Kamil Kosowski dla Ekstraklasa.net: Życie po życiu sportowca to nie tylko dobre chwile, ale również rozczarowania
- Wydaje mi się, że na tym poziomie rozgrywek mówienie o tym, że ktoś jest dyrektorem sportowym pełną gębą, jest na wyrost. Jeżeli chodzi o moje obowiązki, to na razie pełnię rolę obserwatora. Funkcję objąłem na dwa dni przed pierwszym wiosennym meczem, więc nie miałem za dużego wpływu na kształt drużyny, czy ewentualne uzupełnienia składu. Na razie się przyglądam, uczę się, obserwuję, jak funkcjonuje klub - mówi w rozmowie z Ekstraklasa.net Kamil Kosowski, ekspert nc+, a od niedawna również dyrektor sportowy Rozwoju Katowice.
Propozycja z Rozwoju, drugoligowego klubu była zaskoczeniem?
Prawdę mówiąc, nie było to duże zaskoczenie. Zaproszenie do współpracy dostałem od osoby, z którą wcześniej miałem pracować trochę wyżej, czyli od Zbigniewa Waśkiewicza. Wtedy się nie udało, ale kiedy Zbyszek został prezesem Rozwoju, to wiedziałem, że będzie się starał zaprosić mnie do współpracy.
Mówił pan o opcji z wyższej ligi. Zbigniew Waśkiewicz był w tamtym roku (zrezygnował w lipcu) prezesem Górnika Zabrze, natomiast pana łączono z GKS-em Katowice.
Nie chciałbym mówić na ten temat. Nie wyszło i tyle. To przeszłość, a trzeba się skupić na tym, co jest teraz.
A jak pan widzi siebie w klubie? Obowiązki, plany związane z tym stanowiskiem?
Wydaje mi się, że na tym poziomie rozgrywek mówienie o tym, że ktoś jest dyrektorem sportowym pełną gębą, jest na wyrost. Jeżeli chodzi o moje obowiązki, to na razie pełnię rolę obserwatora. Funkcję objąłem na dwa dni przed pierwszym wiosennym meczem, więc nie miałem za dużego wpływu na kształt drużyny, czy ewentualne uzupełnienia składu. Na razie się przyglądam, uczę się, obserwuję, jak funkcjonuje klub. Zaczęła się II liga, zaraz rozpoczną się rozgrywki młodszych grup i spokojnie będę to wszystko analizował. Tak naprawdę dopiero od przyszłego sezonu będę miał szansę wykazać się jako dyrektor sportowy.
Liczy pan zapewne, że będzie mógł się wykazać już w I lidze – Rozwój ma duże szanse na awans.
Oczywiście, to jest życzenie i marzenie wszystkich osób w klubie. Zbliża się dziewięćdziesięciolecie Rozwoju, a to byłoby fantastyczne podsumowanie tych wszystkich lat. Na pewno będzie jednak ciężko. Szanse są oczywiście duże i sam nie widzę innej możliwości, jak tylko walczyć o awans do końca. Razem – trener, piłkarze oraz my – musimy zrobić wszystko, aby osiągnąć ten cel. Natomiast zdajemy sobie sprawę, że może się nie udać. To jest piłka nożna, sport. Tak o tym na razie jednak nie myślimy. Patrzymy w przyszłość, biorąc pod uwagę awans do I ligi.
Dziwi się pan, że podjął pracę w takim charakterze dopiero teraz? Myślał pan może, że oferta pojawi się wcześniej?
Po cichu na to liczyłem, ale nic takiego się nie pojawiło. Życie po życiu sportowca jest pełne nie tylko dobrych chwil, ale również mniejszych, czy większych rozczarowań. Wcześniej nie dostałem żadnej oferty pracy, ale jakoś z tego powodu nie rozpaczam. Teraz w końcu pojawiła się szansa. Klub z niższej ligi to dobry kierunek, żeby się tego wszystkiego nauczyć oraz podszkolić. Zobaczymy, jak będzie w przyszłości.
Mówił pan kiedyś, że jako dyrektor sportowy mógłby wykorzystać swoje kontakty. Myśli pan, że mogło to zostać źle odebrane, w takim znaczeniu, że skoro ktoś załatwia piłkarza po znajomościach, to zaraz będzie to słabszy zawodnik lub coś takiego?
