Śląsk prowadził, ale przegrał. Duży błąd sędziego pomógł Zawiszy
Po dramatycznie słabej pierwszej połowie i tylko odrobinie lepszej drugiej części, Śląsk uległ we Wrocławiu Zawiszy 1:2. Bramki strzelali Patejuk dla Śląska i Carlos oraz Gevorgyan dla gości. Zwycięska bramka padła ze spalonego, ale to w niczym nie zmienia faktu, że wrocławianie nie zasłużyli na chociażby na jeden punkt. Trener Levy coraz mocniej pogrąża się w szaleństwie, czego przykładem było chociażby wprowadzenie obrońcy Gavisha przy wyniku 1:2 oraz rozpoczęcie spotkania z pięcioma obrońcami i trzema defensywnymi pomocnikami.
Obie drużyny przystąpiły do meczu mocno osłabione. Trener Tarasiewicz zgodnie z przewidywaniami kontuzjowanych Michała Masłowskiego i Kamila Drygasa zastąpił Dudkiem i Hermesem. W ataku za Vasconcelosa pojawił się Luis Carlos. Problem bydgoszczan był aż nadto widoczny na ławce rezerwowych, gdzie obok bramkarza Witana usiadło zaledwie czterech piłkarzy. Trener Levy aż takiego dużego problemu nie miał, ale brak Sebastiana Mili musiał mu spędzać sen z powiek. W rezultacie sympatyczny Czech zaskoczył składem. Na prawej pomocy wystawił Sochę, na rozegraniu Stevanovicia, a na ławkę odesłał Plaku i Cetnarskiego.
Niedzielny mecz rozpoczął się od sympatycznej uroczystości. Trener Tarasiewicz otrzymał od włodarzy wrocławskiego klubu koszulkę Śląska z numerem 7 i nazwiskiem Tarasiewicz. Pierwsze minuty spotkania były usypiające. Tym bardziej, że przez pierwszy kwadrans kibice gospodarzy prowadzili protest przeciwko zamknięciu dwóch trybun przez wojewodę. Nawet atomowe uderzenie Kaźmierczaka w 4. minucie było tak bardzo niecelne, że nie podniosło nikomu ciśnienia. Minutę później Śląsk jednak niemal objął prowadzenie. Piłkę z wolnego wrzucał Dudu, jeden z obrońców wybił ją przed pole karne, a tam z powietrza uderzył Stevanović. Kaczmarek obronił z najwyższym trudem ten strzał na raty.
Dopiero w 16. minucie gospodarze mieli kolejną szansę na objęcie prowadzenia. Po dośrodkowaniu Patejuka z lewej strony piłkę z rąk wypuścił Kaczmarek, ale Marco Paixao nie potrafił uderzyć na pustą bramkę i obrońcy oddalili niebezpieczeństwo. W 23. minucie z rzutu wolnego uderzał Kaźmierczak, ale ponownie bardzo niecelnie. Parę minut później na stadionie pojawili się kibice Zawiszy, którzy weszli na Stadion Miejski po układzie. Zasiedli na Trybunie D tuż obok fanatyków Śląska. A przecież wojewoda zamykając część Stadionu Miejskiego kierował się wytycznymi policji, że mecz Śląsk - Zawisza to mecz podwyższonego ryzyka. Jak widać nic tak nie jednoczy kibiców jak wspólny wróg.
W 31. minucie niezły, choć niecelny, strzał zza pola karnego oddał Ziajka. W rewanżu mocno dośrodkował Dudu, ale z piłką minął się Paixao.
Ciekawie zrobiło się dopiero tuż przed przerwą, kiedy najpierw Luis Carlos w dogodnej sytuacji zamiast uderzać podawał, a kilka chwil później Sylwester Patejuk minimalnie przestrzelił. To wszystko na co było stać obie drużyny w pierwszej części gry i bez żądnych wątpliwości można uznać, że to było najsłabsze 45 minut jakie kibice widzieli na Stadionie Miejskim w tym sezonie. Śląsk bez Mili praktycznie w ataku nie istniał, choć Zawisza schowany za podwójną gardą czekał na ataki wrocławian. Goście bez Masłowkiego, Drygasa i Vasconcelosa także nie mieli żadnej siły ognia.
W przerwie do wymiany nadawały się oba skrzydła gospodarzy. Trener Levy jest jednak znany z konsekwencji, więc drugą połowę oba zespoły rozpoczęły w takich samych składach. Jak się jednak później okazało, Czech miał jednak dobrego nosa. Ledwie się ona rozpoczęła, a Zawisza prawie objął prowadzenie. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Dudu głową niemal trafił do własnej siatki. W 52. minucie bardzo mocno z dystansu uderzył Kaźmierczak, ale Kaczmarek zdołał sparować piłkę do boku. Wreszcie w 55. minucie Śląsk wyszedł na prowadzenie. Socha doskonale zagrał do Patejuka w uliczkę i ten podcinką przeniósł piłkę nad bramkarzem bydgoszczan.
W 63. dwukrotnie było groźnie pod bramką Śląska. Najpierw w zamieszaniu podbramkowym Goulon nie potrafił oddać strzału, a chwilę później bardzo mocno uderzał Dudek. Gikiewicz jednak bardzo dobrze obronił ten strzał. W 65. z dystansu uderzał Paixao, wprost w ręce Kaczmarka, choć mógł podawać do lepiej ustawionych Hołoty i Sochy. W 67. minucie goście doprowadzili do wyrównania. Luis Carlos wykorzystał w niegroźnej sytuacji nieporozumienie Pawelca z Gikiewiczem i umieścił piłkę w pustej bramce. Pięć minut później Śląsk mógł, a nawet powinien objąć ponownie prowadzenie, ale Kokoszka po dośrodkowaniu Dudu uderzył głową za wysoko.
Zamiast tego na prowadzenie wyszedł Zawisza. Carlos miękko wrzucił w pole karne gospodarzy, a tam malutki Gevorgyan uprzedził Gikiewicza i wpakował piłkę głową do bramki. Inna sprawa, że błąd popełnił boczny sędzia, bo kapitan gości znajdował się na spalonym. Śląsk po bramce przez następne minuty zachowywał się jak bokser trafiony bardzo mocną serią ciosów. Dopiero w 86. minucie wprowadzony chwilę wcześniej Gavish oddał celny strzał głową. Kaczmarek jednak obronił. Chwilę później z 40 metrów uderzył Cetnarski, ale wprost w ręce bramkarza gości. Trzeba też przyznać gościom, że wyjątkowo dobrze rozegrali końcówkę taktycznie. Jeśli na murawie nie leżał Dudek, to Ziajka. Zawodnicy Zawiszy kradli kolejne sekundy, a Śląsk już nie miał najmniejszego pomysłu na grę. Zamiast tego w doliczonym czasie gry szansę na trzecią bramkę dla gości zmarnował Gevorgyan.