Stare grzechy, nowy problem. Zima na ostatnim miejscu w lidze
ŁKS w ostatnim w tym roku meczu niestety nie zdołał nas niczym zaskoczyć. W przegranym 2:4 starciu z Wisłą popełniał te same, co wcześniej błędy i ma teraz nowy problem. Zimę spędzi na szarym końcu ligowej tabeli ze sporą stratą do miejsca nad kreską.
fot. Piłkarze Wisły cieszą się po zdobyciu gola. Taki obrazek łódzcy kibice musieli w czwartek oglądać aż czterokrotnie [Fot. Krzysztof Szymczak]
- Przegraliśmy z kretesem. W najczarniejszych snach nie przewidziałbym tak tragicznego początku. Zdołaliśmy co prawda doprowadzić do wyrównania, ale po tym należało dowieźć ten wynik do przerwy. Nie udało się, a to w jak głupi sposób straciliśmy w meczu z Wisłą bramki poniekąd podsumowuje rundę w naszym wykonaniu – powiedział po czwartkowym meczu trener ŁKS, Kazimierz Moskal.
Na początku 2019 roku ełkaesiacy sprawili tęgie lanie krakowskiej Garbarni. Na jego zakończenie sami zostali przez krakowian, choć tym razem tych z Wisły, sprowadzeni na ziemię. Samolot z beniaminkiem na pokładzie nie zaliczył w ekstraklasie miękkiego lądowania. Roztrzaskał się o płytę lotniska. Złośliwi twierdzą, że na miejscu katastrofy nie został kamień na kamieniu, choć Arkadiusz Malarz po czwartkowym meczu stwierdził, że zespół na pewno się nie podda, a w podobnym tonie wypowiadali się ostatnio trener Kazimierz Moskal i dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła.
W pierwszej lidze niewielu potrafiło podskoczyć urzekającym widowiskowym stylem gry łodzianom. W ekstraklasie można było niekiedy odnieść wrażenie, że stał się on przekleństwem beniaminka, choć tak naprawdę, to nie narzucona przez trenera Kazimierza Moskala filozofia gry odpowiada za czternaście ligowych porażek, bo w piłkę wbrew obiegowym opiniom nie grają przede wszystkim systemy, ustawienia i zielone tablice pokreślone przez szkoleniowców białą kredą. Grają w nią zawsze ludzie, a ci z czerwoną przeplatanką na piersi ekstraklasowy egzamin oblali z kretesem, ich szkoleniowiec natomiast, choć robił co w jego mocy, nie zdołał im pomóc.
- Moim zdaniem ŁKS cierpi dziś przez indywidualne błędy – zauważył na pomeczowej konferencji prasowej trener gości Artur Skowronek i wniosek to tyleż trafny, ile oczywisty.
Przegrany 2:4 mecz z Wisłą nie tyle więc skompromitował sposób gry łodzian, co kolejny raz pozbawił złudzeń tych, od których wymaga się (zapewne na wyrost) jego realizacji, a i w niemałym stopniu zapewne i sam pomysł, by ta akurat grupa ludzi zdołała udźwignąć w elicie taki ciężar.
Czerwona kartka, którą arbiter meczu z Wisłą ukarał Kamila Juraszka i szybko stracony przez łodzian gol oczywiście w tym konkretnym meczu wpłynęły na przebieg boiskowych wydarzeń, bo futbolowa fortuna w czwartek błyskawicznie rozdzieliła role (ełkaesiakom przypadły w udziale same niewdzięczne), lecz należy pamiętać, że na takie rozłożenie akcentów wpłynęły ni mniej, ni więcej te same błędy, które łódzcy piłkarze popełnili wcześniej niezliczoną ilość razy. Nie brak szczęścia, nie mściwy arbiter.
Janowi Sobocińskiemu, tak jak chwilę później Kamilowi Juraszkowi (spóźnił się z interwencją), jak Kamilowi Rozmusowi (sprokurował jedenastkę dla Wisły), Maksymilianowi Rozwandowiczowi (trafienie samobójcze), Łukaszowi Piątkowi, Maciejowi Wolskiemu, Ricardo Gumie i Bartłomiejowi Kalinkowskiemu (nie potrafili w stopniu dostatecznym zabezpieczyć przedpola bramki ŁKS), w końcu bezbarwnym napastnikom (a i nie zawsze zdołał pomóc sfrustrowany nieporadnością kolegów Daniel Ramirez) zwyczajnie zabrakło albo umiejętności, albo piłkarskiej dojrzałości, co tacy piłkarze jak Jakub Błaszczykowski z Wisły, Gerard Badía z Piasta czy Rafał Wolski z Lechii potrafili wykorzystać z zimną krwią.
W czwartek nieszczęście łodzian zaczęło się od brzemiennej w skutkach pomyłki Jana Sobocińskiego. Stawianie na dołującego tej jesieni młodzieżowego reprezentanta Polski zaczyna przypominać pastwienie się nad pogubionym zawodnikiem. Kazimierz Moskal próbował swojego młodego piłkarza dźwignąć, obdarzając go przy tym gigantycznym kredytem zaufania. Ten drugi nie zdołał go niestety spłacić, za co – i tutaj kamyczek do trenerskiego ogródka - odpowiadają obaj, choć zapewne w różnym stopniu.
ŁKS zakończył 2019 rok na ostatnim miejscu w tabeli. Mecz z Wisłą to piłkarska jesień beniaminka w pigułce. W skrócie: wiel-błądy w obronie. Porażająca nieskuteczność w ataku. Do tego rozmyta i dojmująco niekonsekwentna druga linia.
Szkoleniowiec ŁKS uważa, że w piłce dowodzenie a posteriori jest jedynie czczą gadaniną. I nich tak będzie, lecz dziś nie sposób nie przyznać racji wszystkim tym znacznie roztropniejszym choćby od autora tego tekstu, którzy ostrzegali przez skutkami brnięcia w ciągle jedno i to samo.
Einstein miał rację. „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów” - ergo - ŁKS rozpocznie wiosnę z łatką murowanego kandydata do spadku. Ponoć z takim piętnem wbrew pozorom nie gra się wcale łatwiej, zaś stwierdzenie mówiące o tym, że teraz „nie mamy nic do stracenia, więc może być tylko lepiej” jest pustym sloganem.
- Nasza sytuacja jest bardzo trudna - przyznał trener Kazimierz Moskal i nie sposób się z nim nie zgodzić. ŁKS potrzebuje pomocy. Od kibiców - wsparcia. Od trenera - nowego pomysłu lub udoskonalenia poprzedniego. Od działaczy - jakościowych wzmocnień. Co gorsza, nie jest wcale pewne, że beniaminek zdoła się utrzymać nawet gdy wszystkie trzy warunki zostaną spełnione. Bez ich spełnienia jednak ełkaesiacy pozbawią się nawet tej niewielkiej summa summarum szansy na sukces.
W poniedziałkowym dodatku sportowym opublikujemy wywiad z Kazimierzem Moskalem, którego trener ŁKS udzielił specjalnie dla czytelników "Dziennika Łódzkiego".