menu

Rutkowski: Co z tego, że Legia odskoczyła finansowo, skoro koszty ma większe, niż przychody?

4 kwietnia 2016, 13:59 | Sebastian Staszewski

- Legia wciąż gubi punkty, nie ma imponującego stylu. Nie jest od innych tak daleko, aby mówić o jej dominacji. Co z tego, że odskoczyła finansowo, skoro koszty ma większe, niż przychody? Już to kiedyś gdzieś próbowano. Mam na myśli Wisłę Kraków i Polonię Warszawa. Niewiele z tego wyszło - uważa Piotr Rutkowski, syn właściciela i wiceprezes Lecha Poznań.

Piotr Rutkowski
Piotr Rutkowski
fot. Grzegorz Dembiński

Poszedłby Pan z prezesem Leśnodorskim na kawę?
Jasne, że tak.

Lubicie się? Myślę, że trochę jesteście do siebie podobni…
A ja myślę, że w ogóle. Jesteśmy zupełnie inni. Lubię natomiast ludzi, którzy są oryginalni. Taki jest prezes Legii.

Leśnodorski to godny rywal?
Tak. Nasza rywalizacja mobilizuje oba kluby. Lech wie, że musi być czujny, bo mamy silnego rywala, z którym bijemy się na wszystkich frontach. Nie tylko na boisku. Chodzi też o media, transfery, skauting… Polska piłka bardzo potrzebuje tej konkurencji.

To samo powiedział mi prezes Leśnodorski. Bez silnego Lecha nie będzie silnej Legii. I w tym sezonie życzył wam wicemistrzostwa.
I vice versa. Nasze mecze obserwuje cała Polska, a na stadiony zjeżdżają się wszystkie kluby europejskie, które obserwują, jak piłkarze radzą sobie z olbrzymią presją.

Legia, która dystansuje rywali finansowo, sama kręci na siebie pętlę?
Nie uważam, że tak jest. Legia wciąż gubi punkty, nie ma imponującego stylu. Nie jest od innych tak daleko, aby mówić o jej dominacji. Co z tego, że odskoczyła finansowo, skoro koszty ma większe, niż przychody? Już to kiedyś gdzieś próbowano. Mam na myśli Wisłę Kraków i Polonię Warszawa. Niewiele z tego wyszło.

Co czuje Pan za każdym razem, gdy Nemanja Nikolić zdobywa bramkę?
Nic nie czuję.

Nie wierzę.
Kiedy mogliśmy mieć Nikolicia, zdecydowaliśmy się na innych. Najpierw Artjomsa Rudņevsa, a później Łukasza Teodorczyka. Źle na tym nie wyszliśmy. Rok temu Niko był już poza naszym zasięgiem finansowym. Po sprawie Nikolicia jednak mamy bardzo ciekawe wnioski. Natomiast bardziej, niż jego gole, martwi mnie nieskuteczność snajperów Lecha.

To paradoks. Nikolić strzela jak szalony, kiedy wasze karabiny się zacięły.
Życie jest złośliwe.

Gdyby mógł Pan zabrać do Poznania jednego piłkarza Legii, to kto by to był?
Trudne pytanie. Chyba jednak Nikolić.

Legia twierdzi, że może kupić każdego zawodnika Ekstraklasy, także tych z Lecha. A Lech? Stać was na rywalizację z Legią o jej piłkarza?
Bylibyśmy w stanie powalczyć, ale nie jest to nasza strategia. A na pewno nie będziemy tego robić na siłę, tak, jak robi to Legia. Osłabianie rywali z Ekstraklasy, uderzanie w tony prowokacyjne… Nie widzę w tym sensu. Miałbym kogoś ściągać i przepłacać, aby coś udowodnić warszawiakom? Po co? I będę miał wtedy pięciu piłkarzy na pozycji numer 10? Wydaje mi się, że sportowo nie ma to sensu. Wolimy postawić albo na wychowanków.

I nie boli Pana casus Kasper Hämäläinen?
Nie chodzi o to, czy czuję się przez niego oszukany, czy nie. Nie wiem też jakie deklaracje składał kolegom - bo oni tak mówią. Coś jednak musi być na rzeczy, bo rzadko piłkarze w szatni reagują tak zdecydowanie. My już latem wiedzieliśmy, że Kasper odejdzie. Mógł nam powiedzieć czego chce i tyle. Zastanawia mnie tylko jeden fakt…

Jaki?
Czemu nie chciał z nami rozmawiać. W styczniu daliśmy mu ofertę, którą odrzucił szybko, nie podając żadnych konkretów. Zapytaliśmy go: Ile chcesz za to, aby grać w Lechu? Mógł powiedzieć nawet milion euro! My byśmy się do niego odnieśli. Chcieliśmy tylko szansy… Coś nam chłopak przecież zawdzięczał. A nie dostaliśmy nawet okazji do rozmowy.

Jak dużo zabrakło, aby do Lecha wrócił Rudņevs?
Dobre pytanie, ale odpowiedź wcale nie jest prosta. Z Artjomsem jesteśmy w kontakcie, wiemy, że bardzo chciał do nas wrócić. Jego umowa, długość kontraktu, wysokość pensji a także plany Hamburga sprawiły jednak, że ten transfer był niewykonalny. Nie było takiej opcji. Warto jednak było chociaż spróbować.

Latem Lecha czeka przebudowa?
Kilku zawodników odejdzie.