Wydaje mi się, że znam się na piłce. Sam grałem jeszcze nie tak dawno i myślę, że mam dość świeże spojrzenie na futbol. Nie lubię mówić o sobie, ale jestem osobą transparentną i absolutnie nie pozwoliłbym sobie na coś takiego.
Ale w Rozwoju będzie trzeba obserwować. To nie jest klub, który wyda duże pieniądze na zawodnika, tylko raczej taki, który będzie promował młodych.
Rozwój walczy o wejście do I ligi i mam nadzieję, że będzie walczył do końca. Jeżeli nie będzie awansu, to od przyszłego sezonu klub na pewno przyjmie inną strategię. Będzie starał promować się młodych zawodników. Stąd, z regionu, a nawet zza granicy.
Ale Rozwój jest traktowany jako szansa dla młodych zawodników. Najlepszym przykładem jest Arkadiusz Milik. Klub może być magnesem przyciągającym młodych?
Na to liczymy. Słyszałem, że jest tu kilku naprawdę dobrych juniorów. Dopiero teraz to wszystko ruszy. Zacznie się liga juniorów – pochodzę na mecze, będę się starał to wszystko monitorować. W Rozwoju są trenerzy, którzy znają tych chłopców i zapewne będą mi służyć pomocą. Liczę na tę współpracę, bo uważam, że ich zdanie na temat wychowanków klubu będzie chyba najważniejsze. W ciągu najbliższych tygodni zapewne pojawi się również oficjalna informacja o fajnym projekcie dotyczącym wychowywania młodzieży w Rozwoju Katowice. Chwila cierpliwości i wszystko będzie wiadomo.
Kiedy kończył pan karierę, przyznawał pan, że chciałby jeszcze przez rok pograć w Wiśle. Żałuje pan, że się nie udało i czy myśli, że dałby radę, jeżeli weźmie się pod uwagę to, jak grała liga?
(śmiech) Patrząc na to, jak gra liga, myślę, że pewnie teraz dałbym jeszcze radę. Oczywiście mówię to z uśmiechem. Jeżeli nie gra się w piłkę półtora roku, to pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Niestety, organizm za bardzo odpuszcza, a doprowadzenie go do stanu używalności, biegania na poziomie Ekstraklasy jest mission impossible.
Wtedy jednak rzeczywiście była informacja od zarządu klubu, że jeszcze przez rok zostanę w Wiśle. Informacja, że przez sześć miesięcy gry wywalczyłem sobie nowy kontrakt. Doszło jednak do zmiany szkoleniowca. Przyszedł trener Smuda i podziękował mi za grę. Nie zrobił tego osobiście, ale za pośrednictwem prezesa Jacka Bednarza. To był trudny moment, bo przed ostatnim meczem sezonu z Zagłębiem leżałem w domu, biorąc antybiotyki. Musiałem się jednak pozbierać, bo koniecznie chciałem zagrać to ostatnie spotkanie. Skończyło się tak, jak się skończyło.
Drogi pańskie i Franciszka Smudy krzyżowały się dosyć często. W reprezentacji Polski ostatnie mecze grał pan u niego, a i on chciał pana kiedyś do Wisły.
No tak, dał mi szansę w Wiśle. Myślę, że trener i klub się na mnie nie zawiedli. Tak, jak pan mówi, Smuda skończył również moją przygodę z reprezentacją Polski. Powołał mnie na dwumecz (Kanada i Rumunia w 2009 roku – red.), kiedy jeszcze grałem w Apoelu. Zagrałem dobrze, chyba nawet wybrano mnie najlepszym piłkarzem w tych spotkaniach. A później w zasadzie nikt się już do mnie nie odezwał. Nikt za nic nie podziękował – powiedziałbym, że to takie bardzo polskie.
Może więc za granicą bardziej pamiętają? Po zakończeniu kariery były jakieś propozycje pracy spoza Polski?
Wiem, że moje nazwisko było brane pod uwagę, jeżeli chodzi o pracę w Apoelu. Chodziło chyba właśnie o funkcję dyrektora sportowego. Trener Jovanović odszedł, klub zmienił władze i nic z tego nie wyszło. W ogóle jednak bardzo miło, że brali pod uwagę moją kandydaturę. I to w takim klubie jak Apoel, gdzie biorąc pod uwagę ostatnie lata, trzeba powiedzieć, że to rzeczywiście ogromny sukces.
