menu

Skromne zwycięstwo Lecha z Widzewem. Łodzianie cały mecz grali w dziesiątkę

29 września 2013, 19:51 | Daniel Kawczyński, tom

Spotkanie 10. kolejki T-Mobile Ekstraklasy pomiędzy Lechem i Widzewem zaczęło się fatalnie dla prowadzonych w tym meczu przez Rafała Pawlaka łodzian. Już w 3. minucie za faul z boiska wyleciał Rafał Augustyniak. Kilka minut później do siatki Widzewa trafił Łukasz Teodorczyk. Dzięki dobrej postawie Macieja Mielcarza łodzianie nie stracili więcej goli i mecz zakończył się skromnym zwycięstwem "Kolejorza".

Dwubramkowym zwycięstwem z Piastem podopieczni Mariusza Rumaka przerwali niechlubną serię czterech porażek z rzędu. Nad Bułgarską nadciągały lepsze czasy tym bardziej, że po kontuzjach pozbierali się Szymon Pawłowski, Barry Douglas i Marcin Kamiński. Dzisiaj wybiegli w pierwszym składzie. Zabrakło za to zawieszonego Luisa Henriqueza oraz - nieoczekiwanie - Daylona Classena(tuż przed meczem złapał kontuzję).

Widzew przyjechał do Poznania na pożarcie. Przegrał dwa ostatnie spotkania, bez zwycięstwa pozostawał od sześciu kolejek, a w czwartek zespołem wstrząsnęła wiadomość o zawieszeniu trenera Radosława Mroczkowskiego. Tymczasowy szkoleniowiec Rafał Pawlak trochę namieszał w składzie, postawił przede wszystkim na Polaków. Po raz pierwszy od dłuższego czasu na murawie od pierwszych minut pojawili się Krystian Nowak i Mariusz Rybicki. Znalazło się także miejsce dla Jakuba Bartkowskiego. Z kolei miejsce pauzującego za czerwoną kartkę Kevine'a Lafrane'a zajął Rafał Augustyniak.

W jakich powijakach gospodarze by się nie znajdowali, i tak byliby zdecydowanym faworytem. Zadanie już w pierwszych 180 sekundach postanowił ułatwić rywalom Rafał Augustyniak. Na 18. metrze nie nadążył za wychodzącym na pozycję Łukaszem Teodorczykiem, więc postanowił ratować się faulem. Tomasz Wajda nie miał litości. Z grubej rury, bez ostrzeżenia wyciągnął z kieszonki czerwony kartonik. Czy się należał? To sprawa dyskusyjna. W każdym razie Widzew mógł się już czuć się totalnie skreślony.

Lech bez zastanowienia ruszył do ataku. W 11. minucie padła pierwsza bramka. W polu karnym Łukasz Teodorczyk pozostawił w tyle ospałą widzewską obronę i tylko dostawił nogę do dośrodkowania Gergo Lovrencsicsa z prawej strony.

Kolejne gole miały wypadać jak z worka. Jak się okazało, wcale nie. Lech niby bezdyskusyjnie dominował, częściej operował futbolówką, ale akcje przeprowadzał zdecydowanie za wolno, schematycznie i przede wszystkim nieskutecznie. Najlepiej o tym poświadcza sytuacja z 29. minuty, kiedy po kolejnym dośrodkowaniu Lovrencsicsa, Teodorczyk nie dał rady pokonać Mielcarza w sytuacji sam na sam (bramkarz Widzewa zdołał obronić).

Mimo osłabienia łodzianie prezentowali ambitną, nieustępliwą postawę. Po czerwonej kartce dla Augustyniaka, Rafał Pawlak zrezygnował z ofensywnego wariantu. Na ławkę powędrował Alen Melunović, oddajac miejsce Princewillowi Okachiemu. Nigeryjczyk dał dobrą zmianę. Oddał bardzo mocny strzał z 20 metrów, z którym ledwo poradził sobie Maciej Gostomski. Jednak najlepsze okazje do wyrównania zmarnował Eduards Visnakovs. Łotysz dwukrotnie przedarł się w pole karne, lecz najpierw kopnął za lekko, natomiast za drugim razem za bardzo wypuścił sobie futbolówkę do przodu.

Może gdyby na lewej obronie nie zagrał Marcin Kaczmarek, nie doszłoby do straty bramki. Nominalny skrzydłowy kompletnie nie radził sobie w nowej roli, łatwo dawał się ogrywać Lovrencsicsowi, z czego wynikały niebezpiecznie wrzutki.

Po wznowieniu zawodów w drugiej odsłonie Lech znów zebrał się do kupy. Poprzez huraganowe natarcia starał się podwyższyć prowadzenie i rozwiać niepewność. Nie potrafił jednak znaleźć recepty na świetnie interweniującego Macieja Mielcarza. Widzewski bramkarz wraca do wielkiej formy. W pojedynkach „twarzą w twarz” dwukrotnie wyszedł z opresji po akcjach Kaspra Hamalainena i Teodorczyka. Czasem pomagało mu szczęścia, jak przy „główce” Trałki (piłka zatrzymała się na słupku). Nie da się też ukryć, że Lech nie grzeszył precyzją podań i uderzeń. Najbardziej pluć w brodę mógł sobie Mateusz Możdzeń, który z siedmiu metrów fatalnie wyekspediował piłkę nad bramką.

Gra „Kolejorza” nie była jednostajna. Zdarzały się momenty wielkich ofensywnych zrywów, lecz również chwile zbyt wielkiego uspokojenia, niewskazane w obliczu tak niewielkiej przewagi. Pięć minut przed końcem spotkania łodzianie zmarnowali idealną szansę na uratowanie remisu. Z rzutu rożnego dośrodkował Marcin Kaczmarek, Eduards Visnakovs przedłużył głową do Krystiana Nowaka, a młody pomocnik huknął w poprzeczkę. Piłka znalazła się pod nogami Povilasa Leimonasa. Za pierwszym podejściem, próbę Litwina zdołał obronić Gostomski. Przy poprawce na przeszkodzie do wyrównania stanęła poprzeczka.


Polecamy