Remis Manchesteru United z West Hamem w Pucharze Anglii
Jeśli ktoś miał nadzieję, że temu spotkaniu towarzyszyć będą wielkie emocje, piękne akcje i przede wszystkim gole, to musiał się mocno zawieść. Przez zdecydowaną większość czasu polotu i finezji w tym spotkaniu było dokładnie tyle, co rozrywki intelektualnej w „50 twarzach Greya”. Ostatecznie jakieś bramki było dane nam zobaczyć, a mecz skończył się wynikiem 1:1.
Wydawać się mogło, że West Ham powinien prowadzić to spotkanie. „Czerwone Diabły” parę dni temu fatalnie spisały się w prestiżowym meczu z Liverpoolu i do tego starcia podchodziły podłamane. Owszem, akcje podopiecznych Slavena Bilicia wyglądały na lepiej zorganizowane, to oni częściej potrafili oddać groźne strzały, choć i tak ich brakowało, ale o dominacji nie mogło być mowy.
Louis van Gaal przed meczem doskonale zdawał sobie sprawę, że aby osiągnąć sukces, trzeba będzie dzisiaj wyłączyć z gry Dimitri Payeta i akurat z tego zadania jego podopieczni wywiązywali się bardzo dobrze. Francuz przez dobrą godzinę był bardzo mało widoczny i, w porównaniu z tym do czego nas przyzwyczaił, praktycznie bezproduktywny. Geniusza poznaje się jednak przede wszystkim po tym, jak kończy – najpierw, co prawda, podjął nieudaną próbę wymuszenia rzutu karnego (powinien wylecieć za drugą żółtą kartkę), ale takich goli jak ten strzelony po chwili z rzutu wolnego nie ogląda się często.
Dobra gra West Hamu nie opierała się jednak tylko na jednym piłkarzu. Bardzo solidnie wyglądała dzisiaj defensywa West Hamu, która nie miała większych problemów z zatrzymywaniem ataków, a raczej prób ataków gospodarzy. Kilkoma świetnymi dośrodkowaniami jeszcze w pierwszej połowie popisał się Cresswell i tylko nieskuteczność jego kolegów sprawiła, że nie miał na koncie asysty.
United z kolei bardzo długo wyglądali tak jak zwykle. Ogromna liczba podań wymienianych daleko od pola karnego rywala i niemożność dostania się w jego obręb. Wszystko wyglądało nieźle do momentu, w którym trzeba było podjąć kluczową decyzję, czy to o podaniu w "szesnastkę", czy o oddaniu strzału. Ciekawie zaczęło się dziać, gdy gracze Van Gaala musieli gonić wynik. Jednak kto wie, pewnie gdyby nie błąd arbitra, żadnej bramki 20-krotni mistrzowie Anglii by dzisiaj nie zdobyli. Pan Martin Atkinson popełnił drugą kluczową pomyłką i tym razem przy golu Martiala nie zauważył ewidentnego faulu Schweinsteigera na bramkarzu „Młotów”.
I tyle, teraz czeka nas powtórka na Upton Park, który trochę za wcześnie pożegnał pucharowe rozgrywki. Oby tylko było choć trochę ciekawiej.