Wrócę jeszcze do pożegnania z Wisłą. Bardziej zaskoczyło to, że umowa nie została przedłużona, czy to, że w ogóle mógł pan zagrać to ostatnie pół roku przy Reymonta?
Bardzo się cieszę, że skończyłem karierę w Wiśle Kraków i nie chciałbym szukać tu żadnych sensacji. Przychodząc do Wisły, wiele razy dziękowałem za tę szansę i nie mam zamiaru tego powtarzać. Jestem zadowolony, że było mi dane skończyć karierę w klubie, w którym kiedyś czułem się zdecydowanie najlepiej.
Jeżeli chodzi o Wisłę, to teraz zagra z Legią. Na początku tygodnia z posadą trenera pożegnał się Franciszek Smuda. Zdziwiło pana, że został zwolniony?
Nie chcę już mówić o Smudzie. Mogę powiedzieć coś na temat meczu.
Ok, nowym trenerem został Kazimierz Moskal. Być może dokona jakichś zmian. Myśli pan, że to może być element zaskoczenia w tym spotkaniu?
Jedyne, czym Wisła może zaskoczyć Legię w tym meczu, to właśnie trenerem, nową myślą szkoleniową. I to chyba spróbuje zrobić. Przed Kazkiem duże wyzwanie, ale wydaje mi się, że jest on takim człowiekiem, który się tego nie boi. Ten mecz to dla niego również ogromna szansa. Wygrania na Legii, czy uzyskania dobrego wyniku nikt mu nie zapomni, a raczej wszyscy będą o tym pamiętali.
Zostawmy wątek Wisły. Po zakończeniu kariery mówił pan, że nie bardzo widzi się w roli trenera. A na przykład jako agent piłkarski?
Teraz instytucja agenta piłkarskiego się kończy. Od kwietnia nie będzie już takiego tytułu, czy też stanowiska. Każdy człowiek będzie mógł być „agentem piłkarskim”. Ta funkcja pasowałaby mi zdecydowanie bardziej niż rola trenera. Ale to też jest świat, w którym trzeba mieć grubą skórę, żeby się w nim odnaleźć.
Pytam, bo w Bełchatowie był kiedyś Raul Gonzalez. Pan mu pomagał, czy nie, bo było to różnie przedstawiane?
Pomogłem w ten sposób, że w rozmowie z trenerem zaproponowałem, żeby Raul przyjechał na testy. Tak się stało. Pojechał z nami na obóz i zaprezentował się na tyle dobrze, że trener Kiereś zaproponował mu kontrakt. Tak wyglądała cała moja pomoc w tej sprawie.
W końcu trafił pan do telewizji – trudno było się odnaleźć?
Jeżeli chodzi o samo komentowanie spotkań, to na początku, jak w każdej robocie, było trudno. Były niedociągnięcia, przejęzyczenia i kilka błędów, które trzeba było naprawić. Ta praca był czymś nowym, czymś, co trzeba poznać. Wydaje mi się, że zrobiłem postęp, za czym przemawia również fakt, że pojechałem na mistrzostwa świata w Brazylii w charakterze komentatora.
Mundial był największą gratyfikacją za pańską pracę jako komentatora?
Mogę powiedzieć, że poczułem się wyróżniony. Pojechałem na wielką imprezę i komentowałem mecze dla kilku milionów ludzi, bo taka była oglądalność spotkań, które komentowaliśmy wspólnie z Tomkiem Jasiną. To było duże wyzwanie, również spory stres, ale na miejscu mieliśmy dobre mecze i świetną zabawę. Takie spotkania można komentować co drugi dzień.
Tylko szkoda, że Polska nie grała.
No tak, ale teraz ma duże szanse, żeby zakwalifikować się na inną wielką imprezę. Mam nadzieję, że Polacy już niedługo potwierdzą to, co prezentowali w poprzednich meczach eliminacyjnych.
Jeżeli chodzi o reprezentację, to zaskakuje pana brak powołania dla Jakuba Błaszczykowskiego?
