Real Madryt o krok od wpadki. Ale od czego są Ronaldo i Morata!
Liga Mistrzów. Obrońca trofeum zaczyna nową edycję od zwycięstwa, które urodziło się w bólach. Real Madryt, a więc grupowy rywal Legii Warszawa, na własnym terenie wygrał ze Sportingiem Lizbona 2:1 (0:0). Do 89 minuty prowadzili goście. Wtedy za grę wzięli się Cristiano Ronaldo i Alvaro Morata. Obaj strzelili po golu i punkty zostały na Santiago Bernabeu.
Morata i Ronaldo ratują Real przed wielkim falstartem.
Nie wiele brakowało, a tego roczne rozgrywki Ligi Mistrzów rozpoczęłyby się dla Realu w najgorszy z możliwych sposobów. Królewscy trzy punkty w starciu ze Sportingiem zagwarantowali sobie dopiero w 94 minucie spotkania za sprawą rezerwowego Alvaro Moraty.
Od początku spotkania widać było, że goście z Portugalii nie przyjechali na Santiago Bernabeu w roli statystów. To właśnie gracze Sportingu przejęli inicjatywę i już w kilku pierwszych minutach stworzyli dwie groźne sytuacje. Już w pierwszej minucie blisko szczęścia był Bruno Cesar, ale jego strzał z okolic 18 metra minął słupek o dosłownie centymetry. Chwilę później swoją szansę miał Gelson. Tym razem na wysokości zadania stanął Kiko Casilla.
Podopieczni Zizou starali się odgryźć, lecz ich akcje były szybko rozbijane przez graczy Sportingu. Najlepszym dowodem jest to, że Królewscy pierwszy groźny strzał oddali w 27 minucie za sprawą Cristiano Ronaldo. Gwiazdor Realu próbował szczęścia uderzając z ponad 30 metrów.
Gołym okiem widać było, że Jorge Jesus odrobił pracę domową i ustawił swój zespół idealnie pod to spotkanie. Lwy grały wysokim pressingiem, utrudniając życie szczególnie Luce Modrićiowi, który odpowiada za rozgrywanie. Efektem tego zabiegu był brak pomysłu na grę. Długie piłki z pominięciem drugiej linii nie mogły zaskoczyć doskonale zorganizowanej defensywy gości. W pierwszej odsłonie jedynie Bale zasłużył na pochwałę. Walijczyk wygrywał większość pojedynków. Niestety dla Madrytczyków nic z tego nie wynikało, gdyż brakowało ruchu w przednich formacjach.
Druga odsłona miała być przełamaniem bloku obronnego gości z Lizbony. Okazało się jednak, że to gracze w zielonych strojach zadali pierwszy cios. Zaledwie trzy minuty po pierwszym gwizdku błąd popełnili Ramos i Modrić. Po ich niefortunnym zagraniu piłka trafiła pod nogi Bruno Cesara.Tym razem pomocnik Sportingu swoją szansę wykorzystał, uderzając płasko w kierunku dalszego słupka. Casilla był bez szans.
Ten gol tylko podrażnił Królewskich, którym w tym meczu nic nie wychodziło. Wiele strat, niedokładnych podań, przeciągniętych podań to obraz gry Realu w tym meczu. Gospodarze usilnie starali się jak najszybciej odpowiedzieć lecz nic z tego nie wychodziło.
Klimat nerwowości udzielił się również Jorge Jesusowi, który w 60 minucie został odesłany na trybuny za zbyt ekspresywne reakcje na boiskowe wydarzenia. W odmienny sposób zareagował Zizou. Francuz wpuścił na boisko Moratę i Lucasa Vazqueza, którzy mieli odmienić losy tego meczu.
Dużą chęć do gry wykazywał zwłaszcza Morata biegając, pokazując się do gry, starając się rozbujać szczelną obronę gości, co zostało mu wynagrodzone. Już kilka minut po wejściu wychowanek Los Blancos miał szansę na zdobycie gola. Napastnik Realu jednak minął się z piłką i nie zdołał posłać jej do bramki z najbliższej odległości.
Ostatnie minuty to hurraofensywa w wykonaniu Madrytczyków. Swoich sił próbowali m.in.: Lucas i Carvajal. Kiedy na dziesięć minut przed końcem Ronaldo trafił w słupek z najbliższej odległości wielu kibiców pogodziło się z falstartem i w pewnym sensie kompromitacją na własnym boisku.
Co nie udało się z gry, udało się ze stałego fragmentu. Ronaldo wywalczył faul w okolicach 20-25 metrów od bramki strzeżonej przez Patrico i sam zamienił rzut wolny na fantastyczną bramkę. Strzał w samo okienko! Przepiękny gol w wykonaniu CR7, który nie celebrował bramki, ze względu na sentyment do Sportingu.
Wielu kibiców zbierało się już do wyjścia ze stadionu, kiedy wydarzyło się to co się filozofom nie śniło. Gol na 2-1! Zwycięska bramka w ostatniej akcji meczu. Na lewej flance piłkę otrzymał James. Kolumbijczyk ułożył sobie piłkę na lewą nogę i technicznie zacentrował w pole karne. Tam niczym spod ziemi wyrósł Morata i strzałem głową zapewnił trzy punkty swojej drużynie.
Zgody i kosy w Polsce. Kto z kim trzyma, a kogo nienawidzi?