Śląsk pokazał, jak należy grać w pucharach! Club Brugge przegrał we Wrocławiu
Skazywany na pożarcie Śląsk Wrocław zaprezentował dzisiaj europejską piłkę w starciu z Club Brugge. Zawodnicy Stanislava Levego minimalnie pokonali utytułowanego rywala po trafieniu Sebino Plaku.
Zobacz więcej zdjęć z meczu Śląsk Wrocław - Club Brugge!
Można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że to był najciekawszy mecz polskiej drużyny w europejskich pucharach przynajmniej od dwóch lat. Śląsk zaskoczył wszystkich. Był wyraźnie lepszy od faworyzowanego Club Brugge i zasłużenie wygrał 1:0.
- O Śląsku wiemy niewiele i dlatego to może być trudny mecz. Doszły do nas słuchy, że macie słabego bramkarza i że najważniejszym piłkarzem jest zawodnik, który ma 31-lat – mówili przed pierwszym gwizdkiem kibice Club Brugge, których część zasiadła na ogólnodostępnej trybunie, a nie na sektorze dla gości. - Za tydzień zapraszamy do Brugii. To piękne miasto! - zapewniali i życzyli dobrego meczu.
Trener Stanislav Levy jednak nie zdecydował się posłać od pierwszych minut do boju Odeda Gavisha. Nowy obrońca WKS-u zasiadł na ławce rezerwowych. Okazało się natomiast że problem ma jego vis a vis Juan Carlos Garrido, bowiem z powodu kontuzji nie może skorzystać z lewoskrzydłowego Maxime'a Lestienne'a. 22-latek to jedna z największych gwiazd Brugii. W ubiegłym roku w lidze strzelił 12 goli i zaliczył 8 asyst.
Przyznamy szczerze, że w pierwszej połowie nie poznawaliśmy Śląska Wrocław. Jako drużyny, ale też poszczególnych zawodników. Najbardziej wszyscy bali się chyba o postawę Mariusza Pawelca, ale obrońca Śląska grał... właściwie po profesorsku. Jeszcze przed meczem Stanislav Levy zaznaczał, że drużyna nie może grać tuż przed własnym polem karnym, tylko akcje rywali musi przerywać wyżej na 32-35 metrze. No i zarówno Pawelec, jak i pozostali jego koledzy z defensywy, świetnie wywiązywali się ze swoich zadań, często przerywając akcję rywali już na ich połowie. Dodatkowo dobrze w ofensywie grał Dudu. On i Waldemar Sobota sprawiali na skrzydłach rywalom tak dużo problemów, że boczni obrońcy Club Brugge – doświadczony Norweg Tom Hogli i młody Laurens De Bock już po niecałych 20 min mieli na koncie po żółtej kartce. Szalał szczególnie nasz skrzydłowy, z którym raz za razem ogromne problemy miał właśnie De Bock. Chwilami wydawało się, że może nie dotrwać do przerwy, zważywszy jeszcze na to, że angielski arbiter Anthony Taylor w przeszłości udowodnił, że lubi korzystać z kartoników.
Niestety pierwsze minuty drugiej połowy były już znacznie słabsze w wykonaniu wrocławian. Najpierw w 52 min przed Rafała Gikiewicza wyszedł Tom De Sutterm ale powracający Pawelec wygarnął mu piłkę spod nóg, a dobitkę Chińczyka Wanga obronił nasz bramkarz. Chwilę potem jednak się nie popisał, bo strzał Refaelova ześlizgnął mu się z rąk i odbił od słupka. Groźne sytuacje wynikały z bardziej ofensywnego ustawienia Club Brugge. Na drugą połowę nie wyszedł bowiem już De Bock, a pojawił się zawodnik ofensywny Boli Bolingoli-Mbombo. Wkrótce, żeby upilnować nowego piłkarza, zmęczonego Krzysztofa Ostrowskiego zmienił Tadeusz Socha.
Po chwili chaosu Śląsk na szczęście poukładał nieco swoją grę i sam stworzył świetne okazje, ale bardzo dobrze bronił Matthew Ryan. Skapitulował jednak w 65 min. Akcję rozpoczął Marco Paixao, Przemysław Kaźmierczak kapitalnym podaniem w uliczkę obsłużył Sebino Plaku, a Albańczyk mając przed sobą tylko bramkarza pokonał go świetną podcinką! Stadion oszalał. Najważniejsze było jednak to, że WKS się nie cofnął, ale wciąż grał swój futbol. W newralgicznym momencie do poziomu kolegów dostosował się także Gikiewicz, który w 78 min świetnie obronił uderzenie z najbliższej odległości De Suttera. Ten sfrustrowany bezradnością drużyny, aż wyładował złość na... słupku naszej bramki.
Śląsk – niesiony fantastycznym dopingiem – do końca kontrolował grę i jeśli przed tym meczem zdecydowanym faworytem był Club Brugge, to teraz szanse się wyrównały. Oto magia pucharów.
Tak strzela Sebino Plaku: