menu

Regionalny Puchar Polski. Mateusz Góra z MKP Szczecinek. Włoska szkoła calcio

27 grudnia 2019, 16:02 | Tomasz Galas

Ogłoszono go największym talentem szczecineckiej piłki od czasów Jarosława Fojuta. Jako 18-latek zadebiutował w Serie B, może pochwalić się też prawie 40 meczami w drugiej lidze słowackiej. Niedawno wrócił do rodzinnego Szczecinka i gra w IV lidze. Mateusz Góra opowiedział o swojej włosko-słowackiej przygodzie z piłką.


fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum

fot. archiwum
1 / 22

Wychowanek Darzboru Szczecinek jako 17-latek, w 2014 roku, wyjechał z Akademii Lecha Poznań do Vicenzy Calcio, gdzie najpierw zbierał doświadczenie w zespole juniorskim. Debiut w drużynie seniorów zaliczył w sparingu z Lazio Rzym, w którym występowali wówczas m.in. Miroslav Klose, Antonio Candreva czy Federico Marchetti. Vicenza wygrała 1:0, a Mateusz wszedł na boisko w 59 minucie meczu. Jednak to nie Klose, najlepszy strzelec w historii Mistrzostw Świata, utkwił w pamięci młodemu Polakowi.

- Każdy z piłkarzy rywali był o jedną półkę lepszy od nas – wspomina Mateusz.

- Trochę krwi w tym meczu napsuł mi Senad Lulić. Niestety, był moim bezpośrednim rywalem na boisku, grał naprzeciwko mnie, biegał za mną, a ja za nim – dodaje.

We Włoszech o wiele łatwiej gra się zawodnikom o takiej charakterystyce piłkarskiej jak Mateusz – opierających się na szybkości i technice, a nie fizyczności. Gra się łatwiej z tego względu, że również obrońcy nie grają tam siłowo, tylko także bazują głównie na technice.

W Vicenzie, gdzie w trakcie tygodnia było 7 jednostek treningowych, 4 z nich były czysto taktyczne. Jednak dla wychowanka Darzboru nie była to żadna nowość, bo podobnie wyglądało to w Lechu, z którego Mateusz wyjechał jako typowy ofensywny pomocnik, z bardzo dobrym przeglądem pola i umiejętnością minięcia rywala. We Włoszech próbowano go również na innych pozycjach – jako skrzydłowego, defensywnego pomocnika, środkowego pomocnika a także w ataku.

- Na każdej z tych pozycji nauczyłem się, jak trzeba zachowywać się w obronie i ataku, z piłką, bez piłki, kiedy trzeba zejść ze skrzydła do środka, jak robić miejsce kolegom z drużyny – tłumaczy pomocnik MKP Szczecinek.

- Właśnie to Włochy dały mi najwięcej jako piłkarzowi, mimo że wyjechałem tam jako 17-latek i miałem w Lechu jakby wstęp do wielkiej piłki. Dało mi to dużo do myślenia i zmieniło moje postrzeganie futbolu. Idąc tam na trening, myślało się tylko o nim, nic więcej się nie robiło. Wszystko było ustawiane pod jednostki treningowe. Rano jechało się do klubu na trening, potem wspólny obiad, drugi trening, powrót do klubu, a tam kolacja i dopiero rozchodziło się do domów. Nie ma lepszego kraju niż Włochy, żeby okrzepnąć taktycznie – uważa.

Będąc w Italii, Mateusz odbył wiele rozmów z trenerami i dyrektorami, którzy bardzo w niego wierzyli. Radzili, że gdy chce stać się piłkarzem, przede wszystkim nie może pozwolić, aby sodówka uderzyła do głowy. Jest o to łatwo, gdy jest się młodym „kandydatem na piłkarza”, gra w klubie z wspaniałą historią, który wypuścił w świat Roberto Baggio. Młody piłkarz może poczuć się jak gwiazda, bo kibice rozpoznają go na ulicy, proszą o autografy, wspólne zdjęcia, w trakcie meczu skandują jego nazwisko.

We Włoszech szybko złapał kontakt z kolegami z drużyny, choć początki były trudne, bo w klubie mało osób mówiło po angielsku.

- Chodziłem na lekcje włoskiego, ale jest to na tyle łatwy język, że po 2-3 tygodniach zrezygnowałem z nauki, bo już zaczynałem sporo rozumieć. Podczas rozmowy z chłopakami w szatni więcej się nauczyłem niż na tych lekcjach. Po pół roku rozmawiałem biegle po włosku – mówi Mateusz.

