Rewanż będzie formalnością. Legia z łatwością rozbiła Podbeskidzie na wyjeździe
Po pierwszym spotkaniu Podbeskidzia z Legią chyba znamy już drużynę, która zagra w finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Zespół Henninga Berga z łatwością uporał się z Góralami na wyjeździe i wypracował okazałą zaliczkę przed rewanżem.
Puchar Polski rządzi się swoimi prawami – tego typu hasła słyszeliśmy już nie raz. A dzisiaj slogan ten się nawet sprawdził, kiedy Błękitni pokonali u siebie Lecha 3:1. Do meczu Podbeskidzia z Legią nie pasował on w ogóle – kto by nie wygrał, nie można byłoby mówić o zaskoczeniu. Warszawianie są mistrzami Polski, dysponują szeroką kadrą i niemal zawsze są faworytami na krajowym podwórku. Z kolei Podbeskidzie ostatnio bardzo dobrze radzi sobie u siebie z legionistami i gdyby i dzisiaj uzyskało korzystny wynik, nikt nie mógłby być zdziwiony. Takiego scenariusz nie przewidywali jednak goście, którzy przybyli do Bielska po zwycięstwo, nie chcąc słuchać ewentualnych słów krytyki pod swoim adresem.
Na takiego Michała Masłowskiego narzekano ostatnio na okrągło. Że przyszedł za górę kasy (przynajmniej w naszych warunkach), a nie jest w stanie zagwarantować zupełnie niczego w ofensywie. Dosłownie niczego, bo liczby dla byłego zawodnika Zawiszy były okrutne – od przyjścia do Legii rozgrywający pozostawał bez strzelonej bramki, czy nawet zaliczonej asysty. Jak na ofensywnego piłkarza – katastrofa. Ale wiadomo, że przełamanie kiedyś przyjść musi, a dla gościa, który chce strzelić gola idealnym przeciwnikiem ku temu jest Podbeskidzie, które – dzięki postawie swoich bramkarzy – zapewnia kibicom prawdziwe emocje. „Masłu” postanowił pomóc Richard Zajac, który kuriozalnie wpuścił strzał lecący praktycznie w jego ręce – kunsztu zawodnika „Wojskowych” w tym niewiele, ale Masłowski mógł być przynajmniej dumny z podjętej decyzji. Sam zresztą przyznawał w przerwie, że szczęście mu w tej sytuacji dopomogło.
Oczywiście można szukać różnych usprawiedliwień dla bramkarza „Górali”. Że może piłka była śliska, że murawa przy swoim stanie (wyglądała mniej więcej tak, jakby przed meczem wypasały się na niej krowy) mogło powodować po drodze różne figle i tak dalej, ale dajmy spokój – taki „babol” nie mógł się zdarzyć. Przynajmniej nie bramkarzowi drużyny Ekstraklasy. O ile pierwsze trafienie idzie na konto Zajaca, tak za drugie musimy już pochwalić Legię, a właściwie duet: wrzucający-strzelający. Za centrę odpowiadał – a jakże – Tomasz Brzyski, który z lewej nogi dośrodkowuje jak mało kto w naszej lidze. A że równie dobrze w polu karnym zachował się Ivica Vrdoljak – który sprytnie uwolnił się od pilnujących go piłkarzy Podbeskidzia i świetnie uderzył głową – to do przerwy mieliśmy już 2:0.
O wiele lepiej radził sobie golkiper mistrzów Polski. Dusan Kuciak – który w tym sezonie jest strasznie nierówny – na czas pierwszej połowy mógł właściwie wyjść poza obiekt, a i tak nikt by tego nie zauważył, co tylko świadczy o ofensywnych poczynaniach gospodarzy. W drugiej nie było już jednak mowy o jakichkolwiek pozabramkowych wycieczkach, a Słowak musiał zakasać rękawy. Marek Saganowski (problemem dla Legii może być to, że „Sagan”, mimo dobrych sytuacji, nie był w stanie zdobyć bramki) , interweniując w polu karnym, zagrał rękoma, co skończyło się napomnieniem dla napastnika Legii oraz rzutem karnym dla gospodarzy. Koniec końców, skutki dla warszawian nie były bardziej opłakane – Kuciak wybronił uderzenie Adama Deji, ale ostatecznie nie zachował czystego konta. Słowak, który co prawda później popełnił błąd, zagrywając piłkę pod nogi Adama Pazio, świetnie zatrzymał jeszcze strzał Piotra Malinowskiego, ale w końcówce nie dał już rady uderzeniu Macieja Korzyma. Za utratę tej bramki Kuciak spokojnie może obwinić zawodników z pola, którzy w obrębie szesnastki zachowywali się nieodpowiedzialnie.
Sama Legia w przez pewną część drugiej połowy nie błyszczała. Nie chodzi o to, że grała źle - bo powiedzmy, że kopała przeciętnie, dostosowując się do poziomu prezentowanego przez zawodników Podbeskidzia, którzy w ataku wyglądali mizernie – ale jej zawodnicy byli „najedzeni” dwubramkowym prowadzeniem na trudnym dla nich terenie. Warszawianie nie czuli wielkiej potrzeby zdobycia kolejnej bramki, grali ślamazarnie, bez przyspieszania gry. Aby jednak nie było tak całkiem nudno, przypomnieć o sobie postanowił Michał Kucharczyk. Skrzydłowy, który niedawno zagrał w reprezentacji Polski przeciwko Irlandii, przeprowadził kapitalny rajd, który zakończył pewnym strzałem sprzed pola karnego. Zajac wyjął piłkę z siatki po raz trzeci, ale nie ostatni. Znów dać dał o sobie Kuchy, który tym razem popisał się płaską centrą z lewego skrzydła, a całą akcję sfinalizował Jakub Kosecki. Kosa – którego w mediach bronił ostatnio jego ojciec – przypomniał o sobie kibicom i w końcu wysłał jasny i czytelny sygnał Henningowi Bergowi. To trafienie wzbudziło jednak sporo kontrowersji – asystujący Kucharczyk był prawdopodobnie wcześniej na pozycji spalonej.
W 56. minucie Adam Deja (Podbeskidzie Bielsko-Biała) nie wykorzystał rzutu karnego (bramkarz obronił).