menu

Cetnarski: Ludzie często kogoś skreślają, nie widząc go nawet na boisku

24 stycznia 2014, 10:11 | Jakub Guder/Gazeta Wrocławska

- Rozumiem, że ludzie czasem narzekają na nasze pensje, ale my gramy przez krótszy okres niż osoby, które mają czas by na przykład zdobyć wyższe wykształcenie, a potem dzięki temu zarabiać więcej - mówi Mateusz Cetnarski, pomocnik Śląska Wrocław.

Dwa i pół roku we Wrocławiu – z jednej strony mistrzostwo i Superpuchar Polski, z drugiej jednak mniej rozegranych meczów, niż można było tego oczekiwać.
Ja niczego nie żałuję. Jestem tutaj, mam ważny kontrakt, walczę o skład. Czasami jesteś zmiennikiem, innym razem grasz wszystko. W Bełchatowie to ktoś za mnie wchodził na boisko. W głowie mam to, że Śląsk przez trzy lata zdobywał medale w lidze, a wcześniej mu się to nie zdarzyło. Tego mi nikt nie odbierze. Oczywiście każdy piłkarz chce grać więcej i tutaj wyżej wieszam sobie poprzeczkę.

Poprzedni okres przygotowawczy nie był dla Pana najlepszy.
Tuż przed wyjazdem na obóz do Austrii naderwałem przywodziciela i musiałem zostać w kraju. Chłopaki przygotowywali się do sezonu, a ja przechodziłem rehabilitację w Krakowie pod okiem Filipa Pięty. Gdy zespół wrócił ze zgrupowania ja zacząłem trenować, ale wiadomo, że musiałem nadrobić zaległości. Ominął mnie bardzo ważny etap.

Wtedy pojawiły się sygnały, że miałby Pan zostać wypożyczony do Podbeskidzia.
Faktycznie pojawił się ten temat, ale bardzo szybko się urwał. Oni zadzwonili raz, ja wskoczyłem do meczowej osiemnastki na spotkanie Sevillą i potem już się w niej przewijałem.

Trener rozmawiał wtedy z Panem o Pana pozycji w klubie?
W tym czasie, gdy ja wracałem do formy, Śląsk właściwie co trzy dni grał mecz. Trudno, żeby po spotkaniach z Brugią, czy Sevillą – gdzie zaprezentował się dobrze – trener coś zmieniał. Pewnie gdybym sam był szkoleniowcem, to zostawiłbym taki sam skład. Dlatego jeszcze przed zamknięciem okienka transferowego rozmawialiśmy, że fajnym rozwiązaniem byłoby, gdybym gdzieś poszedł na pół roku, bo inaczej ten czas może być dla mnie stracony.

Od kiedy trafił Pan do Wrocławia, to jest zmiennikiem Sebastiana Mili, a teraz jeszcze przyplątała się kontuzja. Zaczął Pan myśleć, że może czas zmienić klub?
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie warto wyjechać gdzieś chociaż na pół roku, żeby w innym zespole być bliżej pierwszej jedenastki. Po kilku dniach jednak wszystko się zmieniło. Ktoś wyleciał ze składu meczowego, ja wskoczyłem do osiemnastki, potem grałem za Sebastiana Milę gdy miał kartki czy kontuzję i nawet nieźle to wyglądało.

To prawda – ku zaskoczeniu wielu. Szczególnie w Gdańsku, gdzie wygraliście z Lechią, a Pan zaliczył asystę.
Ja mam ciągle w głowie, że gdy trener wybiera mnie do meczowego składu, to muszę być gotowy tak samo, jak piłkarz który wychodzi w pierwszej jedenastce. Gdy ktoś niespodziewanie dozna urazu, albo złapie kartki, to inny zawodnik grający na jego pozycji, musi go błyskawicznie zastąpić. Takie mecze i sytuacje pokazują, że ktoś ma umiejętności, które jeszcze może sprzedać, pokazać. Często ludzie skreślają kogoś nie widząc go nawet na boisku. Mówią, że powinien zmienić klub. A on wchodzi i otwiera im oczy. Pokazuje, że coś jeszcze może z niego być, że nie jest takim złym piłkarzem. To jest satysfakcja, że mogę wejść i pomóc drużynie.