W drużynie seniorów w Serie B zagrał w ostatniej kolejce sezonu 2015/16, ze Spezią. W 86. minucie zmienił Filipa Raicevicia, niestety jego drużyna przegrała 0:3.

Co ciekawe, Mateusz mógł zagrać samym sobą w serii gier FIFA. Na początku nawet o tym nie wiedział, dopiero znajomi go o tym poinformowali. Wysyłali mu zdjęcia, jak grają nim w barwach... Legii Warszawa! Większość mieszkańców Szczecinka kibicuje drużynie z Łazienkowskiej, a przecież Mateusz, jak sam powiedział, jest „lechitą z krwi i kości”.

Z drugiej ligi włoskiej wyjechał na Słowację, gdzie występował w drugoligowym Partizanie Bardejów. Będąc tam, zauważył sporo podobieństw z rodzimą piłką. - Jest ciągły kontakt fizyczny, bez walki ciało w ciało się nie obejdzie. Jednak w Polsce gra się bardziej kontaktowo, niż u naszych południowych sąsiadów. Na pewno podobne jest też zaangażowanie zawodników. Bo wiadomo, Polak jak zaciśnie żyłkę to nie odpuści, Słowak tak samo.

Na Słowacji piłka nie cieszy się tak ogromną popularnością, jak we Włoszech czy nawet w Polsce. Na stadion Partizana, który może pomieścić 6000 osób, przychodziło około 1000 widzów, gdy były dobre wyniki 1200-1300. A gdy drużynie nie szło, trybuny świeciły pustkami, na meczach pojawiało się maksymalnie 400 osób.

Gdy Góra przyjechał na Słowację, stadion w Bardejowie był w remoncie, a drużyna grała w wiosce oddalonej o kilka kilometrów, w której można było pomarzyć o stadionie, jaki stoi chociażby w Szczecinku. Gdy zakończono prace na stadionie Partizana, pojawiły się problemy z murawą. Jak zresztą w większości klubów na Słowacji.

Gdy wychowanek Darzboru trafił do II ligi słowackiej, podobnie jak we Włoszech, trenował codziennie. Zdarzały się wyjątki, gdy piłkarze grali 2 mecze w tygodniu, wtedy pozwalano im odpuścić jednostkę treningową. Po każdym meczu i treningu obowiązkowa była odnowa biologiczna. Przy szatniach w budynkach klubowych były pomieszczenia typu „małe SPA”.

W klubie spotkał kilku Polaków. Trenerem był Ryszard Kuźma, a piłkarzami Szymon Gruca i Sebastian Szczepański. Mimo polskich akcentów w szatni, Mateusz postanowił nauczyć się języka słowackiego, ze swoim darem nauczył się go w 3 miesiące. Z Bardejova odszedł, bo przestał dogadywać się z trenerem, Jozefem Danko. W czasie leczenie urazów odbył dużo rozmów z trenerem, w których Danko obiecywał, że po wyleczeniu kontuzji Mateusz zagra w kilku meczach od początku. Taka sytuacja nie miała miejsca i Polak poprosił o odejście z klubu.

- Wróciłem do Polski, szukałem klubu i dogadałem się z Bałtykiem Gdynia, tylko ze względu na problemy finansowe opuściłem drużynę po rundzie jesiennej. Wiosną tego roku dogadałem się z prezesem MKP Szczecinek, dostałem staż w miejscowym Ośrodku Sportu i Rekreacji. Niestety niedawno pojawiła się myśl o zakończeniu kariery – tłumaczy i dalej porównuje piłkę jaką poznał za granicą z tą w Polsce.

- Na niższym szczeblu rozgrywek, w III i IV lidze, nie ma aż takiego nacisku na przygotowanie taktyczne. W MKP na treningach pracujemy m.in. nad współpracą w obronie, przejściem z obrony do ataku. Tam gdzie byłem, zawsze ważniejsze niż styl, były wyniki. Ale osobiście uważam, że styl jest też ważny, po coś pracujemy na treningach, aby tak gra wyglądała, aby sprawić radość kibicom – twierdzi.

W IV lidze na półmetku sezonu piłkarze MKP Szczecinek zajmują 7. miejsce. Rywalizację w regionalnym Pucharze Polski podopieczni grającego trenera Zbigniewa Węglowskiego rozpoczęli od starcia z Sokołem Suliszewo. Wygrali 5:3, a Mateusz nie znalazł się nawet w kadrze meczowej. W następnej rundzie MKP zagra 29 lutego na wyjeździe z Koroną Człopa.