wspomóc zespół swoją grą w zdobywaniu awansu do trzeciej ligi - stwierdził dwudziestojednoletni pomocnik łódzkiego klubu. - Pierwszy raz grałem przed tak liczną publicznością i byłem trochę spięty, ale gdy wszedłem na boisko skupiałem się już tylko na grze - zapewnia. Być może kolejny raz będzie mógł się nam zaprezentować już w przyszłym tygodniu, ponieważ w Wielką Sobotę biało-czerwono-biali pojadą do Pajęczna, by tam zmierzyć się z miejscową Zawiszą.