Śląsk podniósł się po porażce w Sewilli. Widzew bez szans we Wrocławiu
Piłkarze Śląska Wrocław pokonali w meczu 5. kolejki T-Mobile Ekstraklasy Widzew Łódź. Podopieczni Stanislava Levego wygrali na własnym boisku 3:1 i zdobyli pierwszy komplet punktów w tym sezonie.
Śląsk losy spotkania rozstrzygnął w pięć minut. Pierwszą bramkową akcję rozpoczął i wykończył Dalibor Stevanović. Słoweniec najpierw zagrał na lewą stronę do Sebastiana Patejuka, następnie wbiegł w pole karne i strzałem głową od dalszego słupka, umieścił piłkę za linią bramkową. Swój udział miał też przy drugim trafieniu. Stojąc tyłem do bramki wypuścił w tempo Waldemara Sobotę, ten zagrał wzdłuż pola bramkowego do Marco Paixao, który ubiegł Thomasa Phibela i z najbliższej odległości podwyższył prowadzenie.
Początek spotkania wcale nie zapowiadał łatwej wygranej gospodarzy. Wprawdzie w pierwszych sekundach Maciej Mielcarz musiał wyjść z interwencją nogami, by powstrzymać Paixao, ale w kolejnych najbliższych fragmentach podopieczni Stanislava Levy'ego rozgrywali piłkę bardzo niedokładnie i chaotycznie. Widzew radził sobie nieźle, Eduards Visniakovs dochodził do sytuacji strzeleckich, lecz za każdym razem brakowało mu dokładności, albo siły. Dopiero po stracie dwóch goli, łodzianie stanęli w każdym elemencie i Śląsk przystąpił do przejmowania inicjatywy. Do przerwy mógł prowadzić wyżej, gdyby doskonałą okazję po „główce” wykorzystał Sobota.
Trener Radosław Mroczkowski robił co mógł, by odmienić słabe oblicze swojej drużyny. Już przed przerwą zdjął z murawy fatalnego Levona Hajrapetjana i wpuścił debiutanta Ałekseja Visnjakovsa. Wespół z młodszym bratem Eduardsem Łotysz miał sforsować defensywę gospodarzy. Długo w drugiej części nie pograł sobie również Princewill Okachi, zmieniony przez Bartłomieja Kasprzaka.
Widzewskie roszady nic nie dały - dominacja wrocławian nie podlegała dyskusji. Grali z pomysłem, szybko, kombinacyjnie, co chwila angażując wszelkie siły do ataku. Trzeci gol wydawał się kwestią czasu i w końcu padł. Będący pod opieką obrońcy Marco Paixao podał do znajdującego się w pobliżu Sylwestra Patejuka, ten piętką wypuścił Milę jeden na jeden z bramkarzem i na tablicy wyników pojawiła się „trójka”.
Trzy bramki pozbawiały łodzian jakichkolwiek nadziei, tym bardziej, że rywale ani myśleli spuścić z tonu. Mimo to, w końcówce przyjezdni napędzili im trochę strachu. Kwadrans przed ostatnim gwizdkiem precyzyjną wrzutkę Alexa Bruno z prawej strony głową na bramkę zamienił Eduards Visniakovs. Tym samym Łotysz zdobył piątego gola w tym sezonie i umocnił się na czele klasyfikacji strzelców.
Później mógł się jeszcze pokusić o dwie kolejne bramki, które nie tylko poprawiłyby osobisty dorobek, ale także uratowały Widzewowi punkt. Jednak zarówno po centrze starszego brata (z trudem wybronił Rafał Gikiewicz) czy ponownie Brazylijczyka Bruno futbolówka wędrowała nad poprzeczką. Niewykorzystana szansa mogła się zemścić jeszcze w końcówce, ale Mielcarz odważnym wyjściem nie dał się przelobować Hołocie.