Śnieżyca nie przeszkodziła Lechowi. Wisła poległa w Poznaniu
Spotkaniu Lecha Poznań z Wisłą Kraków towarzyszyły obfite opady śniegu. Zimową aurę lepiej znieśli gospodarze, którzy zwyciężyli 2:0 po bramkach wracającego do składu Luisa Henriqueza oraz Gergo Lovrencsicsa.
Prawdziwy hit 20. kolejki T-Mobile Ekstraklasy był też meczem na przełamanie dla obu drużyn. Lech notował bowiem serię dwóch meczów bez zwycięstwa, z kolei Biała Gwiazda po raz ostatni wygrała na wyjeździe w drugiej kolejce ligowej, przeciwko Koronie Kielce (3:2), a w poniedziałek została zdemolowana w Białymstoku przez Jagiellonię aż 2:5. Mimo to ciężko było doszukać się w tym spotkaniu faworyta, choćby dlatego, że w Lechu brakowało tak ważnych piłkarzy, jak Marcin Kamiński (czerwona kartka w meczu z Koroną), Rafał Murawski, Hubert Wołąkiewicz, Szymon Drewniak, Vojo Ubiparip, Jasmin Burić, Kebba Ceesay czy też Daylon Claasen. W związku z tym, od pierwszej minuty na pozycji stopera występował Douglas, a w środku pola kolejną szansę otrzymał Linetty. Franciszek Smuda zdecydował się tylko na jedną zmianę, a właściwie na zmianę powrotną, bowiem ponownie od pierwszej minuty zobaczyliśmy Rafała Boguskiego w miejsce bezproduktywnego w poniedziałek Piotra Brożka.
W bardzo kiepskich warunkach atmosferycznych, przy silnym wietrze i niezwykle obficie padającym śniegu, nie obserwowaliśmy wielkiego futbolu. Pierwszy celny strzał, w 11. minucie oddał na bramkę Lecha Michał Chrapek, ale Maciej Gostomski nie miał żadnych problemów ze złapaniem futbolówki. Od tego momentu całkowitą kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami przejęli piłkarze Mariusza Rumaka, którzy momentami potrafili nawet założyć hokejowy zamek w okolicach pola karnego Wisły, ale nie przekładało to się długo w żadnym stopniu na jakiekolwiek sytuacje bramkowe.
To zmieniło się na pięć minut przed końcem pierwszej połowy. Najpierw, po rzucie rożnym i centrze Douglasa, głową uderzył Manuel Arboleda, ale trafił tylko w słupek. Chwilę później, również głową powinien zdobyć bramkę Łukasz Teodorczyk, ale strzał lechity świetnie odbił Michał Miśkiewicz. Pierwszą część gry celnym, lecz mizernym uderzeniem zakończył Rafał Boguski i do przerwy mieliśmy w Poznaniu bezbramkowy remis.
Druga połowa rozpoczęła się od ataków Lecha, na które Wisła nie potrafiła odpowiednio zareagować. Wiślacy nie potraktowali poważnie ostrzeżenia ze strony Hamalainena, którego strzał głową obronił Miśkiewicz i w 56. minucie już musieli odrabiać straty. Hamalainen dobrze dograł w pole karne do rozpędzonego Henriqueza, a Panamczyk ładnym, mocnym strzałem prawą nogą nie dał szans bramkarzowi Wisły. Piłka od słupka wpadła do siatki i konsekwentnie grający Kolejorz wywindował się na prowadzenie 1:0.
Jeśli ktoś spodziewał się, że od tego momentu Wisła ruszy do ataku, to solidnie się rozczarował, bowiem podopieczni Franciszka Smudy nie byli w stanie czegokolwiek skonstruować w ofensywie. Lech z kolei w pełni kontrolował boiskowe wydarzenia, konsekwentnie utrzymując się przy piłce, nawet bez większej potrzeby konstruowania groźnych akcji ofensywnych. Mimo to, tuż przed końcem spotkania, po bardzo składnej akcji zespołowej, podopieczni Mariusza Rumaka dopełnili formalności. Linetty idealnie zagrał w pole karne do Hamalainena, ten idealnie wyłożył piłkę Lovrencsicsowi, a Węgier płaskim strzałem z sześciu metrów pokonał Miśkiewicza, zdobywając szóstą bramkę w tym sezonie.
Do końca spotkania nic już się nie zmieniło i Lech absolutnie zasłużenie ograł Wisłę Kraków 2:0. Ekipa z Poznania dzięki temu triumfowi zbliżyła się do pierwszej trójki i do swojego dzisiejszego rywala traci w tabeli już tylko jeden punkt.