menu

Rzuty karne przesądziły o awansie Atletico. Bayer Leverkusen poza Ligą Mistrzów

17 marca 2015, 23:30 | Grzegorz Ignatowski

W meczu rewanżowym 1/8 finału Ligi Mistrzów Atletico Madryt w regulaminowym czasie gry pokonało Bayer Leverkusen 1:0. Z uwagi na wynik pierwszego starcia, w którym niemiecka drużyna wygrała 1:0, o awansie rozstrzygnąć musiała dogrywka, a w efekcie rzuty karne. W konkursie "jedenastek" lepsi okazali się Rojiblancos, którzy awansowali do ćwierćfinału.

Po porażce w pierwszym meczu 0:1 Atletico musiało wygrać, żeby awansować do kolejnej rundy. Jednak początkowo podopieczni Diego Simeone wydawali się być mocno zdenerwowani. Gra zupełnie im się nie kleiła, a piłkarze poświęcali więcej energii na kłótnie z sędzią bądź z partnerami z drużyny. W pierwszej fazie meczu więcej do powiedzenia mieli piłkarze Bayeru, a szczególnie niebezpieczny był Karim Bellarabi, z którym nie radzili sobie obrońcy "Los Colchoneros". Przełomowym momentem była... kontuzja golkipera Atleti. Miguel Angel Moya nabawił się jakiejś kontuzji mięśniowej i w jego miejsce musiał wejść Jan Oblak. Od tej pory mistrzowie Hiszpanii wyglądali zupełnie inaczej.

W 26. minucie Atletico wykonywało rzut wolny z odległości około 25 metrów od bramki Bernda Leno. Do piłki podszedł Koke, ale jego strzał nie przyniósł gospodarzom większego pożytku. Po chwili wywiązało się jednak spore zamieszanie, po którym strzał zza pola karnego oddał Mario Suarez. Strzał trochę niechlujny, przypadkowy, ale dla zasłoniętego Leno bardzo trudny do obrony, zwłaszcza, że piłka jeszcze odbiła się od nogi Topraka. Niemiecki golkiper rzucił się rozpaczliwie, ale nie zdołał uratować swojej drużyny przed utratą bramki.

Stan meczu się wyrównał, ale to nie oznacza, że Atletico spuściło z tonu. Jeszcze przed przerwą niebezpiecznym strzałem z dystansu Bernda Leno raz jeszcze próbował pokonać Suarez, ale tym razem zabrakło mu precyzji. Później w znakomitej sytuacji znalazł się Mandzukić, ale nie wiedzieć czemu czekał z oddaniem strzału tak długo, aż obrońcy wyłuskali mu piłkę spod nóg. W ogóle Chorwat był chyba najsłabszym piłkarzem na boisku w pierwszych 45 minutach i trudno zrozumieć dlaczego w przerwie Simeone zmienił Caniego, a nie zagubionego byłego napastnika Bayernu.

Atletico nie rezygnowało i w drugiej połowie wciąż częściej przebywało pod na połowie rywala. Szanse na zdobycie gola mieli Arda Turan czy Koke, ale żadnemu z nich nie udało się rozstrzygnąć losów rywalizacji. Bayer starał się przetrwać ofensywę rywali i szukać okazji do kontry, ale tych było bardzo niewiele, bowiem organizacja gry "Los Colchoneros" jak zwykle stała na najwyższym poziomie. A skoro Atletico było nieskuteczne, a Bayer nie miał nie zdołał stworzyć sobie dogodnej sytuacji podbramkowej, to nie było innego wyjścia, o awansie do ćwierćfinału miała rozstrzygnąć dogrywka.

W dogrywce działo się niewiele. Walka toczyła się głównie w środku pola i choć piłkarze gryźli każdy centymetr trawy, to jednak nie tego oczekują kibice. W zasadzie na uwagę zasługuje jedynie akcja, po której strzał na bramkę przyjezdnych oddał Raul Garcia, jednak Bernd Leno był na posterunku. O zwycięstwie miała rozstrzygnąć loteria, czyli rzuty karne.

W serii jedenastek emocje sięgnęły zenitu, a może nawet poszły nieco dalej. Najpierw mieliśmy dwa fatalne strzały Raula Garcii i Calhanoglu, później celnie strzelali Griezmann i Rolfes, następnie trafił Mario Suarez, a Omer Toprak posłał piłkę ponad bramką. Jednak chwilę po tym Bernd Leno obronił strzał Koke, a Gonzalo Castro skierował piłkę do siatki. O losach awansu miała rozstrzygnąć ostatnia seria. O tym co się dzieje w głowach piłkarzy w takich monetach można napisać książkę, a może nawet kilka tomów. Z tymi wszystkimi emocjami musiał poradzić sobie Fernando Torres. Były mistrz świata poradził sobie znakomicie, choć Leno wyczuł jego intencję. Stefan Kiessling nie był już taki odporny i po jego niecelnym strzale piłkarze Atletico mogli cieszyć się z awansu do ćwierćfinału.


Polecamy