Ostatni w tabeli Rozwój pokonuje jednego z kandydatów do awansu! (RELACJA, ZDJĘCIA)
Grająca niemal całą drugą połowę w osłabieniu Wisła Płock była o krok, by wyszarpać remis w Katowicach. Rozwój po pięciu kolejnych porażkach odniósł jednak upragnione zwycięstwo.
Drużyna Rozwoju nie zamierzała powielać błędów z meczu przeciwko Chrobremu i od pierwszego gwizdka sędziego ruszyła odważnie na faworyzowanego rywala. Gospodarze może nie zepchnęli Wisły do rozpaczliwej defensywy, ale zdecydowanie dłużej grali piłką na połówce przeciwnika, niż czynili to rywale po drugiej stronie boiska.
Pierwsze profity takiej postawy zespół z Górnego Śląska zebrał już w 12. minucie. Robert Tkocz popędził prawą stroną boiska, zagrał po ziemi wzdłuż linii pola karnego, Michał Gałecki wykorzystał niefrasobliwość płockiej defensywy i przy próbie strzału został wycięty przez jednego z obrońców Wisły. Sędzia bez wahania wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł specjalista od stałych fragmentów w katowickiej drużynie – Łukasz Winiarczyk - i pewnym strzałem uradował, lubującą się w polemikach z decyzjami sędziego, górnośląską publiczność.
Stracona bramka potrząsnęła drzemiącymi płocczanami. Wiślacy zepchnęli zawodników Rozwoju na własną połowę. Próbowali atakować głównie skrzydłami, jednak ze starań "pierwszoligowego Michała Żyry", Arkadiusza Recy oraz Piotrowskiego nie wynikało nic, poza kolejnymi rzutami rożnymi. I to właśnie po jednym z kornerów drużyna gości była najbliżej wyrównania, ale do siatki trafić w tej sytuacji nie potrafił Bartłomiej Sielewski.
Wisla źle zaczęła i źłe zakończyła pierwszą odsłonę gry. Niepotrzebny, niefrasobliwy i nieodpowiedzialny drybling Łuczaka na 40. metrze przed własną bramką, zakończył się faulem byłego piłkarza Górnika na Kozłowskim, który odebrał mu piłkę. Jakby tego mało defensywny pomocnik w sposób nader ekspresywny zamanifestował swoje ogólne niezadowolenie, za co otrzymał drugą żółtą kartkę i osłabił swój zespół jeszcze przed przerwą.
Po zmianie stron, piłkarze obu ekip przystąpili do gry pod natchnieniem boga wojny. Koście trzeszczały, trup ścielił się gęsto, a sędzi zanim zdążył schować żółty kartonik do kieszonki już był zmuszany etykietować nim kolejnych zawodników.
Podopieczni Mirosława Smyły zdawali sobie sprawę, że jednobramkowe prowadzenie nawet przy grze z liczebną przewagą, nie ubezpiecza w 100 procentach od porażki. Dlatego nie ustawali w kontratakach.
W 57. minucie Tkocz znów znalazł się na prawej stronie, dośrodkował w pole karne, Kozłowski umiejętnie zablokował swojego obrońcę, do piłki dopadł Patryk Kun i mocnym strzałem podwyższył na 2:0. Koniec meczu? Nic podobnego
Wisła postawiła wszystko na jedną kartę. Rzuciła niemal wszystkie siły do przodu, zostając dwa na dwa z napastnikami Rozwoju w tyłach. Dzięki temu mecz otworzył się na oścież. Środek pola był tylko stacją przekaźnikową między jednym a drugim polem karnym. Na sytuację sam na sam Kuna, odpowiedział Rogalski uderzeniem z rzutu wolnego, dogodną sytuację miał Kozłowski, chwilę potem z 3 mterów głową nie trafił Iliew.
W 76. minucie nadzieja popatrzyła głęboko w oczy przyjezdnym. Mikołaj Lebedyński trafił w drugim kolejnym meczu i wszystko było jeszcze możliwe. Zwłaszcza, że rękę do rywali wyciągnęli gospodarze. Fatalne zagranie Wróbla do tyłu i Robert Menzel był zmuszony faulować Lebedyńskiego. A że napastnik Wisły wychodziłby na czystą pozycję, sędzie wyrzucił stopera Rozwoju z boiska.
Kibice z dolegliwościami kardiologicznymi, którzy do tej pory jakoś przetrwali historię tego spotkania, w tej właśnie chwili powinni opuścić stadion. Kilka minut chaosu, błędów, emocji ponad skalę, obopólnego szaleństwa, sytuacji tu i tam... Ale już nic się nie zmieniło. Piłkarze Rozwoju po końcowym gwizdku nie mieli nawet sil by podnieść ręce w geście tryumfu. Jednak to prawda, Rozwój wreszcie zwycięski.