menu

Sandomierski dla Ekstraklasa.net: Nie szedłem "na wariata"

2 marca 2016, 22:53 | Marcin Szczepański

Grzegorz Sandomierski w dużym stopniu przyczynił się do zwycięstwa Cracovii z Ruchem w Chorzowie, świetnie interweniując w kilku sytuacjach. Szczególnie dużym kunsztem wykazał się, zatrzymując szarże debiutującego Łukasza Monety w drugiej połowie. - W pewnym momencie się zatrzymałem, nie szedłem "na wariata", bo mogłoby się to skończyć rzutem karnym i czerwoną kartką - tłumaczy zachowanie zimnej krwi w tej sytuacji bohater "Pasów".

Grzegorz Sandomierski został dziś bohaterem Cracovii, kilka razy zatrzymując zawodników Ruchu
Grzegorz Sandomierski został dziś bohaterem Cracovii, kilka razy zatrzymując zawodników Ruchu
fot. Maciej Gapiński / Polska Press

Nieczęsto bramkarz po przepuszczonych dwóch golach, zostaje i tak bohaterem drużyny.
Mam różne wspomnienia ze stadionu w Chorzowie. Cieszę się, że dzisiaj udało nam się wywieźć bardzo, bardzo cenne trzy punkty, z bardzo ciężkiego terenu. Mecz układał się nam bardzo różnie, fajnie że zareagowaliśmy pozytywnie i słowa, które powiedzieliśmy sobie w przerwie nie poszły w chmury, tylko dotarły głęboko do nas i dlatego ten wynik jest jaki jest. Potrafimy grać w piłkę, pokazaliśmy to nie raz. Potwierdziliśmy to też dzisiaj w drugiej połowie, kiedy byliśmy o wiele mądrzejsi niż w pierwszej.

Po meczu trener Zieliński zwrócił uwagę właśnie na wpływ rozmowy motywacyjnej w przerwie. Co wam przekazał?
Chodziło głównie o komunikację, żebyśmy więcej do siebie mówili. Z naszej strony było za cicho i musiał być bodziec, który zmienił naszą postawę na boisku. Resztę słów trenera zatrzymamy dla siebie. Fajnie, że to się udało. Wywozimy cenne trzy punkty, jest to dla nas milowy krok do ósemki i cieszymy się z tego.

Pierwsza połowa należała jednak do Ruchu?
Myślę, że tak. Nawet mimo tej szybko strzelonej bramki, na 1:0 dla nas, to Ruch jednak dominował, częściej był przy piłce, był bardziej ruchliwy, stwarzał więcej sytuacji. Cieszę się, że w drugiej połowie to wszystko się odwróciło.

Przy straconych bramkarz mogłeś zrobić coś więcej?
Byłoby ciężko. Przy drugiej dobitka, ktoś jeszcze wspominał, że gdzieś przy golu był spalony. Nie chcę tego roztrząsać na gorąco, bo chcę na spokojnie to przeanalizować. Wszyscy mogliśmy się na pewno lepiej zachować, bez błędów nie ma bramek, więc wydaje mi się, że trzeba będzie to zobaczyć na spokojnie i wyciągnąć wnioski, bo czeka nas kolejny trudny wyjazd (do Szczecina - przyp. red.).

Niż straconych bramek, zaliczyłeś zdecydowanie więcej świetnych interwencji. Z której jesteś najbardziej zadowolony?
Nie dzielę raczej interwencji na łatwiejsze i trudniejsze, bo każda wymaga stuprocentowej koncentracji. Byłem skoncentrowany i z tego się najbardziej cieszę. To, że w drugiej połowie bramki już nie straciliśmy, było dla nas najważniejsze, bo gdyby wykorzystali sytuację na 3:1, to ciężko byłoby nam wywieźć stąd punkty.

Szczególnie dużo intuicji wymagało zatrzymanie szarży Łukasza Monety. Wyczułeś go, czy pomogło szczęście?
Tak, zatrzymałem się w pewnym momencie, widać było, że zawodnik będzie próbował mnie mijać. Troszkę szczęśliwie wygarnąłem mu piłkę spod nóg. Jednak ważne było to, że w pewnym momencie się zatrzymałem, nie szedłem "na wariata", bo mogłoby się to skończyć rzutem karnym i czerwoną kartką. Trzeba było po prostu zwolnić i poczekać na ruch zawodnika.

W Chorzowie rozmawiał Marcin Szczepański / Ekstraklasa.net