Afera z biletami sprawiła, że Kazimierz Greń nie ma już powrotu do PZPN?
Co dalej z Kazimierzem Greniem, głównym bohaterem afery biletowej przed meczem z Irlandią w Dublinie? Wiele powinno się wyjaśnić we wtorek.
fot. WOJCIECH BARCZYNSKI / POLSKAPRESSE
WTA Katowice Open: Radwańska - Wickmayer dzisiaj wieczorem [PROGRAM NA 7 KWIETNIA]
Były prezes Legii Warszawa Piotr Zygo powiedział kiedyś na walnym zjeździe PZPN, że zostawił portfel i płaszcz w szatni, bo tam były bezpieczniejsze niż na sali pełnej działaczy. Po latach wizerunek związku ocieplił się - za prezesury Zbigniewa Bońka przestano go uważać za jeden z ostatnich reliktów komuny w Polsce. Co jakiś czas na światło dzienne wychodzą jednak brudy, których nie powstydziliby się politycy wiodącej partii.
Afera taśmowa, autokarowa, orzełkowa… A teraz biletowa, której antybohaterem jest jedna z najbardziej wyrazistych postaci związku - Kazimierz Greń.
Członek Zarządu PZPN, prezes Podkarpackiego ZPN, szef komisji futsalu i piłki plażowej, osoba kojarzona z sukcesem kampanii wyborczych Grzegorza Laty i Zbigniewa Bońka. Jednocześnie opozycjonista, który nie miał oporów przed krytykowaniem najwyższych władz polskiej piłki. Dziś jest "konikiem", "Biletellim", "pokątnym handlarzem". Parafrazując innego asa PZPN, Zbigniewa Lacha, "Greń się k… skompromitował".
Wszystko przez słynne już zatrzymanie go przed meczem Irlandia - Polska w Dublinie. Działacz miał wspólnie ze swoją partnerką nielegalnie handlować biletami (policja znalazła przy nim 12) na spotkanie eliminacji Euro 2016. Spędził noc w areszcie. "Przegląd Sportowy" dotarł do kibiców, którzy rzekomo nabyli wejściówki od Grenia (te w nominalnej cenie 50 euro miał sprzedawać za 500 złotych, te po 70 euro - za 600 zł) - bilety po weryfikacji w PZPN miały okazać się pochodzącymi z puli przeznaczonej dla Podkarpackie-go ZPN. Zaradni dziennikarze zdobyli nawet - uwaga - notatki służbowe irlandzkiej policji potwierdzające winę działacza. "Nie ma żadnych wątpliwości, że Kazimierz Greń nielegalnie handlował biletami na mecz Irlandia - Polska, które pochodziły z puli PZPN" - ogłosili.
Tymczasem okazało się, że 52-letni działacz szybko wrócił do Polski czysty jak łza. Według niektórych źródeł przyznał się do winy, jednak ze względu na okoliczności łagodzące sędzia odstąpił od jakiejkolwiek kary. Greń twierdzi jednak, że sąd oddalił zarzuty, bo były bezpodstawne. - Ani się obejrzałem, było po wszystkim. Rozprawa trwała chyba z 10 minut. Nawet nie musiałem zabierać głosu. Zostałem oczyszczony z wszystkich zarzutów, dostałem swoje rzeczy w worku i byłem wolny - opowiadał w rozmowie z "Nowinami". Na pytanie o to, czy przyznał się do winy, odparł: - To kompletny wymysł. Jeśli ktoś się do czegoś przyznaje, to jak może zostać uniewinniony? Dostaje grzywnę, wyrok w zawieszeniu albo idzie do więzienia. Ja do niczego się przyznałem, bo nie złamałem prawa.
Złośliwi mogliby przywołać legendarne już zdolności lingwistyczne Grenia, podważając, czy zrozumiał, co działo się na sali rozpraw. - To facet z wielkim doświadczeniem. Zna salony międzynarodowe. Pewnie bardzo łatwo będzie mu dotrzeć do wszystkich menedżerów, gdyż słyszałem, że włada kilkoma językami… - chwalił kilka lat temu kandydaturę Grenia na dyrektora reprezentacji Zbigniew Boniek.
Problem w tym, że po wzmiance o znajomości języków "Zibi" prawie spadł z fotela ze śmiechu. Sam Greń przyznaje, że drugim Szekspirem nie jest. - Niestety, słabo mówię po angielsku, więc wydukałem: twenty minutes, friend, tickets, match - opowiadał "PS" o zatrzymaniu go przez irlandzkich policjantów. Pytanie za sto punktów brzmi - czy działacz z Podkarpacia jest aż takim prawdziwkiem, czy komuś zależy na tym, żeby był tak postrzegany?
"W Związku mieli z nim kłopot. Greń prowadził swoistą grę w ciuciubabkę z władzami PZPN. Zaprzyjaźniał się z dziennikarzami. Nie tymi, co trzeba, z tymi spoza listy dyspozycyjnych wobec związku. Dawał przecieki. To się nie podobało. Był nieprzewidywalny i niewygodny. Dlatego, gdy się sam podłożył w Dublinie, machina medialna związku rozwalcowała go na placek. (…) Przychylne związkowi media ruszyły do dzieła.
Pieski spuszczone z łańcucha rozszarpały, co miały rozszarpać. Zresztą co to dla nich za zadanie, nie takie zlecenia dostawały (...) Obserwując media, można odnieść wrażenie, że działacz-konik to największy i najbardziej palący problem polskiej piłki. Grenia rozebrano na czynniki pierwsze. Akcja medialna starannie zaplanowana. Metody niestety bardziej podobne do spuścizny po nieboszczce komunie niż kardynale Richelieu" - napisał w felietonie dla Onetu Dariusz Tuzimek. Dodajmy, że po kilku godzinach tekst zniknął ze strony, a dziennikarz (były wicenaczelny "PS") zakończył współpracę z portalem.
Czytaj dalszy ciąg w Polska The Times >>