Robert Lewandowski - nasza największa nadzieja na Euro 2012
Nie zmarnował żadnej szansy, jaką dostał od trenera. Nieważne, czy był to III-ligowy klub, czy drużyna na europejskim poziomie. Dziś jest najlepszym piłkarzem Bundesligi i naszą nadzieją na Euro 2012.
W ciągu ostatniego roku stał się gwiazdą europejskiego formatu i stanął na szczycie niemieckiej Bundesligi. Został najlepszym piłkarzem ostatniego sezonu z 22 zdobytymi bramkami na koncie. Interesują się nim angielskie i włoskie kluby. Nic dziwnego, że niektórzy zastanawiają się dziś, czy Borussia Dortmund nie stała się dla niego przypadkiem za ciasna. A dobry występ na Euro 2012 może być dla Roberta Lewandowskiego trampoliną do prawdziwej światowej kariery. Manchester United, Chelsea albo któryś z włoskich klubów? W jego przypadku nie jest to wykluczone. Bo też tak utalentowanego piłkarza nie mieliśmy od dawna. Z Borussią Dortmund zdobył dwa mistrzostwa Niemiec. To jego najlepszy sezon w karierze. Niemieckie media pieją z zachwytu - gdy Borussia ograła Bayern, oceniano, że w snajperskim pojedynku Lewandowski był lepszy od Mario Gomeza, króla strzelców sezonu 2010/2011.
Borussia zarzeka się, że Lewandowskiego nie sprzeda
Władze Borussii Dortmund zarzekają się, że Robert Lewandowski nie jest na sprzedaż, ale przecież jeśli zdarzy się klub z wielkimi pieniędzmi, pewnie by go z Dortmundu puścili. Jego kontrakt z Borussią ważny jest do 2014 r., choć trwają już rozmowy o nowych warunkach finansowych. Menedżer Lewandowskiego Cezary Kucharski zdradził niedawno, że negocjuje zarobki dla Roberta na poziomie 400 tys. euro na miesiąc, czyli prawie 5 mln euro rocznie. Obecnie Lewandowski zarabia 120 tys. euro miesięcznie. Ale jego rzeczywistą wartość będzie można zmierzyć po Euro 2012. Lewandowski jest największą nadzieją polskiej reprezentacji. Jeśli uda mu się strzelić kilka bramek, Polska wejdzie do ćwierćfinału, a może nawet półfinału, zwiększy to jego wycenę, a wtedy mogłyby chcieć sięgnąć po niego kluby z absolutnego topu.
Anna Stachurska, narzeczona Roberta Lewandowskiego, nie chce się jednak wdawać w spekulacje na temat jego zawodowej przyszłości. - Nie zastanawiamy się nad tym, nie rozmawiamy o tym. Teraz najważniejszą sprawą jest Puchar Niemiec. Robert już w sobotę zagra w Berlinie mecz z Bayernem Monachium - ostatni ważny mecz przed Euro - mówi w rozmowie z "Polską".
Na sobotni mecz wybierają się więc do Berlina najważniejsze dla Roberta osoby: mama Ilona i dziewczyna Ania. Będą go wspierać, a po meczu wspólnie świętować na bankiecie. Spodziewają się też, że wtedy Robertowi zostanie wręczona nagroda najlepszego piłkarza Bundesligi.
Skromny, ułożony chłopak z poukładaną hierarchią wartości
O tym, że Lewandowskiego ogłoszono najlepszym piłkarzem, Anna Stachurska dowiedziała się w ostatni poniedziałek, kiedy była w podróży - leciała z Dortmundu do Warszawy. Wysiadła z samolotu i natychmiast zadzwoniła do narzeczonego. - Słyszałeś już tę nowinę? - nie kryła ekscytacji. Ale Robert stonowany jak zawsze, odparł spokojnie: - A, tak. Coś tam mi chłopaki wspominali. I zaraz przeszedł do spraw, które w tym momencie dla niego były istotniejsze: - Ale powiedz, jak ci lot minął? Wszystko dobrze?
Anna Stachurska przyznaje, ta spokojna reakcja Roberta wprawiła ją w niezły szok. - Robert! - zawołała. - Zostałeś najlepszym piłkarzem Niemiec! I pytasz mnie o lot?!
Ale taki jest właśnie Robert Lewandowski i tak mówią o nim zarówno koledzy z byłych polskich klubów, jak i trenerzy: skromny, ułożony chłopak, z poukładaną hierarchią wartości, mocno stąpający po ziemi i wiedzący, czego chce. - On wciąż ma identyczne podejście do sportu, jak wtedy, gdy grał w [III-ligowym wówczas - red.] Zniczu Pruszków - śmieje się jego narzeczona. Choć przyznaje, że gra w niemieckim klubie spowodowała, że Robert zyskał pewność siebie i dziś dobrze zna swoją wartość. - My, Polacy, nie potrafimy mówić o sobie, że jesteśmy w czymś dobrzy. Mocno siedzą w nas kompleksy. Ale Robert nie ma dziś kłopotu z przyznaniem: Tak, jestem dobry - podkreśla Stachurska.
