Sławomir Peszko, piłkarz Lechii Gdańsk: Mecz prestiżowy, ale za trzy punkty. Sześciu nam nie dopiszą
Sławomir Peszko wrócił na derby Trójmiasta po pauzie za czerwoną kartkę i przyczynił się do wygranej Lechii Gdańsk nad Arką Gdynia.
fot. Fot. Przemysław Świderski
- Odcierpiałem karę czterech meczów. Bardzo tego żałowałem, bo nie jest łatwo oglądać mecze z trybun. Już niektórzy żartowali widząc mnie w marynarce i garniturze, że bliżej mi do zarządu niż w gry w piłkę. A ja nie zamierzam jeszcze kończyć z grą w piłkę. Bardzo potrzebowałem gry i gola - mówi Sławek. - Cieszę się z tego powrotu, że dobrze wszedłem mecz, miałem kilka niezłych akcji. Były też momenty, że nie czułem się na boisku super pewnie. To wynikało z tego, że długo nie grałem. Ważne, że drużyna dowiozła trzy punkty, bo to był prestiżowy mecz, ważny dla całego klubu. Pamiętajmy jednak, że za ten mecz są tylko trzy punkty. Sześciu nam nikt nie dopisze.
Arka zaczęła mecz od ataków i miała na początku spotkania sytuację bramkową, w której Dariusz Formella strzelił w poprzeczkę. Czy to zaskoczyło biało-zielonych?
- Nie - mówi zdecydowanie skrzydłowy Lechii. - Trochę dostosowaliśmy się do chaosu, który prezentowała Arka. Wiedzieliśmy, że bardzo niebezpieczne będą dalekie wrzuty piłki z autu i dośrodkowania w nasze pole karne. Po 15 minutach uspokoiliśmy grę, przejęliśmy inicjatywę i konsekwencją tego była strzelona przez nas bramka. Później dalej mieliśmy inicjatywę, choć brakowało może stuprocentowych okazji bramkowych. Moja bramka to też nie była z gatunku "stadiony świata", ale samo przeprowadzenie akcji i jej dynamika były OK. Jak mieliśmy wynik 2:0 to wiadomo, że nie będziemy gonić do przodu, żeby strzelić trzecią i czwartą bramkę. Będąc zawodnikiem ofensywnym na pewno chciałbym tego, ale rozumiem też, że trzeba złapać drugi oddech. Czasami lepiej zagrać piłkę między sobą trzy, cztery razy - choć z trybun to może być nudne - żeby potem znaleźć wolny korytarz i przedostać się pod bramkę rywala.
Peszko strzelił drugiego gola, ale piłka wcześniej otarła się o Michała Marcjanika i wpadła do bramki tuż przy słupku. Czy taki był plan na zakończenie tej akcji?
- Na pewno nie. To było mocne wstrzelenie w pole karne, ale piłka otarła się akurat chyba o udo piłkarza Arki i wpadła do bramki. Tak jak już powiedziałem sama dynamika była w porządku, miałem pewność siebie i jak widziałem obrońcę to chciałem go minąć i dograć albo mocno wstrzelić piłkę w pole karne - wyjaśnił Peszko.
W końcówce meczu trener Piotr Nowak zdjął Peszkę z boiska obawiając się, aby nie dostał drugiej żółtej kartki.
- Trafiam tak, że robię jeden, dwa faule w meczu ni dostaję kartkę. Na mnie jest sześć i to nie jest dostrzegane. Nie żalę się, bo lubię ostrą grę i jestem jej zwolennikiem i też tak gram. Co mogę poradzić, że jestem niższy, a skoczyłem tak samo jak Zbozień, więc siłą rzeczy miałem łokieć przy jego twarzy. Nie chciałem go uderzyć i przeprosiłem. Nie byłem "zagotowany", a chodziło mi tylko o to, że zrobiłem pierwszy faul i od razu kartkę dostałem. Były to na pewno spokojniejsze derby niż jesienią, czuliśmy się pewnie i graliśmy lepiej piłkarsko. Zamiast nakładać sobie presję, że to derby, to na boisku wygraliśmy mądrością i umiejętnościami. W końcowym kwadransie wkradła się nerwowość, bo to były derby i chcieliśmy je za wszelką cenę wygrać. Gdyby to był inny mecz, to pewnie takiej sytuacji by nie było. Jak graliśmy z Cracovią, to kilka razy nas naprawdę przegonili i piłkarsko rywale nieźle grali. A Arka? Głównie wrzutki w pole karne i rzut wolny fantastycznie wykonany. Była duża radość po wygranych derbach i w szatni trochę pośpiewaliśmy - powiedział Sławek z uśmiechem.
Lechia odzyskała szansę na zajęcie pierwszego miejsca po fazie zasadniczej. Musi jednak wygrać w Szczecinie z Pogonią i liczyć na porażki Jagiellonii Białystok i Legii Warszawa.
- Już tyle punktów straciliśmy na wyjazdach, że nie ma co przekonywać, że nagle zdecydowanie wygramy 4:0. W Szczecinie dobrze nam się grało - zakończył Peszko.
[b]TRZY WRZUTY. Krajobraz po derbach Trójmiasta/b]
dziennikbaltycki.pl