„Samotność bramkarza”, czyli jak nigdy nie chciałem nim być – autobiografia Victora Valdesa [RECENZJA]
- Jestem najgorszym bramkarzem, jakiego może mieć Barca. Cały świat mnie krytykuje, jestem na dnie – nie ma chyba kibica Barcelony i w ogóle hiszpańskiej piłki, który choć raz nie krytykowałby Victora Valdesa. Najbardziej utytułowany bramkarz „Dumy Katalonii”, jedna z głównych postaci drużyny przez ostatnią dekadę, będący jednak zawsze w cieniu kolegów z ofensywy. Z tego cienia wychodzi nieco na łamach swojej autobiografii - „Samotność bramkarza”.
fot. SQN
Trzeba zacząć od tego, że książka Valdesa nie jest typową autobiografią. W zasadzie w ogóle nią nie jest. To raczej poradnik, w którym golkiper Barcelony przedstawia swoją metodę na radzenie sobie z presją. To właśnie „#metodaV” jest tematem tej książki. Jeżeli liczycie na opowieści z szatni Barcelony, pikantne smaczki rodem z tabloidów, krytykę trenerów czy kibiców, sięgnijcie po inny tytuł. Samego Valdesa i Barcelony w tej książce jest mało, chociaż można dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy. Valdes potwierdza na przykład, że w sezonie 2005/2006 to Ronaldinho był najważniejszą postacią drużyny Rijkaarda. To jego uśmiech dawał wszystkim luz przed meczem, jego słowa w przerwie tchnęły w drużynę ducha walki i wiarę w odrobienie strat.
Zaskakiwać może też samo podejście Valdesa do futbolu. Podczas gdy większość trenujących dzieciaków marzy o wybiegnięciu na murawę podczas meczu, dla Victora weekendowe starcia były koszmarem. Sam Valdes nie chciał zresztą być piłkarzem, a już na pewno nie chciał bronić dostępu do bramki. Naturalne predyspozycje dostrzeżone przez trenerów, a przede wszystkim jego ojca, sprawiły, że stanął między słupkami. To właśnie ojciec chciał, aby Valdes grał w jego ukochanym klubie, Barcelonie. Victor wielokrotnie miał dość, chciał rzucić futbol, ale upór w dążeniu do celu ostatecznie się opłacił. Dla niego granie w piłkę to nie pasja, ale praca. Praca jak każda inna. Valdes podkreśla, że świat futbolu nie jest jego światem, lecz czy tego chce czy nie, już zawsze będzie jego częścią.
17 maja 2006 roku to najważniejszy dzień w życiu Victora Valdesa i moment, który przewija się w tej książce najczęściej. Golkiper Barcelony wielokrotnie do niego wraca. Uważa, że gdyby jego zespół w finale Ligi Mistrzów przegrał wówczas z Arsenalem, już nigdy nie zagrałby w barwach „Blaugrany”. Był to moment wielkiego triumfu Valdesa i jego „#metodyV”, na której skoncentrowana jest książka. Metody, którą Valdes uważa za rewolucyjną, a… rewolucyjnego nie ma w niej prawie nic.
Główny punkt tej metody jest jednak dziwny i z pewnością specyficzny. Jak radzić sobie z presją? Wmawiać sobie, że jest się najgorszym i z tego powodu może być już tylko lepiej. O ile w przypadku Valdesa zdało to egzamin, to mam wątpliwości, czy byłoby tak w przypadku wszystkich ludzi. Czy w niektórych przypadkach takie myślenie nie odniesie efektu odwrotnego? Ponadto nie znajdziemy w metodzie Valdesa niczego, czego nie napisało już wielu psychologów w książkach dotyczących samorozwoju. Droga na szczyt krok po kroku, realne wyznaczanie sobie kolejnych celów, zdrowe nawyki i jak najwięcej pracy. Wygląda banalnie, choć wielu z nas nie potrafi wprowadzić tego w życie.
Plusem książki z pewnością jest to, że Valdes swoją metodę argumentuje wieloma przykładami z własnej kariery, równocześnie podkreśla jednak, że jest to metoda uniwersalna, mająca odniesienie także w życiu codziennym. Podaje więc także przykłady dla studentów, osób prowadzących własną firmę czy zwykłych robotników, codziennie wykonujących swoje obowiązki. Z jego założeniami można się zgadzać lub nie. Każdy z pewnością jest jednak w stanie czegoś się z tej książki nauczyć i wcielić w życie chociaż jeden z aspektów omawianych przez Valdesa, Choćby po to warto sięgnąć po ten tytuł, choć jest to książka tylko na jeden krótki wieczór.
Po lekturze nurtuje mnie tylko jedno pytanie – jak były już bramkarz Barcelony zareagował na kontuzję i posypanie się całego planu na kolejne sezony. W książce sam przyznaje bowiem, że w ciągu kariery omijały go poważne urazy. Teraz znalazł się więc w kompletnie nowej sytuacji. Czy „#metodaV” zadziała i tym razem?