Pewnie trudno się pogodzić z tym, że mimo niezłych spotkań usiadł Pan na ławce rezerwowych zaraz po tym, gdy do zdrowia wrócił Sebastian Mila.
To jest zdrowa frustracja. Każdy chce grać. Jak się dobrze zaprezentujesz na boisku, to masz nadzieję wystąpić też w następnym meczu. To normalne. Wydaje mi się, że każdy zawodnik by się pod tym podpisał. Jak siadasz na ławce, to jesteś rozzłoszczony, ale tak zdrowo.

Po przepracowanym pierwszym obozie w Belek czuje Pan, że Pana pozycja w klubie teraz jest mocniejsza niż pół roku temu?
Ciężko powiedzieć. Nigdy tego tak nie rozpatrywałem. Czuję się jednym z zawodników pierwszego zespołu i uważam, że każdy z nas ma szansę grać w wyjściowym składzie.

Za pół roku kończy się Panu kontrakt. Były już rozmowy na temat jego przedłużenia?
Jak widać w klubie walczą w tej chwili, żeby wszystko tu poukładać. Mamy nowych właścicieli i to jest priorytet. Wielu zawodnikom kończą się kontrakty, nie wiem jak przebiegają rozmowy w ich przypadku, ale doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że na razie ciężko będzie o przedłużenie kontraktu, czy jakaś dłuższą rozmowę w tej sprawie. Jestem cierpliwy, spokojnie czekam.

Od pierwszego stycznia może Pan podpisać umowę z nowym zespołem. Rozglądaliście się z menedżerem już za jakimiś ofertami?
W tej chwili jest tylko oficjalna oferta z Widzewa Łódź, który chciałby mnie wypożyczyć do końca sezonu.

Gdy czyta Pan wypowiedzi nowego zarządu i właścicieli, że nadszedł w Śląsku czas zaciągania pasa, to myśli Pan, że to chodzi też m.in. o Pana?
Nie zastanawiam się nad tym, bo uważam, że to trener wybiera zawodników. Później on i piłkarze są pewnie rozliczani z tego, co robią na boisku. To normalne, że jak są cięcia kosztów, to ktoś jest brany na tapetę. Trzeba sobie zdawać jednak sprawę, że my mamy podpisane kontrakty, więc z czego i jak miałyby być ucięte pieniądze? Rozumiem, że może to nastąpić przy ewentualnym podpisaniu nowych umów – jest nowy prezes, są nowi właściciele... Może być tak, że pod koniec sezonu dostaniemy oferty niższych umów...

I co wtedy? Rozważałby Pan jej przedłużenie?
Oczywiście, że tak. Rozumiem, że ludzie czasem narzekają na nasze pensje, ale my gramy przez krótszy okres niż osoby, które mają czas by na przykład zdobyć wyższe wykształcenie, a potem dzięki temu zarabiać więcej. Musimy zdawać sobie sprawę, że nie gramy całe życie w piłkę i musimy jakoś te pieniądze zainwestować. Uważam jednak, że w tym przypadku kwestia pieniędzy, to sprawa do dogadania się i podjęcia męskiej decyzji.

Boli Was, gdy mówi się, że siła ofensywna WKS-u to w ponad połowie Marco Paixao?
Nie – Marco jest klasowym napastnikiem. Ludzie grający w tej formacji są od tego, żeby strzelać bramki. Moim zdaniem Marco pokazał, że jest najlepszym snajperem w polskiej lidze. To piłkarz nietuzinkowy, który wniósł bardzo wiele do ekstraklasy i każdy klub – na czele z Legią – chciałby go pozyskać. Na szczęście jest u nas. Oczywiście nasza rola jest taka, żeby w trakcie meczu jak najwięcej piłek do niego docierało. Pewnie on też chciałby strzelać jeszcze więcej bramek.

Czytaj cały wywiad z Mateuszem Cetnarskim w serwisie
GazetaWrocławska.pl!

Gazeta Wrocławska


Polecamy