Juskowiak: Portugalia to mój drugi dom
WYWIADÓWKA STASZEWSKIEGO. Andrzej Juskowiak - skaut Lecha, prezes TPS Winogrady, ambasador kadry U-21 i… restaurator
fot. Tomasz Bolt/Polskapresse
Komu będzie Pan kibicował w meczu Legii Warszawa ze Sportingiem Lizboną?
I Legii, i Sportingowi.
Dyplomata…
Naprawdę tak będzie. Chciałbym, aby Polacy dalej grali w europejskich pucharach, ale do „Lwów” mam olbrzymi sentyment. W Lizbonie nauczyłem się wiele, spotkałem tam fantastycznych ludzi, z którymi kontakt mam do dziś. Dlatego wygrana którejkolwiek drużyny będzie moim sukcesem.
W Warszawie trwa wielka mobilizacja, ludzie liczą na wygraną i awans do Ligi Europy. A w Lizbonie? Portugalczycy są pewni siebie?
Zdają sobie sprawę, że wszystko zależy od nich. Mają lepszą sytuację wyjściową, dodatkowo są podrażnieni, bo w Madrycie stracili szansę na spokojny awans. Ale poza tym, choć mają świetny zespół, to na wyjazdach nie są mocarzami. To ich pięta Achillesowa. Dlatego Legia może marzyć o zwycięstwie, ale musi zagrać zdecydowanie lepiej w defensywie, niż w pierwszym meczu.
Awans Legii będzie sensacją?
Sensacja nie, ale niespodzianka - na pewno. Mistrzowie Polski udowodnili, że wiedzą, jak strzelać bramki lepszym od siebie rywalom. A skoro potrafili bramkarza Realu Madryt pokonać trzykrotnie, a Borussii Dortmund czterokrotnie, to i z Rui Patrício dadzą sobie radę.
Pana telefon grzeje się przed tym meczem? Przyjaciele i dziennikarze z Portugalii wydzwaniają?
Gdybym tylko się na to zgodził, całą środę miałbym wypełnioną spotkaniami z portugalskimi dziennikarzami A Boli, Recordu czy O Jogo. Ale, że muszę też jeść i spać, to te spotkania rozłożyłem na poniedziałek, wtorek i środę. Poza tym do Polski przylatują moi znajomi: prezydent klubu Bruno de Carvalho i szef skautingu Manuel José Fernandes. Z oboma jestem umówiony na kawę.
Pamięta Pan, ile razy Estádio José Alvalade skandował Pana nazwisko?
25 razy? Tyle bramek strzeliłem w lidze. Śpiewali o mnie często, choć mogło być dużo częściej. Dla Portugalczyków szybko stałem się „Żusko”. A musicie wiedzieć, że pseudonimów nie dawali tam z lenistwa, tylko za zasługi. Zapracowanie na swój nie było oczywistością. Mi najbardziej pomogła chyba przewrotka z meczu z Boavistą w 1994 r.
Żałował Pan kiedyś transferu do Sportingu?
Nie, nigdy. Trafiłem do silnego klubu, pracowałem z wyjątkowymi trenerami, grałem ze wspaniałymi piłkarzami. To była niezwykle trafiona decyzja.
Umowę podpisał Pan jednak jeszcze przed igrzyskami w Barcelonie. A chyba zgodzi się Pan, że po tamtym turnieju mógłby Pan liczyć na lepsze oferty.
Na pewno, zostałem przecież królem strzelców, srebrnym medalistą. Ale ja widzę to inaczej. Transfer do Portugalii dał mi dużo spokoju w trakcie igrzysk. W innym wypadku jeszcze w Barcelonie odezwaliby się do mnie menadżerowie. Myślami byłbym przy negocjacjach, a nie na boisku. Pojawiłyby się presja, rozprężenie, zamęt. A ja z tym zmagać się nie musiałem. Może dzięki temu grałem tak dobrze?
To prawda, że chciała Pana Fiorentina z Effenbergiem i Batistutą?
Była taka propozycja, już po igrzyskach. Z szefami Violi negocjował ówczesny prezydent Sportingu Sousa Cintra. Widocznie Włosi nie mieli odpowiednich argumentów, bo do mnie żadna oferta nie dotarła.
A jak poznał Pan słynnego Brazylijczyka Romário?
Spotkałem się z nim w Eindhoven. Byłem na testach w PSV. Na treningach Brazylijczyk robił, co chciał. Miał bardzo szybką nogę, siatki zakładał na zawołanie. Miałem wrażenie, że inni piłkarze bali się go atakować, żeby nie dostać „dziury”. Poza tym wydał mi się też człowiekiem… zamkniętym w sobie. Zdziwiło mnie to. Co zabawne, trener Bobby Robson, gdy odszedł z PSV do Sportingu, znów zaprosił mnie na mecz towarzyski. Sporting grał z Aston Villą w Paryżu, to był maj 1992 r. Przyleciałem, strzeliłem dwie bramki i odleciałem. I po tym meczu Robson zrobił wszystko, aby mnie kupić.
Kiedy ostatni raz spotkał Pan Luísa Figo?
Kilka lat temu w Nyonie. To były chyba finały młodzieżowej Ligi Mistrzów.
Poznałby dziś Pana?
Wtedy mnie poznał, chwilę porozmawialiśmy. Mówił, że dobrze wyglądam, że niewiele się zmieniłem. Chyba nie pamiętał, że w 1992 miałem wąsa! Ale sporo graliśmy razem, był czas się zżyć. Dziś znów byśmy się poznali. On też niewiele się zmienił. Luís co prawda mieszka w Madrycie, ale wszystkich Portugalczyków dobrze konserwuje powietrze znad Atlantyku.
