Skorża przed meczem Wisła - Legia: Będzie 1:1, bramki strzelą Brożek i Radović
- Jeśli mam powiedzieć, komu będę kibicował w niedzielę, to... nie potrafię odpowiedzieć. Bardziej będę chyba kibicował piłkarzom, z którymi pracowałem w jednej i drugiej drużynie - mówi Maciej Skorża, były trener m.in. Wisły Kraków i Legii Warszawa.
Wulgarne okrzyki, awantury, bijatyki. Fani futbolu rozrabiali już przed wojną
Nie pracuje Pan w żadnym klubie, niezbyt często pojawia się Pan również w mediach. Co zatem słychać u Macieja Skorży?
Czas wypełniają mi obowiązki rodzinne. Powoli przygotowuję się też do powrotu na ławkę trenerską. W najbliższy weekend wybieram się do Niemiec na kilka meczów Bundesligi. Z tego też powodu nie zobaczę na żywo szlagieru ekstraklasy pomiędzy Legią i Wisłą. Nie kryję, że liczę na to, że w ciągu kilku miesięcy znów usiądę na trenerskiej ławce.
Miał Pan ostatnio jakieś konkretne propozycje?
Pojawiały się, ale to nie był moment, kiedy chciałem podejmować nową pracę. Założyłem sobie, że po powrocie z Arabii Saudyjskiej do końca 2013 roku poświęcę czas rodzinie. Od nowego roku przygotowuję się do powrotu do zawodu i jestem już na to gotowy. A wracając do tych propozycji, to ostatnia konkretna pochodziła z końcówki minionego roku z Dynama Mińsk. Nie doszliśmy jednak do porozumienia. Od tego czasu telefon milczy.
Czyli była szansa, żeby przejął Pan zespół po innym byłym trenerze Wisły, Robercie Maaskancie.
Zgadza się. Rozmawialiśmy nawet z prezesami Dynama o Robercie i jego pracy. Wygląda na to, że na Białorusi lubią trenerów Wisły.
Nie miał Pan nadziei, że dostanie propozycję objęcia reprezentacji Polski po Waldemarze Fornaliku?
Raczej nie, choć jeden procent nadziei na otrzymanie takiej propozycji miało wielu trenerów w Polsce. Oceniając jednak realnie sytuację, wszystko wskazywało na to, że to Adam Nawałka zostanie selekcjonerem. Dlatego nie liczyłem, że dostanę taką ofertę.
Czyli na takie trenerskie spełnienie musi Pan poczekać.
Tak. O ile w ogóle kiedykolwiek zostanę trenerem kadry.
Ostatnim miejscem, w jakim Pan pracował, była Arabia Saudyjska i Ettifaq FC. To było jedno z ciekawszych doświadczeń w pańskiej karierze trenerskiej?
Na pewno. Chciałem na własnej skórze przekonać się o jakości azjatyckiej Ligi Mistrzów. Taka przygoda dobrze mi zrobiła. Jeśli chodzi o aspekty szkoleniowe, to tamtejsza liga nie jest silniejsza od naszej. Gra się tam natomiast w zupełnie innym stylu niż u nas. Stawia się przede wszystkim na ofensywę. Musiałem się przestawić, bo do tej pory moją domeną było raczej dobre ustawianie drużyny w grze obronnej. Tam nie dało się tak grać. Trzeba było ustawiać zespół bardzo ofensywnie.
Kwestie obyczajowe, inna kultura była dla Pana zaskoczeniem?
Zarówno ja, jak i cały mój sztab potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do pewnych zwyczajów. Trzeba było np. czasami przerywać trening, bo zawodnicy chcieli się pomodlić. Nie był to jednak jakiś wielki problem.
W Arabii Saudyjskiej są znacznie większe pieniądze niż u nas. Wpływało to na komfort pracy?
Baza treningowa była przyzwoita jak na standardy arabskie, ale również jak na nasze. Organizacyjnie brakuje tam jeszcze trochę do poziomu europejskiego. Są czasami dziwne kontrasty. Z jednej strony piłkarze mają bardzo wysokie kontrakty, a z drugiej nie mogliśmy się doprosić o nowe piłki treningowe. W końcu je dostaliśmy, ale sam fakt, że to był jakiś problem, o czymś świadczy.
