Sławomir Peszko - o chłopaku, któremu się udało, bo wyjechał z Jedlicza
Niegrzeczni chłopcy przydają się w futbolu jak nigdzie indziej. Być może powrót czupurnego Sławomira Peszki przesądzi o awansie na Euro.
WTA Katowice Open: Radwańska - Wickmayer dzisiaj wieczorem [PROGRAM NA 7 KWIETNIA]
Gdyby selekcjoner Adam Nawałka potrzebował jakiegoś wyraźnego sygnału z niebios, że jest kimś wyjątkowym, a misja awansu na Euro 2016 skazana jest na powodzenie, to podczas meczu w Dublinie właśnie taki dostał. Naprawdę mało kto w Polsce wierzył w sens zastąpienia w reprezentacji wracającego do formy Jakuba Błaszczykowskiego Sławomirem Peszką.
A jednak. Nawałka się uparł i wystawił do pierwszego składu zawodnika, który tak naprawdę nigdy wcześniej w kadrze się nie sprawdził. Ani u Leo Beenhakkera, ani u Franciszka Smudy, ani u Waldemara Fornalika, ani już u Nawałki w starciach towarzyskich. A był przecież systematycznie próbowany, rozegrał w barwach narodowych trzydzieści spotkań.
Zgrana karta, 30-letnie nieznośne dziecko polskiego futbolu, jeździec bez głowy i tym podobne określenia przylgnęły do sympatycznego skrzydłowego.
W 26. minucie starcia w Dublinie Peszko "bezczelnie" wpadł w pole karne Irlandczyków, wykorzystał odbiór Macieja Rybusa i z ostrego kąta pokonał Shaya Givena. Za moment utonął w uściskach kolegów, a kilkadziesiąt tysięcy polskich kibiców, którzy dominowali na Aviva Stadium, oszalało ze szczęścia. Peszko nigdy wcześniej takiego gola, o takiej skali trudności, nie strzelił i być może już nie strzeli.
Gratulacje od kolegów były wyjątkowo serdeczne, bo Sławek jest bezsprzecznie jednym z najbardziej lubianych zawodników w każdej grupie. Gdyby porównać sytuację do relacji szkolnych, wpisywałby się idealnie w rolę niepokornego urwisa, który bawi resztę, a jak trzeba, to staje zawsze po stronie przyjaciół. Taki chłopak z sąsiedztwa, używający prostych słów, znający swoją wartość, ale niezadzierający nosa. Cofnijmy się zresztą do jego czasów szkolnych...
Bartosz Smosna i Peszko to koledzy z podwórka. Razem dorastali, piłką wybijali okna sąsiadom. Pierwszy zagrał w dniu meczu eliminacji Euro 2016 w spotkaniu klasy O. Miejscowa Nafta mierzyła się z liderem z Pisarowiec. - Przegraliśmy 1:2, strzeliłem gola w ostatniej minucie. Zdążyłem jeszcze powiedzieć Sławkowi przez telefon, żeby też coś strzelił - opowiada Smosna.
Strzelił! Prowadzenie straciliśmy jednak w doliczonym czasie. Dla Peszki był to dopiero drugi gol w kadrze. - Rozmawialiśmy dłużej dzień przed meczem. Obawiał się, bo media jechały po nim, że zagra zamiast Błaszczykowskiego. To był jednak idealny rywal pod niego, takie walczaki, biegacze - przypomina Smosna.
Talent Peszki zobaczył już na początku szkoły podstawowej Kazimierz Zima, nauczyciel wychowania fizycznego. - W 1994 r. trafiłem do pracy w Jedliczu, w IV klasie zacząłem go uczyć, później byłem też trenerem w Nafcie. Był bardzo wszechstronny, świetnie biegał w teście Coopera, grał nawet w kosza. Ale marzył, żeby być piłkarzem, a marzenia się spełniają - wspomina Zima.
Podczas rutynowych badań w wieku 11 lat wykryto, że Peszko ma cztery nerki. Z tego powodu przeszedł operację, choć istniała możliwość, że będzie musiał zakończyć karierę. Stąd wzięła się jego ksywka. Gdy zaczął grać w kadrze wojewódzkiej i jeździć na konsultacje narodowych młodzieżówek, zainteresowały się nim Górnik Zabrze, Wisła Kraków i Wisła Płock. - Klub chciał na nim zarobić, ale 60 tys. zł to przesada. Kiedy jednak poznał na kadrze chłopaków z Płocka, uparł się. Tym bardziej że miał tam ciotkę, która mogła się nim opiekować. Po długich targach ustaliliśmy kwotę odstępnego na 3,5 tys. zł plus komplet strojów dla młodzieży, którego... już nie dostaliśmy - wspomina Zima.
Peszko ma dwóch braci, starszego Daniela i młodszego Szczepana. Żaden z nich nie zrobił jednak kariery. - Z takiej wioski jak Jedlicze trzeba uciec do dużego miasta, żeby zrobić karierę. Na wioskach dużo talentów gra po A-klasach, ale tam zostają - dodaje Smosna.
Młody chłopak w dużym mieście był podatny na wiele pokus. Były i szybkie samochody i hazard, i alkohol. Wiele zawdzięcza swojej mamie Ewie, która jak nikt potrafi postawić go do pionu. Dość szybko poznał swoją przyszłą żonę Annę, dziś ma z nią dwójkę dzieci - córkę i syna.
Po sześciu latach w Płocku, gdzie grał m.in. z Adrianem Mierzejewskim i Ireneuszem Jeleniem, trafił do Lecha Poznań. Po sukcesach w pucharach przeniósł się do FC Köln, skąd był wypożyczony m.in. do Wolverhampton, Parmy. W ubiegłym roku wrócił do Niemiec, obecnie jest piłkarzem 12. ekipy Bundesligi. - Trochę sobie zawalił przez trudny charakter - przypomina Zima, który kilka lat temu dostał od Peszki koszulkę Lecha z autografami zawodników. Przechowuje ją jak relikwię.
Czytaj dalszy ciąg w Polska The Times >>