Niełatwe początki Roberta w niemieckiej Borussii Dortmund
Na tle naszych piłkarzy, którzy grali w zagranicznych ligach, nikt nie sprawdził się tak jak on. Bardzo wysokie wymagania, silna presja i ostra konkurencja spaliły niejeden talent. A Lewandowski cierpliwie, krok po kroku wykorzystywał daną mu szansę. Bo przecież początki w Borussii Dortmund nie były dla niego łatwe. Nie grał co prawda ogonów, ale też i nie był gwiazdą drużyny. Głównym napastnikiem Borussii był wówczas Lucas Barrios, a rolą Lewandowskiego, jeśli grał w meczu, było dogrywać Barriosowi. Raz nawet jeden z dziennikarzy sportowych "Polski", który pojechał na mecz do Dortmundu, zadał pytanie trenerowi Jürgenowi Kloppowi, dlaczego Lewandowski, za którego transfer z Lecha niemiecki klub zapłacił w 2010 r. 4,5 mln euro, nie gra w napadzie. - Nie będziemy modyfikować systemu gry dla jednego zawodnika - odparł wówczas Klopp.
A Lewandowski spokojnie czekał na swoją szansę. Fortuna odwróciła się od Barriosa, gdy uległ kontuzji. Gdy wrócił do gry, Lewandowski nie oddał mu już pola. I teraz to Barrios, dla którego ten sezon jest ostatnim, bo odchodzi do chińskiego klubu, jest zmiennikiem Lewandowskiego. - Tyle że poczucie pewności nie zmieniło charakteru Roberta. On wciąż cieszy się z małych rzeczy: z tego, że upiekłam mu ciasto marchewkowe, że przyniosłam śniadanie do łóżka albo mama kupiła babeczki. Nie zapomina o tym, co jest ważne, i to samo wciąż jest dla niego wartością - mówi Anna. A taką wartością jest dla Roberta rodzina. Pomaga swoim bliskim i bardzo ich wspiera.
Miłość do sportu zaszczepili mu rodzice sportowcy
Od dnia narodzin Roberta Lewandowskiego sport w jego życiu był jak chleb powszedni. Mama Ilona to siatkarka z tytułem mistrzyni Polski z AZS Warszawa. Ojciec Krzysztof, judoka i piłkarz Hutnika Warszawa, zajmował się trenowaniem piłkarzy w Partyzancie Leszno, którego Ilona Lewandowska jest dziś wiceprezesem. Starsza siostra Roberta Milena to siatkarka Politechniki Warszawa.
On sam mógł wybierać spośród wielu dziedzin sportu, które uprawiał: siatkówka, tenis stołowy, bieganie, judo. Ale zakochał się w piłce. - Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu od samego początku liczyła się dla mnie tylko piłka. Była i zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu. Odkąd pamiętam, zawsze mnie do niej ciągnęło - wspominał w rozmowie z "Polską".
Dla ojca jasne było, że należy zapisać go do Legii. Ale Robert od początku nie miał szczęścia do wojskowych. Nie przyjęli go do żaków, bo nie było jego rocznika. Wylądował w Polonii, gdzie trenował na początku z chłopcami starszym o trzy lata. W końcu przeniósł się do Varsovii - grał w niej do 17. roku życia. Rodzice na początku wozili go na treningi 30 km z Leszna pod Warszawą. Kiedy poszedł do szkoły sportowej, zamieszkał u siostry. Krzysztof Sikorski, pierwszy trener Roberta, zapamiętał go jako chucherko. Najmniejszy w drużynie, nóżki jak patyczki, ale miał w nich tyle siły, że mógł czołg przesunąć. Wyróżniał się już wtedy, ale nie był najlepszy. W przeciwieństwie do innych, sukcesy nigdy nie zawróciły mu w głowie.
W jego sportowym życiu zmieniło się, gdy nagle zmarł jego ojciec. Szef Varsovii pomógł mu wówczas w przejściu do Delty - dzielnicowego klubu Sadyba. To był całkiem niezły klub, bo miał pieniądze i kontrakty. Robert mógł finansowo odciążyć mamę - dostawał 1500 zł miesięcznie. Znajomi Roberta z uśmiechem wspominają, że za transfer przyszłego najlepszego napastnika w obecnej reprezentacji Polski Varsovia dostała kilka piłek.