Nie, mnie nie zaskakuje. Nie powiem, że podoba mi się decyzja trenera, aczkolwiek nie wyciągałbym daleko idących wniosków. Trener zadecydował w ten sposób i miał do tego pełne prawo. Chłopaki bez Kuby zaprezentowali się świetnie, ograli Niemców. Myślę więc, że tutaj należy absolutnie podporządkować się decyzjom trenera Nawałki. Czy to się komuś podoba, czy nie. Jak słyszę głosy, że to skandal, to mnie to śmieszy. Na razie trener w pełni się obronił. Wydaje mi się, że gdy Kuba dojdzie do pełni dyspozycji i będzie potrzebny reprezentacji, to wtedy będzie w niej grał. To zawodnik europejskiego formatu, który na pewno przyda się kadrze.
Wracając do pracy w telewizji, zastanawiam się, czy myślał pan na początku, że będzie to wyglądało łatwiej, czy może trudniej?
Wydawało mi się…. właściwie nic mi się nie wydawało (śmiech). To jest moje życie. Cieszyłem się, że będę na stadionach, blisko piłkarzy, trenerów, prezesów, działaczy. Z tego byłem absolutnie zadowolony. Jestem człowiekiem, który lubi wyzwania, choć oczywiście na samym początku trema była. Z czasem jednak minęła.
Wiadomo, że piłkarze mają swój slang. Były jakieś sformułowania, które musiał pan wyeliminować ze swojego słownika?
Wydaje mi się, że kibice czasami potrzebują takiego piłkarskiego języka. Języka szatni. Oczywiście popełniałem błędy, mówiąc, że ktoś idzie na krótszy słupek, albo że ktoś uderza po długim rogu. Tak się nie mówi. To rzeczy wszechobecne w języku piłkarskim, ale w telewizji, niestety, są to już błędy.
Ktoś pod tym względem szczególnie pana nadzorował? Tomasz Smokowski, może inni eksperci?
Wszyscy koledzy pomagali mi w równym stopniu. Wszystkim jestem za to wdzięczny. To świetna grupa i fajnie, że z „Baszczem” się do niej dostaliśmy.
Wśród ekspertów jest człowiek, którego styl komentowania spotkań szczególnie przypadł panu do gustu?
Każdy, jako kibic czy pracownik stacji, ma swojego faworyta. Wydaje mi się, że jest dwóch, którzy są najbardziej lubiani przez ludzi. To Grzegorz Mielcarski i Kazek Węgrzyn. To dwie flagowe postaci. Myślę, że gdyby wyłączyć wizję, to każdy by ich od razu rozpoznał. Kazka to już w ogóle.
Pewnie powie pan, że to bez różnicy, ale jest dla pana, jako współkomentującego, ktoś, z kim najlepiej się komentuje mecz? A może jest ktoś, z kim chciałby pan to zrobić, ale nie było jeszcze okazji?
Nie miałem okazji komentować z Andrzejem Twarowskim. To na pewno byłoby duże wyzwanie i bardzo chętnie bym to zrobił. Co do tego, z kim mi się najlepiej komentuje, to tak, jak pan mówił, nie ma różnicy. Z każdym jest tak samo – mecz piłkarski to mecz piłkarski. Trzeba analizować, mówić to, co widzi się na boisku, czy zgłaszać ewentualne uwagi.
Był pan piłkarzem, jest ekspertem oraz dyrektorem sportowym. Co przez te wszystkie lata zmieniło się w polskiej piłce takiego, co pana uderzyło, czy też rozczarowało, na co zwrócił pan uwagę?
Wydaje mi się, że dziesięć lat temu polska liga była mocniejsza. Teraz jest bardziej atrakcyjna i bogatsza o wspaniałe obiekty sportowe. Jest również bardziej profesjonalna. Widać, że pieniądze, które były, czy są przeznaczane na piłkę nożną, nie są wyrzucane w błoto. Praktycznie wszystkie kluby w Ekstraklasie, a nawet I lidze, mają nowe stadiony. Kibice mogą przychodzić na mecze w większych ilościach. Wydaje mi się, że poziom sportowy za chwilę przyjdzie, bo te pieniądze są coraz większe. A Polska rzeczywiście staje się coraz bardziej atrakcyjna dla dobrych piłkarzy zza granicy.
Rozmawiał Konrad Kryczka / Ekstraklasa.net