Sandecja obudziła się dopiero w drugiej połowie meczu przyjaźni
"Tak źle dotąd nie zagrali". Taka opinia padła z ust prezydenta Nowego Sącza Ryszarda Nowaka i odnosi się do postawy zawodników Sandecji w pierwszej odsłonie meczu z GKS Tychy.
fot. Mateusz Bobola
- Zagrali gorzej niż w niesławnej potyczce z Zawiszą Bydgoszcz (sądeczanie polegli na własnym boisku aż 0:5 - przyp. DW) - kontynuował włodarz miasta. - W drugiej połowie było już znacznie lepiej. W oczy rzucało się przede wszystkim ogromne zaangażowanie zawodników. Bo przed przerwą różnie z tym bywało. Czasami odnosiłem wręcz wrażenie, że występujemy w dziesiątkę przeciwko kompletowi przeciwników. Druga połowa wniosła troszkę optymizmu. Szkoda jedynie, że nadal z takim trudem przychodzi nam wypracowanie sobie dogodnych sytuacji podbramkowych.
Sobotnie spotkanie zapowiadane było jako mecz przyjaźni. Kibice Sandecji i GKS Tychy od wielu lat sympatyzują ze sobą, co znalazło odzwierciedlenie w zachowaniu się na trybunach fanów obydwu drużyn. Na skandowane przez sądeczan hasło "Tyski GKS był, będzie i jest", przyjezdni fani odpowiadali okrzykiem "Kolejowy Klub Sportowy Sandecja". Z uznaniem o atmosferze panującej na trybunach wyrażał się dyrektor sportowy GKS Tychy Henryk Drob.
- To była wspaniała lekcja poglądowa dla kibiców w całej Polsce. Co stoi na przeszkodzie, by podobne klimaty panowały na innych stadionach? - pytał retorycznie działacz z Górnego Śląska.
Zafrasowaną minę miał natomiast poseł Arkadiusz Mularczyk, który staje się z wolna jednym z najzagorzalszych fanów MKS. - Druga połowa była całkiem ciekawa i emocjonująca, bo o pierwszej raczej wolałbym zapomnieć. Szkoda tej porażki, chociaż obiektywnie muszę przyznać, że goście sprawiali korzystniejsze wrażenie i wygrali zasłużenie - ocenił parlamentarzysta.
- Ta przeklęta 44 minuta - złościł się z kolei Andrzej Danek, prezes Sandecji. - Trzeci raz tracimy właśnie w tym czasie bramkę "do szatni". Tak było w meczu z Zawiszą, tak było z Flotą i dzisiaj sytuacja się powtórzyła.
- Zagraliśmy kolejny mecz, w którym budzimy się dopiero w drugiej połowie. Szybko zdobyta bramka trochę nas uśpiła, co sprawiło, że straciliśmy dwa gole. Po zmianie stron zaatakowaliśmy, mieliśmy przewagę, ale oddaliśmy zaledwie jeden celny strzał na bramkę przeciwnika. To za mało, żeby uratować choćby remis. Cóż, wypada użyć starego, oklepanego zwrotu, że myślimy już o kolejnym rywalu. Z Legnicy musimy wrócić z punktowym zyskiem - zauważył defensor Sandecji, Mateusz Kowalski.