Wróćmy na nasze podwórko. Zbliża się mecz Legia - Wisła, a więc klubów dla Pana wyjątkowych, bo z oboma odnosił Pan sukcesy. Jak jest taki mecz, to serce jest podzielone?
To jest trudne pytanie, bo z dużym sentymentem traktuję każde miejsce pracy. Również Amicę i Groclin, choć tych dwóch ostatnich klubów próżno już szukać w ekstraklasie. A Legia i Wisła to dla mnie szczególne, topowe kluby, w których miałem okazję i przyjemność pracować. Jeśli jednak mam powiedzieć, komu będę kibicował w niedzielę, to... nie potrafię odpowiedzieć. Bardziej będę chyba kibicował piłkarzom, z którymi pracowałem w jednej i drugiej drużynie. Chciałbym, żeby im ten mecz wyszedł jak najlepiej. Jeśli chodzi o wynik, to mnie najbardziej zadowoliłby remis.
Faworytem jest Legia, zresztą nie tylko w tym meczu, ale również w walce o tytuł mistrza Polski. Jest nawet taka teza, że jeśli Legia może przegrać z kimś walkę o mistrzostwo, to tylko z samą sobą. Podpisałby się Pan pod takim stwierdzeniem?
Na papierze Legia ma najsilniejszą drużynę, jeszcze wzmocnioną zimą. Legia ma też bardzo szeroką kadrę. To jednak tylko teoria, a w praktyce różnie może być. Wisła ma ciekawy skład, który jest mieszanką rutyny z młodością. Dojście Darka Dudki i Semira Stilicia świadczy o tym, że Franciszek Smuda poszedł za ciosem. Już sprowadzenie Pawła Brożka latem było strzałem w dziesiątkę.
Niektórzy przed sezonem twierdzili, że Wisła nie ma szans na pierwszą ósemkę, a nawet przewidywano, że będzie bronić się przed spadkiem. Dla Pana postawa Wisły jest zaskoczeniem?
Już wiele dobrego Franciszek Smuda usłyszał na temat swojej pracy w Wiśle, ale myślę, że w pełni na to zasłużył, więc i ja do tych pochwał się dołączę. Wisła nie była drużyną, która była typowana do walki o zaszczyty, a jednak dzisiaj ciągle może Legii zagrozić.
Żeby jednak myśleć o tym poważnie, Wisła musi wygrywać również na wyjazdach. Jak Pan myśli, skąd taka zmiana oblicza tej drużyny, jeśli porównać mecze w Krakowie i wyjazdy?
Nie sądzę, żeby słabsza postawa Wisły na wyjazdach miała jakiś jeden powód. To drużyna, która świetnie czuje się w Krakowie, ale ma wszelkie dane, żeby regularnie wygrywać również na wyjazdach. Być może Wiśle brakuje takiej pozytywnej wiary w siebie. To można zbudować poprzez wygranie jednego, drugiego trudnego meczu wyjazdowego. Takie spotkanie, jak to, które nas czeka w Warszawie, może to odmienić. Mecz na Legii będzie rozgrywany bez kibiców, a warszawianie nie czują się komfortowo w takich warunkach. Pamiętamy przecież, jak wyglądał mecz Legii z Apollonem w Lidze Europy. Jeśli zatem kiedyś takie przełamanie Wisły miałoby przyjść na dobre, to mecz na Łazienkowskiej jest na to najlepszym momentem.
Skoro mówimy o przełamaniu, to wiosną do siatki nie może trafić Paweł Brożek. Myśli Pan, że "Brozio" może jeszcze myśleć o koronie króla strzelców?
Paweł zawsze miał trudniejszy moment na początku wiosny, po okresie przygotowawczym. Źle znosił zimowe przygotowania, które są cięższe niż letnie. Myślę, że Paweł potrzebuje jeszcze tydzień, może dwa, żeby dojść do optymalnej formy. Jestem przekonany, że Paweł do końca będzie liczył się w walce o koronę króla strzelców i spokojnie może ten tytuł wywalczyć.
