menu

Sól przemysłowa i wyprzedaż - z czym przegrywały polskie kluby w Europie?

17 lutego 2015, 09:35 | Hubert Zdankiewicz / Polska The Times

Puste trybuny na meczu to nie jedyny problem, jakie mają i miały polskie kluby, którym udało się dotrwać w europejskich pucharach do wiosny.

Przy pustych trybunach, jak pamiętamy, zagra 26 lutego Legia Warszawa w rewanżowym meczu 1/16 Ligi Europy z Ajaksem Amsterdam. To kara za rasistowskie wybryki jej kibiców w jesiennym meczu fazy grupowej z Lokeren. Nie pomógł wniosek do Komisji Odwoławczej UEFA, a brak wsparcia trybun na pewno nie ułatwi zadania mistrzom Polski, choć piłkarze, trener i współwłaściciel klubu Dariusz Mioduski zapewniają, że dadzą radę.

W przeszłości różnie z tym jednak bywało. Nie zawsze z winy kibiców – czasem problemy miały bardziej prozaiczne źródło, na przykład finanse. Coś takiego zdarzyło się m.in., w tej samej Legii, która w sezonie 2011/12 radziła sobie w Lidze Europy niemal równie dobrze, jak w obecnym. Przebiła się do fazy grupowej, po zaciętym dwumeczu ze Spartakiem Moskwa (pamiętne 3:2 na wyjeździe i zwycięskie trafienie Janusza Gola), a już grupie dała się wyprzedzić tylko PSV Eindhoven. Sporting Lizbona, na którego trafiła w 1/16 finału, wydawał się zespołem absolutnie w jej zasięgu.

Problem w tym, że okoliczności (czytaj: właściciel, koncern ITI, zakręcił kurek z pieniędzmi) zmusiły klubowych działaczy do sprzedawania zimą piłkarzy. I tak najpierw do Kaiserslautern odszedł Ariel Borysiuk, później okazało się, że Legię opuszczą również Maciej Rybus i Marcin Komorowski (cała trójka była jesienią w życiowej formie). Dwaj ostatni zdołali jeszcze co prawda wystąpić na pożegnanie w meczach ze Sportingiem, ale dużo nie pomogli. Rybus był zresztą nie w pełni zdrowy.

Wszystko to odbiło się niekorzystnie na grze zespołu Macieja Skorży, który po remisie 2:2 w Warszawie przegrał w rewanżu 0:1 i odpadł. Prawdziwą czkawką brak wspomnianej trójki odbił się później w lidze, ale to już inna historia. W tamtym sezonie do 1/16 finału LE przebiła się również Wisła Kraków. Została jednak wyeliminowana przez Standard Liege. Oba mecze Biała Gwiazda kończyła w dziesiątkę, bo w pierwszym (1:1) z boiska wyleciał Michał Czekaj, a w drugim (0:0) Gervasio Nunez.
W poprzednich latach zdarzało się, że problemy sprawiała pogoda, co akurat nie powinno dziwić, bo na przełomie lutego i marca to w Polsce norma. Podgrzewane płyty boisk również nie były zawsze normą i gdy na początku marca 1996 roku Legii przyszło grać ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Panathinaikosem Ateny pojawił się problem. Lód na płycie próbowało najpierw ręcznie skuwać wojsko, ale nie przyniosło to zamierzonych efektów i całkiem poważny stawał się scenariusz, że mecz trzeba będzie rozegrać gdzie indziej.

Wówczas ktoś wpadł na „genialny” pomysł, by posypać boisko solą przemysłową. Ta owszem, rozpuściła lód, ale wyżarła przy okazji trawę, zmieniając plac gry w śmierdzące bajoro. Do wypompowania wody ściągnięto szambiarki, a powstałe przy okazji dziury w ziemi wypełniono piaskiem i trocinami. Mecz ostatecznie się odbył, ale anormalne warunki nie pozwalały na płynną grę (skończyło się remisem 0:0). Do łez rozbawił w pewnym momencie kibiców Marek Jóźwiak, który po otrzymaniu żółtej kartki musiał zdejmować koszulkę i czyścić ją z błota, by sędzia mógł zapisać w notesie jego numer.

W rewanżu, rozegranym już w normalnych warunkach, zdecydowanie lepsi byli Grecy, których najlepszym strzelcem był wówczas Krzysztof Warzycha. Polak zdobył w tym meczu dwie bramki, trzecią dołożył Argentyńczyk Juan Jose Borelli, a tylko w części tłumaczy Legię fakt, że od 28. minuty grała w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Marcina Jałochy. – Liga Mistrzów na tym poziomie jest dla ludzi potrafiących grać w piłkę i prawdziwych mężczyzn. Mu nie zdaliśmy egzaminu – dosadnie ocenił grę swojego zespołu bramkarz Maciej Szczęsny

Zmrożona płyta boiska przeszkodziła również przed laty Wiśle. Konkretne w sezonie 2002/03, gdy prowadzony przez Henryka Kasperczaka zespół fantastycznie spisywał się jesienią w Pucharze UEFA (poprzednik Ligi Europy). W drodze do 1/8 finału wyeliminował m.in. Schalke 04, gromiąc je w Gelsenkirchen 4:1. Nie było w tym przypadku, bo Wisła byłą wówczas naprawdę mocna, wystarczy przypomnieć, że w miała w ataku Macieja Żurawskiego i Marcina Kuźbę, na skrzydłach Kalu Uche i Kamila Kosowskiego, a w środku Mirosława Szymkowiaka.

Nie był więc niespodzianką wynik jej pierwszego meczu z Lazio. Mistrzowie Polski zremisowali na Stadio Olimpico w Rzymie 3:3 (gol Uche i dwa Żurawskiego z rzutów karnych) i przed rewanżem całkiem serio myśleli o awansie. Kto wie, czy faktycznie tak by się nie stało, gdyby nie wspomniane już problemy z płytą, choć trener Wisły zapewniał, że da się na niej grać. Innego zdania był jednak delegat UEFA, a Włosi robili wszystko, by spotkanie w ogóle odbyło się w innym mieście. Ostatecznie odbyło się w Krakowie, ale Biała Gwiazda przegrała 1:2, choć już w czwartej minucie prowadziła 1:0 po golu Kuźby.

Polska The Times


Polecamy