Rozczarowujący remis w meczu Lecha z Lechią. Oba zespoły coraz dalej od pucharów
Bezbramkowym remisem zakończyło się spotkanie Lecha Poznań z Lechią Gdańsk. Podopieczni Jana Urbana byli bliżej zwycięstwa, jednak nie zdołali przechylić szali na swoją korzyść i zanotowali czwarty mecz w grupie mistrzowskiej bez zdobycia trzech punktów. Szansą mistrza Polski na europejskie puchary jest chyba już tylko Puchar Polski.
To nie było spotkanie z gatunku ligowych hitów. Starcie dwóch zespołów, aspirujących przecież do reprezentowania Polski na arenie międzynarodowej, okazało się mało ciekawym widowiskiem, w którym dominowała walka oraz głupie pomyłki po obu stronach. Błędów w przyjęciu, niedokładnych podań, czy po prostu niefrasobliwych strat było co nie miara, brakowało za to składnych akcji. Jeżeli już ktoś zdecydował się na niezły, dynamiczny rajd, najczęściej nie potrafił zakończyć go skutecznym ostatnim zagraniem i zamiast do partnera z zespołu, zagrywał pod nogi rywala.
Z pierwszej połowy warto wspomnieć jedynie o trzech sytuacjach. W dziesiątej minucie bardzo dobry strzał Sławomira Peszki z rzutu wolnego obronił Jasmin Burić. Należy tutaj pochwalić zarówno strzelca, który z około 35 metrów oddał bardzo groźne uderzenie, jak również golkipera poznaniaków, chroniącego swój zespół przed utratą gola. Piętnaście minut później mieliśmy natomiast wyśmienitą okazję dla Lecha, gdy w poprzeczkę przyłożył Szymon Pawłowski. Były skrzydłowy Zagłębia Lubin sam stworzył sobie okazję bramkową, znalazł pozycję do oddania strzału i był bardzo bliski pokonania Vanji Milinkovicia-Savicia. Niezłą szansę miał również w 45. minucie Gergo Lovrencsics, jednak jego uderzenie obronił Serb.
A co poza tym? Kilka strzałów z dystansu, z których chyba żaden nie przysporzył bramkarzy chociażby o szybsze bicie serca Były to próby nieudane, w większości bardzo niecelne, nie stwarzające zatem żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Do tego kilka nieudanych strzałów w wydawałoby się niezłych sytuacjach – na przykład zagranie Paulusa Arajuuriego, który zamiast pokonać Milinkovicia-Savicia, podał mu piłkę w ręce po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. I wreszcie ze dwie próby Nickiego Bille, który już miał wchodzić w pole karne, już miał stanąć oko w oko z golkiperem Lechii, ale w ostatniej chwili zawsze ktoś wyłuskał mu piłkę spod nóg.
W 57. minucie piłkarze Lecha zdołali w końcu skierować piłkę do siatki. Radość kibiców trwała jednak zaledwie ułamek sekundy a zgasiła ją podniesiona chorągiewka sędziego bocznego, sygnalizująca spalonego. Cała sytuacja była zresztą bardzo kuriozalna: Lovrenciscs wszedł w pole karne rywala, minął obrońców, po czym do wypuszczonej przez niego piłki dobiegł Nicki Bille (nawiasem mówiąc to on „spalił”). Obaj lechici przeszkadzali sobie wzajemnie w oddaniu strzału, w końcu piłkę zdołał wybić Milinković-Savić, zagrywając ją jednak prosto do Karola Linettego. Dopiero on trafił do bramki, ale jak już wspomnieliśmy, gol nie został uznany.
Ta sytuacja wyraźnie dodała animuszu gospodarzom, którzy odważniej ruszyli na bramkę gości. W 61. minucie centrostrzał Vladimira Volkova omal nie zaskoczył golkipera Lechii. „Kolejorz” miał po tym rzut rożny i wyśmienitą sytuację na objęcie prowadzenia: świetni strzał głową Macieja Gajosa obronił Milinković-Savić. Kolejny korner i kolejny strzał, tym razem z dystansu próbował Pawłowski, czyniąc to jednak dużo gorzej niż dwaj wspomniani wcześniej koledzy.
Trener Jan Urban, widząc pewne ożywienie w szeregach swojego zespołu, postanowił wprowadzić nowe siły do formacji ofensywnej, w związku z czym Dawid Kownacki zastąpił Nickiego Bille. Duńczyk miał za sobą przeciętny występ, w którym nie zdołał nawet zagrozić bramce rywala i nic dziwnego, że nie pozostał na boisku do ostatniego gwizdka sędziego.
Tymczasem próby Lecha trwały dalej. W 74. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego niecelnie strzelał Volkov, a dwie minuty później w bandy reklamowe z dystansu huknął Karol Linetty. W 80. minucie z kolei niezłą sytuację miał „Kownaś”, uderzył jednak głową obok bramki rywala. Bardzo blisko był również Kamil Jóźwiak, który chwilę po wejściu na boisko przegrał pojedynek oko w oko z Milinkoviciem-Saviciem. W odpowiedzi w słupek bramki Jasmina Buricia trafił Grzegorz Kuświk.
Kolejny, już czwarty mecz w grupie mistrzowskiej potwierdził, że jedyną szansą na europejskie puchary dla poznańskiego Lecha jest triumf w starciu z Legią w finale Pucharu Polski. Wprawdzie matematyczne szanse wciąż są, jednak ciężko oczekiwać, by zespół, który w dotychczasowych starciach grupy mistrzowskiej zdobył zaledwie dwa punkty zaliczył serię trzech zwycięstw przy licznych wpadkach rywali. Podopieczni Urbana muszą więc zrobić wszystko, by w poniedziałkowy wieczór pokonać na Stadionie Narodowym warszawską Legię.
Komfortu drugiej szansy nie ma Lechia, która musi liczyć tylko na ligę. Po dwóch zwycięstwach wydawało się, że podopieczni Piotra Nowaka będą zmierzali do czołówki, jednak ostatnia porażka z Piastem, a teraz bezbramkowy remis z Lechem mocno krzyżują ich plany. Z pewnością dla nich strata punktów w Poznaniu jest bardziej odczuwalna niż dla zespołu gospodarzy.