Lewandowski odpowiedzialnie podchodził do treningów. Przychodził pierwszy, wychodził ostatni. Zdobywał gole na meczach. Ale po sezonie klub się rozpadł, więc jednak trafił na Łazienkowską. I znów w Legii go nie chcieli. - Nie nadaje się, nic szczególnego - mówili. Był rozgoryczony. Dyrektor Krzywicki z Varsovii, do którego przyszedł po radę, zaproponował mu grę w III-ligowym Zniczu Pruszków. Miał tam kolegę, dał Robertowi dobre referencje. Robert schował dumę do kieszeni i zaczął grać w Zniczu. Był wtedy po kontuzji, bez formy, ale obudzona ambicja spowodowała, że się nie poddał. Ćwiczył jak szalony, również po treningach. W meczu Znicza z Legią na Łazienkowskiej strzelił Legii gola. To była jego słodka zemsta.
Jak Legia nie poznała się na talencie Roberta Lewandowskiego
Młodym piłkarzem zaczęły interesować się I-ligowe kluby: Cracovia, Jagiellonia Białystok. Proponowały nawet całkiem niezłe pieniądze. W Zniczu byli przekonani, że "Lewy" dogada się w końcu z Legią. I wyglądało na to, że rzeczywiście Lewandowski w końcu będzie grać w Legii, gdy do Pruszkowa zadzwonił dyrektor sportowy Legii Mirosław Trzeciak. - Nie potrzebujemy Roberta, mamy już Arruabarrenę - powiedział z dumą. Ściągnięty Hiszpan, który miał być nadzieją Legii, okazał się jednak kompletnym niewypałem. Kibice nie mogli tego Trzeciakowi wybaczyć. Zdarzało się więc, że na meczach na Łazienkowskiej kibice szydzili, wołając do Trzeciaka: - Mirek! Dawaj "Arrubę"!
Arruabarrena stał się symbolem najgorszego transferu, a Legia kolejny raz nie poznała się na Lewandowskim. Zresztą on sam nie kryje, że ma uraz do tego klubu. Do Lecha Poznań poszedł za oszałamiającą jak dla Znicza sumę 1,5 mln zł. W Lechu Poznań talent Lewandowskiego eksplodował, i to już w pierwszym, inauguracyjnym meczu sezonu 2008/2009 z GKS Bełchatów. Był na boisku ledwo cztery minuty, gdy strzelił swojego pierwszego gola w ekstraklasie. I to piętą!
Jego zachowanie po tej bramce było znamienne. Bo każdy inny piłkarz w szale radości biegałby po boisku i rzucał się na kolegów. A Lewandowski? - Podniósł tylko rękę i lekko się uśmiechnął. Jakby wykonał swoje zadanie i wracał do roboty. Na takie szczegóły zwracają uwagę skauci zachodnich drużyn - wspominał menedżer Lewandowskiego w rozmowie z "Polską".
W 2008 r. Leo Beenhakker powołał Lewandowskiego do polskiej reprezentacji. Ale nie dał mu szansy debiutu w rozpoczynającym eliminacje mundialu 2010 meczu ze Słowenią. Dopiero trzy dni później zagrał w spotkaniu z San Marino. Osiem minut po rozpoczęciu gry strzelił swojego pierwszego gola w kadrze narodowej, ustalając wynik końcowy na 2:0. Po meczu powiedział: - Tę bramkę dedykuję mojemu zmarłemu tacie.
Tego samego roku w grudniu ogłoszono go odkryciem roku 2008. Na początku stycznia 2009 r. portal Imscouting.com wskazał go wśród 10 najbardziej obiecujących piłkarzy. O Lewandowskim robiło się coraz głośniej.
Ale kiedy zainteresowała się nim Borussia Dortmund, oferując konkretne pieniądze (2,5 mln euro), Lech nie był zainteresowany sprzedaniem swojego zawodnika. Lewandowski miał nawet o to żal do działaczy. Obiecywano mu więc podwyżkę (zarabiał wtedy 10 tys. zł miesięcznie), ale kiedy menedżer się o nią upomniał, usłyszał, że podwyżką jest zgoda na transfer. Tylko nie wiadomo, kiedy miałby on się dokonać. Lewandowski, choć zły na taki bieg spraw, nie próżnował. Zdobył z Lechem mistrzostwo Polski, został królem strzelców i najlepszym piłkarzem ligi. Jego cena rosła. Chciały go kluby: FC Genoa i Blackburn Rovers. Ale on wolał Borussię. Przeszedł do Dortmundu latem 2010 r. za ogromną kwotę 4,5 mln euro - najwyższą, jaką zapłacono za polskiego zawodnika z naszej ligi.
