Skrajna niefrasobliwość, czy przesadna pewność siebie? [KOMENTARZ]
Festiwal średniaków. Tak można określić okienko transferowe w wykonaniu klubów ze środka tabeli Premier League, które dokonały świetnych wzmocnień. Tego samego nie można powiedzieć o klubach mających grać w Lidze Mistrzów. Szykuje się kolejna kompromitacja?
To naprawdę zadziwiające z jaką namiętnością rozprawiają polskie media o tym, co ostatnio dzieje się w Chelsea. Nie zrozumcie mnie źle. Media piszą o tym co interesuje ludzi, a w londyńskim bajorku lubimy ostatnio pływać bardziej niż sami Anglicy, którzy sami raczej skupiają się na sile City, niż próbie wyjaśniania chwilowej słabości Chelsea. Staliśmy się monotematyczni.
Brytyjskie media powolutku zapominają o sprawie z lekarką Chelsea, bowiem sprawy sportowe przysłoniły już rzekomy seks-skandal. Skupmy się na tym, co przyniosła nam po dwóch kolejkach angielska Premier League. Liga, która w świecie piłkarskim zaczyna powoli przypominać NBA, w której każdy może wygrać z każdym, a nawet te teoretycznie słabsze zespoły skupują świetnych zawodników, za niemałe pieniądze oferując im lukratywne kontrakty.
Mało tego, wygląda powoli na to, że niektóre zespoły ze środka stawki wzmocniły się o wiele lepiej, niż najsilniejsze zespoły ligi. Albo po prostu tak nam się wydaje. Nie spodziewaliśmy się po średniakach transferów typu Payet, Shaqiri, czy Ayew, którzy już dawno mieli wyrobioną markę w Europie i mogli równie dobrze występować w zespołach z innych słabszych lig, mając w zamian grę w Lidze Mistrzów. Podniesiona przez Stoke poprzeczka zawisła bardzo wysoko, dlatego ciężko zachwycać się takimi transferami jak Darmian, czy Baba. Przyszły obrońca Chelsea, o którym ktoś nieoglądający Bundesligi, jeszcze miesiąc temu nie słyszał, a na pewno nie widział go w akcji.
Mógłbym teraz napisać, że to lato jest wyjątkowo spokojne, jeśli chodzi o jakieś hitowe i szokujące transfery. Ani Real, ani Barca, ani żaden ze znaczących klubów Premier League nie dokonał wzmocnienia na poziomie Alexisa Sancheza, Angela Di Marii, czy Toniego Kroosa. Mógłbym, gdyby nie to, że do końca okienka zostało nam około dwóch tygodni i w tym czasie Louis van Gaal może zaszaleć za przelew, który z pewnością dotarł już z Paryża na konto w Manchesterze.
Teoretycznie dwa tygodnie to masa czasu, ale czołowi trenerzy Premier League już wykazali się skrajną nieodpowiedzialnością. No, może z wyjątkiem Manuela Pellegriniego, który generalnie przed sezonem miał szeroką kadrę. Louis van Gaal wciąż potrzebuje stopera i napastnika. Na obie te pozycje potrzebni są naprawdę klasowi gracze. Podobnie jest z Arsene Wengerem, który zamiast swojego drugiego ,,napastnika'' woli wystawiać Alexisa Sancheza, a forma Chilijczyka mocno odbiega przecież od normy. Kanonierzy potrzebują defensywnego pomocnika, bo Francis Coquelin to półka klasy średniej, nie pozwalająca bić się o mistrzostwo. Jose Mourinho nie tyle nie zakupił w odpowiednim czasie zawodników, których potrzebuje, ale nie przygotował do sezonu zespołu tak jak powinien. Oczywiście, tłumaczenie o przedłużonym urlopie dla piłkarzy i skróconym okresie przygotowawczym trafiają do większości kibiców, ale ewidentnie widać, że żadnemu z piłkarzy The Blues tydzień dłużej na plaży nie posłużył. Do grzechów Jose możemy jeszcze dodać sprawę z Carneiro, kuriozalne wypowiedzi na konferencjach i próbę wymuszenia transferu Stonesa, przez zdjęcie z boiska Johna Terry'ego. Przypomina mi się sytuacja z Micahem Richardesem. Tym razem Portugalczyk jaj ma aż nadto. Ale czy wyjdzie mu z tego omlet?
Pięć punktów straty do lidera po dwóch kolejkach. To prawda, że Citizens będą gubić punkty, a walka o tytuł składa się z 38 etapów, ale nikt mi chyba nie powie, że te pięć oczek nie będzie miało wpływu w walce na "ostatnich metrach" sezonu. Jednak nie o przeciwników Pellegriniego się boję, a postawę angielskich klubów w Lidze Mistrzów. Mocny dół tabeli, wzmocnienia na ostatnią chwilę i kiepskie przygotowanie do sezonu. Widzę ciemność, widzę ciemność...