Jak Paweł Brożek ma się gdzieś przełamywać, to właśnie na Legii, bo ten rywal wyjątkowo mu leży. Pan też coś o tym wie.
Wiem, wiem, ale mam dla Pawła jedną radę. Jak będzie rzut karny, to niech już na Legii nie robi "podcinki"...
Widzę, że dobrze pamięta Pan, jak kiedyś "Brozio" w ten sposób zmarnował jedenastkę przy Łazienkowskiej. Był Pan wtedy na niego bardzo zły?
Oj, pamiętam. Janek Mucha złapał wtedy piłkę na dużym luzie. A czy byłem zły? Trochę tak, bo ta decyzja nie była najlepsza. Przegraliśmy wtedy, ale nie bolało to aż tak bardzo, bo przecież byliśmy już mistrzem Polski.
Jesienią Wisła ograła Legię sposobem. Poczekała na to, co zrobią warszawianie, a bramkę strzeliła z kontry. Myśli Pan, że ten najbliższy mecz będzie wyglądał podobnie?
Wydaje mi się, że obraz meczu będzie taki, że to Legia będzie miała optyczną przewagę, że będzie dłużej utrzymywała się przy piłce. Wisła będzie szukała swojej szansy w kontrze. Jeśli natomiast wracamy do jesieni, to nie wiem, na ile była to wyrachowana taktyka Wisły, a na ile ten mecz tak się ułożył i na ile Legia chciała stłamsić krakowian. Ostatecznie Wiśle to pasowało, bo udało się jej skutecznie skontrować warszawian. Obraz gry w niedzielę może być podobny, a ja nie spodziewam się gradu bramek.
Porozmawiajmy jeszcze chwilę o Legii. Czy jej problemem tej wiosny może być "docieranie się" z nowym trenerem, Henningiem Bergiem?
Legia nie gra dzisiaj na sto procent swoich możliwości. Myślę, że po części jest to spowodowane właśnie tym, że jest nowy trener, który potrzebuje trochę czasu. Legia ma jednak jeden wielki atut w postaci bardzo wysokiej formy Miro Radovicia. W meczu ze Śląskiem zrobił na mnie ogromne wrażenie. A ja wiem to od środka, że jak Miro jest w dobrej formie, to może pociągnąć całą drużynę.
Radovicia będzie próbował zatrzymać m.in. Arkadiusz Głowacki, który wraca do składu po kartkowej pauzie. Dla Pana to jest zaskoczenie, że "Głowa" mimo upływu lat gra coraz lepiej?
Gdzieś czytałem wypowiedź Arka, że on sam jest zaskoczony swoją dyspozycją. Planował zakończyć karierę, ale skoro tak dobrze mu idzie, to jeszcze pewnie pogra przez jakiś czas. Trzymam za niego kciuki, bo świetnie wykorzystuje swój potencjał, swoje doświadczenie.
W Krakowie żartujemy, że "Głowa" będzie grał do "40".
Wiem, jak Arek się prowadzi, więc to wcale nie musi być żart. On spokojnie może grać do takiego wieku.
Porozmawiajmy o trochę mniej przyjemnych rzeczach, bo oba kluby mają ostatnio problem z kibicami. Może to pańskim zdaniem wpłynąć na funkcjonowanie i Legii, i Wisły?
Może, bo już w niedzielę będziemy mieli przykład konsekwencji tych problemów. Obie drużyny będą musiały zagrać przy pustych trybunach. Proszę mi wierzyć, że dla piłkarza to nie jest komfortowa sytuacja. To obniża rangę tej potyczki. Znacznie łatwiej zmobilizować się zawodnikom, gdy jest pełny stadion, doping. Na pewno to, co dzieje się ostatnio na naszych stadionach, nie służy całej polskiej piłce. Wydawało się, że te problemy już są za nami, a okazuje się jednak, że jeszcze nie do końca. Wiele osób ma nad czym myśleć, bo cierpi na tym wizerunek całego naszego futbolu.
To na koniec wróćmy jednak do tego, co będzie się działo na boisku. Pokusi się Pan o wytypowanie wyniku niedzielnej konfrontacji?
Chętnie. Będzie 1:1, a bramki strzelą Miro Radović i Paweł Brożek.