A José Mourinho? W Sportingu był drugim trenerem.
Nie mam pojęcia. Z nim widziałem się dawno temu. Ostatni raz chyba w 2004 roku w Gelsenkirchen. José był trenerem Porto, jego zespół grał wtedy w finale Ligi Mistrzów z Monaco. I wygrał 3:0.
Nie ma Pan czasem ochoty rzucić wszystkiego i uciec do Lizbony? To jedno z najpiękniejszych miast w Europie. Plus dziś jest tam 15 stopni Celsjusza…
Mieszkałem w Estoril, na zachód od Lizbony. To cudowne miejsce. Słońce, zdrowe powietrze, ocean, świetna kuchnia oparta na owocach morza. Żyć, nie umierać. Dostawałem tam takiego kopa energii, że mogłem wszystko. Ale razem z żoną od zawsze mieliśmy chęć powrotu do Polski. I to nie ważne, czy byliśmy w Portugalii, Grecji czy w Niemczech. W Polsce czujemy się najlepiej, to nasz dom. A do Portugalii zawsze możemy lecieć na wakacje. To nasz drugi dom.
Gdy odwiedza Pan Lizbonę, siada Pan wtedy w swojej knajpce?
Mam ją od wielu lat. Nazywa się Pizza Italia, mieści się w Cascais, niedaleko ratusza. To miejscowość położona 30 km od Lizbony. Restaurację prowadzimy ze wspólnikami.
Co Pan poleca?
Ostrzegam, że tanio nie jest. Pizza kosztuje u nas co najmniej 15 euro. Ale jedzenie jest świetne, mamy wielu stałych klientów. A jeśli już tam traficie, to zapraszam na nasze mięsa i świetne spaghetti z małżami.
Ile godzin ma doba?
Moja? Bez zmian - 24.
I naprawdę znajduje Pan w niej czas na bycie skautem Lecha Poznań, wiceprezesem Wielkopolskiego ZPN, ekspertem telewizyjnym, prezesem TPS Winogrady i ambasadorem kadry U-21?
Zrobiłem ostatnio badania i mimo 46 lat mój wiek metaboliczny to 31 lat! A więc na wszystko starcza mi sił. A czas ogarniam dzięki dobrej organizacji pracy. Bardzo pomagają mi telefony i Internet.
Po co Panu tyle fuch?
Fucha to złe określenie. To poważne stanowiska, funkcje społeczne. Dają mi dużo frajdy. A, że nie wszędzie muszę być osiem godzin w pracy, mogę je łączyć.
A prezesowanie w TPS Winogrady? To tylko okręgówka…
Siedziba klubu jest blisko mojego domu, więc łatwo mi to ogarniać. Pracuję tam od 2008 roku, niedługo będę miał jubileusz. Klub jest świetnie poukładany, mamy znakomitą organizację wewnętrzną. Pochwalić możemy się sponsorami, trawiastą płytą w centrum miasta. Mamy zespół seniorów, ale większość z nich, jakieś 80 proc., to nasi wychowankowie. Bo stawiamy na szkolenie. Moje nazwisko sprawia, że ludzie na klub patrzą trochę przychylniej.
Awansujecie w tym sezonie do IV ligi?
Nie jest to nasz cel. Dla nas liczą się młodzi chłopcy, których szkolimy. Z TPS-u wywodzi się Arek Głowacki czy Mirek Szymkowiak. Teraz robimy wszystko, aby wychować kolejnych reprezentantów Polski.
W czwartek, jako ambasador reprezentacji Marcina Dorny, pojawił się Pan na uroczystości losowania grup mistrzostw Europy U-21. W czerwcu przyszłego roku zagramy ze Szwedami, Anglikami i Słowakami. To było dobre losowanie?
Na pewno tak. Chcieliśmy uniknąć Hiszpanii i Italii, bo z nimi gra nam się trudno - udało się. Słowacja czy Anglia mają za sobą co prawda świetne eliminacje, ale to zespoły w naszym zasięgu. Łatwo nie będzie, choć znamy swoją wartość. Jeśli zagramy tak, jak z Niemcami w Tychach, to możemy powalczyć o pierwsze miejscu w grupie.
Polscy kibice wciąż zadają jedno, arcyważne pytanie…
Czy latem zagrają z nami Arek Milik, Piotrek Zieliński, Karol Linetty i Bartek Kapustka?
Zgadza się. Zagrają?
Do mistrzostw pozostało jeszcze trochę czasu, a najwięcej będzie zależało od ich zdrowia…
A nie chęci?
Wszyscy już wyrazili chęć bycia w tej drużynie.
Wejście nowych zawodników nie zaburzy w ostatniej chwili równowagi w drużynie, którą od ponad roku trener Dorna buduje z wielką konsekwencją?
Ale ci chłopcy wywodzą się z kadry U-21, znają się z trenerem, znają chłopaków, którzy są w tej kadrze. Ich umiejętności indywidualne podnoszą wartość zespołu, a tacy piłkarze zawsze dadzą sobie radę. Fakt, że oni już byli w reprezentacji U-21 sprawi, że wkomponują się w nią z łatwością.
Paweł Dawidowicz w „Przeglądzie Sportowym” powiedział ostatnio, że zagramy o złoty medal. Przesadził?
Jeżeli startuje się w takim turnieju i na dodatek jest się gospodarzem, to trzeba stawiać sobie najwyższe cele. Dlatego mam nadzieję, że pozostali chłopcy myślą tak, jak Paweł.