Śnieg zaskoczył Luisa Carlosa. Krajobraz po meczu Podbeskidzie - Zawisza [KOMENTARZ]
Sporo żółtych kartek, mnóstwo fauli, bezlik niedokładnych podań i zero skuteczności. To obraz wczorajszego meczu Podbeskidzia z Zawiszą. Jedni i drudzy mogli wygrać, a skończyło się podziałem punktów. Poprzedni komentarz zakończyłem słowami, że obie te drużyny rozdają karty w Ekstraklasie. Wczoraj przekonaliśmy się więc, jaki poziom prezentuje polska liga.
Pierwszoligowe "deja vu"
Po ostatnim ligowym zwycięstwie nad Piastem drużynę Zawiszy czekało trudne zadanie w postaci meczu z Góralami w Bielsku-Białej. Odkąd Podbeskidzie objął Leszek Ojrzyński gra z tą drużyną i to jeszcze na ich terenie stanowi nie lada wyzwanie. Przekonała się o tym boleśnie Legia, która nie zdobyła tam nawet jednego punktu, a ich katem okazał się wychowanek legijnej akademii Aleksander Jagiełło. Huraoptymistyczne wersje zakładające, że Zawisza gładko pokona rywali od początku traktowałem z przymrużeniem oka. Wiadomo jak na swoje zespoły oddziałuje trener Ojrzyński, wiadomo jaki temperament i serce do walki mają Górale. Wiadomo również, że drużyna, która gra o utrzymanie, nie położy się i nie pozwoli sobie strzelić sześciu bramek. A Podbeskidzie nie pozwoliło sobie strzelić ani jednej.
Spodziewałem się, że ten mecz będzie tak wyglądał. Co więcej, podczas oglądania transmisji, miałem wrażenie, że oglądam rywalizację jeszcze na pierwszoligowym froncie. Wybijanka od bramki do bramki, od Micaela do Pietrasiaka, potem od Koniecznego do Strąka. Czasem gdzieś w to wszystko mieszali się filigranowy Hermes czy Fabian Pawela. Nie sposób było też nie zauważyć duetu, który chyba przez 85 minut nie odstępował siebie na krok: Masłowski - Łatka. Trener Ojrzyński zlokalizował główne źródło zagrożenia ze strony Zawiszy i jego neutralizowanie powierzył właśnie Dariuszowi Łatce. Zadanie trudne, ale pomocnik Górali wywiązał się z niego bardzo dobrze. Mógłbym powiedzieć, że wzorowo. Co prawda Masłowski to przejawiał największą ochotę do gry w obozie trenera Tarasiewicza, ale wobec braku wsparcia ze strony kolegów, nie było efektów w postaci gola. Trzeba jednak przyznać, jak mawiał klasyk, że momenty były. Tak, były. I to już na początku spotkania kilkakrotnie piłkarze Podbeskidzia niepokoili Kaczmarka. Pawela w doskonałej sytuacji z trzech metrów nie trafił do siatki. W drugiej połowie znakomitą główką popisał się Telichowski i tylko szczęście uratowało wtedy Zawiszę. Piłka tak odbiła się od słupka, że wpadła wprost w ręce zaskoczonego bramkarza Zawiszy. Niewykorzystane sytuacje gospodarzy mogły się zemścić w ostatniej minucie meczu, kiedy to Luis Carlos prostopadle zagrał do Vasconcelosa. Portugalczyk jednak trafił w Zajaca.
Festiwal nieskuteczności
Jak dla mnie, Vasco zawiódł. Biegał, starał się, walczył. I to tyle. Widać było, że wypadł z meczowego rytmu i piłkarskiego gazu, w jakim był przed kontuzją. Tarasiewicz dał mu szansę od początku, ale niewiele pożytecznego udało się Portugalczykowi przez ten czas zrobić na boisku. Miał spore problemy z przyjęciem i niedokładne podawał. W dodatku wtedy, kiedy miał być skuteczny, nie był. A przecież gdyby trafił, byłby bohaterem. Tak samo jak Pawela czy Telichowski w Podbeskidziu. Z perspektywy kibica Zawiszy można także żałować, że Luis Carlos zagrał dopiero od początku drugiej połowy. Trener Tarasiewicz przed meczem mówił: Luis wykonał sporo pracy, by dojść do takiej formy w jakiej jest teraz i musi za to zapłacić. Racja, przypłacił to problemami zdrowotnymi. W dodatku w tygodniu po raz pierwszy na własne oczy zobaczył śnieg. Był chyba w szoku.
źródło: wskzawisza.pl
Jaka liga, taki mistrz
Efekt końcowy batalii w Bielsku to czyste konta Kaczmarka i Zajaca i po jednym punkcie dla obu ekip. Dzięki temu, Podbeskidzie nie traci dystansu do reszty stawki, a i Zawisza z pewnością po tej kolejce utrzyma swoją pozycję w grupie mistrzowskiej. Swoją drogą, ciekawe nazewnictwo. Bo gdzie tu przyszły mistrz w tej pierwszej ósemce? A Europa nie śpi!