Jak definiuje Pan „kilku”? Dwóch czy ośmiu?
Pięciu, sześciu, może nawet siedmiu. Musimy ich zastąpić albo wychowankami, albo piłkarzami grającymi na wypożyczeniach, albo tymi z transferów. Szykują się więc duże zmiany.

Z dużymi transferami?
Możemy wydać nawet milion euro, ale niekoniecznie mamy na to ochotę. Nie chcemy robić pokaźnych transferów. Chcemy robić dobre. Nie idziemy drogą Lechii Gdańsk. Różnica między piłkarzem jak Tamás Kádár czy Abdul Aziz Tetteh - którzy kosztują po 300-400 tys. euro - a tymi za milion, jest bardzo mała. Dlatego tym milionem wolimy gospodarować mądrze.

Karol Linetty w końcu odejdzie?
Piłkarze najpierw powinni odrabiać lekcje w domu, a później jechać na uniwersytety. Karol zagrał wiele spotkań w Ekstraklasie, zdobył mistrzostwo, rywalizował w europejskich pucharach, dostał powołanie do reprezentacji Polski. Ma ogromną szansę na wyjazd na Euro 2016. W tym momencie osiągnął więc niemal wszystko. Jest gotowy, aby jechać na Zachód.

Dlaczego Linetty wciąż gra w Lechu? Ofert przecież nie brakowało.
Były i z Anglii, i z Niemiec. Co z tego, skoro pewnie siedziałby tam na ławce rezerwowych. Latem, aby Karol grał w Belgii, zabrakło jednego dnia. To były ostatnie chwile okna transferowego. Byliśmy już dogadani co do kwoty. Belgowie mieli sprzedać swojego piłkarza i wziąć Linetty’ego. Karol też powiedział, że chce jechać, że to odpowiedni czas. Zrozumieliśmy to i przystąpiliśmy do negocjacji. Sprawa wysypała się na ostatniej prostej.

Nadszedł kres ESA 37?
Zmiana jest konieczna. Przez trzy lata mieliśmy ten system i okazało się, że intensywność meczów była zbyt wysoka. Nie jest do tego przystosowana ani infrastruktura, ani boiska, ani kadry zespołów. Gier jest za dużo, odpoczynku jest za mało. Zamiast zyskiwać, tracimy.

Złośliwi powiedzą, że pod jednym względem polskie kluby zyskały. Bo skutecznie mogą rywalizować z Barceloną czy Bayernem Monachium…
Pod względem liczby rozegranych meczów. Fakt, od lipca do grudnia zeszłego roku nie było w Europie drużyny, która rozegrała tyle meczów co Lech i Legia. Ale liczba 38 spotkań jest chora. I możemy sobie żartować, ale problem jest realny. System powinniśmy dostosować do możliwości.

Przewrotnie powiem, że to Lech okazał się największym beneficjentem reformy. Bo gdyby nie ona, to w Poznaniu nie byłoby mistrzostwa Polski, a w tym sezonie wasze szanse na miejsce na podium stałyby się iluzoryczne.
Może się tak okazać, że z reformy znów skorzystamy, ale czy inne kluby nie wiedzą o podziale punktów? Czy my kogoś zaskakujemy tym, że go gonimy? Zasady gry były jasne od początku. Mogę nawet zażartować, że w ubiegłym roku mieliśmy taką strategię: odpuścić początek ligi i zaatakować na finiszu. System jest, jaki jest, i trzeba grać. Ale liczę, że przyszły sezon będzie ostatnim rozegranym w ten sposób.

Znaleźliście już odpowiedź pytanie, co stało się na początku sezonu? Hämäläinen z którym rozmawiałem w zeszłym tygodniu, zdefiniował je następująco: wypalenie fizycznego i psychiczne. Ma Pan podobny wniosek?
Absolutnie tak. To najważniejsza przyczyna naszych kłopotów. Po zakończeniu ligi - zdobyciu mistrzostwa i finale Pucharu Polski - dwunastu reprezentantów wyjechało na zgrupowania swoich drużyn narodowych. To było ósmego czerwca. Wrócili 14-15 czerwca. A my 23 wznowiliśmy treningi przed kwalifikacjami Ligi Mistrzów. A więc nawet nie chodziło o zmęczenie fizyczne, ale psychiczne. Oni cały mieli stres. Kiedy mieli odpocząć? Zresetować się? To nas zniszczyło. Drugą przyczyną był brak rotacji. Przyszedł Janek Urban, zaczął robić zmiany i pojawiły się efekty.

Jan Urban to był wasz pomysł na Lecha? Czy był typowym strażakiem?
Rozmawialiśmy z kilkoma szkoleniowcami. Nie tylko z Polski, ale też z rejonu Czech, Słowacji, Rumunii, Bałkanów. To byli trenerzy, którzy doprowadzali kluby do Ligi Mistrzów. Fachowcy, choć nie gwiazdy.

Opcja wschodnia - jak w przypadku Legii - nie wchodziła w grę?
Z Rosji i Ukrainy nie. Za to być może myśleliśmy o kimś z Łotwy… Wybraliśmy jednak Urbana i wierzymy, że to była świetna decyzja.

Lech może być mistrzem?
Tak, jak najbardziej. Boli mnie tylko to, że nie wykorzystujemy naszych szans. Czasami cała kolejka gra pod nas, rywale gubią punkty, a my puszczamy to między palcami. Przy odrobinie szczęścia i pewności siebie w czołówce możemy jednak zamieszać. Tak czy inaczej - podium musi być!