Silna konkurencja i rywalizacja z najlepszymi tylko wyzwoliły pokłady ambicji i niebywałej pracowitości Lewandowskiego. A jego marzenia stały się rzeczywistością.
W 2011 r. podpisał kontrakt z Coca-Colą. Umowa piłkarza z firmą obejmuje wykorzystanie jego wizerunku w celach promocyjno-reklamowych marki. Lewandowski został także ambasadorem młodzieżowego turnieju piłkarskiego Coca-Cola Cup oraz maszynek do golenia Gillette.
- Słyszałem, że został twarzą firmy Gillette i reklamuje maszynki, tak jak kiedyś Tiger Woods, Roger Federer czy Thierry Henry. Fajnie, naprawdę fajnie, to wielkie wyróżnienie, tylko tak się zastanawiam, co on będzie sobie golił, bo ma taki zarost, że prawie go nie widać. Pewnie skrobie się raz na tydzień - śmiał się Radosław Majewski, jego kolega ze Znicza Pruszków i reprezentacji Polski, dzisiaj pomocnik Nottingham Forest.
Mój dom jest tam, gdzie jest mój ukochany Robert
Lewandowski dobrze pamięta, skąd pochodzi, i nie odwraca się nawet od tych malutkich klubów, w których zaczynał swoją karierę. Prezes Delty Andrzej Trzeciakowski był zaskoczony, ale też dumny, gdy pojechał prywatnie do Niemiec i w jednym z kiosków ujrzał klubowy portret Lewandowskiego, na którym pokazano jego poprzednie drużyny. Bo okazało się, że Delta też tam była.
Pięć lat temu, na studiach AWF Robert poznał Annę Stachurską. Oboje byli na pierwszym roku. Ona miała niezbyt dobre zdanie o piłkarzach: w głowie pustka, na włosach żel, a w garażu sportowe auto. On z kolei myślał, że Ania trenuje balet, taniec albo tenis. Oboje się pomylili. Ona - bo poznała mężczyznę, z którym chce spędzić resztę życia: skromnego, czułego, opiekuńczego, dbającego.
On był zaskoczony, gdy okazało się, że ta czarująca dziewczyna jest utytułowaną wieloma medalami zawodniczką karate (dwa lata temu zdobyła mistrzostwo świata). A kiedy jeszcze okazało się, że ćwiczą w tym samym miejscu, w Pruszkowie, zaczęli spotykać się po treningach i razem wracać do domu.
Ania, która do tego czasu nie interesowała się futbolem, stała się prawdziwą fanką. To dla Roberta Ania przeniosła się do Poznania, gdy zaczął grać w Lechu. Nie miała też wątpliwości, gdy wyjechał do Dortmundu, i pojechała za nim. Przyznaje, że przez te pięć lat bycia razem, Robert wiele się nauczył, jeśli chodzi o relacje z kobietą. We wcześniejszych wywiadach mówiła, że Robert, choć potrafi ją zaskakiwać niespodziankami, nie jest przesadnie romantyczny. Dziś zmieniła zdanie. Być może wpływ na to miał fakt, że zabrał ją w podróż na bezludną wyspę, gdzie jej się oświadczył. Ślub już zaplanowany, data wyznaczona, ale nie chcą jej jeszcze publicznie zdradzać.
Dziś są parą niezwykle zajętych sportowców. - Ja jestem w swoim transie przygotowań do zawodów - 26 maja startuję w Pucharze Europy karate, następnie w mistrzostwach świata. Robert żyje w swoim transie. Ale umiemy pogodzić nasze pasje i znaleźć czas tylko dla siebie, no i wspierać się. Pewnie, gdy założymy rodzinę, będę musiała się podporządkować - mówi w rozmowie z "Polską". Na razie kończy studia w AWF w Warszawie, w tym roku czeka ją obrona pracy magisterskiej, w przyszłym roku planuje rozpocząć następne studia. Wybrała dietetykę, bo interesuje ją zdrowe żywienie. Czas dzieli między Pruszków, gdzie trenuje, Warszawę, gdzie pomieszkuje, i Dortmund - gdzie, jak mówi, jest jej dom. - Kiedy tylko mogę, jadę do Dortmundu, do domu. Bo mój dom jest tam, gdzie jest Robert - kończy Anna Stachurska.
Robert Lewandowski z kolei skupia się na tym, co ma w tej chwili... Czuje się szczęśliwy. Jak mówi, niezależnie od tego, ile goli strzeli, zawsze będzie chciał zdobyć więcej. Doskonale też zdaje sobie sprawę z tego, że po tym sezonie kolejny raz jego życie może się odmienić.








