menu

Sebastian Mila wrócił do Wrocławia i... Śląsk wygrał z Lechią [ANALIZA]

20 kwietnia 2015, 10:51 | Z Wrocławia Paweł Stankiewicz/Dziennik Bałtycki

Śląsk Wrocław ma patent na Lechię Gdańsk. Jesienią rozgromił biało-zielonych 4:1 na PGE Arenie, a teraz wysoko wygrał u siebie 3:0.

Sebastian Mila wrócił do Wrocławia
Sebastian Mila wrócił do Wrocławia
fot. Paweł Relikowski/Polska Press

Lotos Trefl Gdańsk zdobywcą Pucharu Polski! [ZDJĘCIA, WIDEO]

Brak reprezentantów Polski Jakuba Wawrzyniaka i Grzegorza Wojtkowiaka, a także choroba Gersona musiały odbić się na grze rozbitej linii defensywnej biało-zielonych we Wrocławiu. Zniknęła jakość na skrzydłach, a osłabiony grypą Brazylijczyk był cieniem siebie.

Dwa tygodnie temu Lechia przegrała wyjazdowy mecz z Cracovią 2:3. Wówczas też zabrakło Wawrzyniaka, a Wojtkowiak został przesunięty na lewą obronę. I to automatycznie odbiło się na wyniku. Defensywa była dziurawa i w efekcie drużyna "Pasów" strzeliła trzy gole. Wówczas piłkarze i trenerzy mówili, że brak Kuby to osłabienie, ale nie można tylko tym tłumaczyć porażki. Mecz we Wrocławiu pokazał jednak, że defensywa bez tych graczy nie istnieje. Wojtkowiak jest w świetnej formie i swoim doświadczeniem i spokojem znakomicie wpływał na kolegów. Tak samo Wawrzyniak. Gerson był jak skała, która we Wrocławiu została jednak skruszona przez chorobę.

- Mamy problemy zdrowotne, ale brak jednych jest szansą dla innych - mówił przed wyjazdem na mecz trener Brzęczek.

Zastępcy jednak nie wykorzystali swojej szansy, bo zagrali po prostu źle. Marcin Pietrowski pojawił się na boisku w ekstraklasie dopiero po raz pierwszy w tym roku i pokazał, dlaczego nie ma dla niego miejsca na boisku. To jego faul w polu karnym na Robercie Pichu był początkiem tragedii zespołu. Choć wychowanek gdańskiego zespołu niezbyt mocno trącił rywala, a ten bardzo dużo dodał od siebie i nie wszyscy przyznaliby w tej sytuacji rzut karny, to jednak dał podstawę sędziemu do podjęcia takiej decyzji.

- Nie było rzutu karnego. Razem z Pichem doszliśmy do piłki i ja go otarłem od spodu, ale absolutnie to nie mogło spowodować jego upadku - tłumaczył po meczu Pietrowski.

Później wcale nie było lepiej. Lechia nie miała zbyt wielu okazji bramkowych, a jak już piłkarze dochodzili do sytuacji strzeleckich, to je marnowali. Tak było w dwóch sytuacjach Antonio Colaka oraz kiedy Piotr Grzelczak nie pokonał Mariusza Pawełka będąc z nim sam na sam.

Znowu na wynikach zespołu w meczach wyjazdowych odbijają się stałe fragmenty gry, bo wszystkie gole dla rywali się od nich zaczynały. Z Ruchem był rzut karny, z Cracovią po wyrzucie z autu, z karnego i po rzucie wolnym, a ze Śląskiem znowu z karnego i po rzucie rożnym.

- Nawet nie znałem tych statystyk - mówi Maciej Makuszewski, skrzydłowy biało-zielonych. - To pokazuje, że musimy bardziej popracować nad koncentracją i nie dopuszczać do takich sytuacji.

Takie błędy automatycznie wpływają na wyniki, bo rywale bezlitośnie je wykorzystują. Po porażce we Wrocławiu biało-zieloni znowu skomplikowali sobie sytuację w tabeli T-Mobile Ekstraklasy i walka o grupę mistrzowską zapewne potrwa do ostatniej kolejki ligowej.

- Nie załamujemy się i nie poddajemy. Będziemy walczyć do końca - zgodnie podkreślają gracze biało-zielonych.

Rozczarowania po meczu nie ukrywał szkoleniowiec biało-zielonych. - Nie wszyscy chcieli mnie słuchać, jak mówiłem, że Śląsk to jest dobry zespół. Pomogliśmy jednak gospodarzom wygrać ten mecz, bo w decydujących momentach moim piłkarzom zabrakło determinacji i agresywności - mówił Brzęczek.

Udanego powrotu do Wrocławia nie miał Sebastian Mila. Po meczu nie wrócił z zespołem, tylko został jeszcze we Wrocławiu i może była okazja pożegnać się z kolegami ze Śląska, na co czekał kapitan wrocławian Mariusz Pawełek.

Dziennik Bałtycki


Polecamy