Real był bliski sensacji. "Lewy" zmarnował trzy setki, ale Borussia zagra w finale LM
Trzy bramki musiał strzelić Real Madryt, by odrobić straty z Dortmundu i zagrać w finale Ligi Mistrzów. Czasu starczyło tylko na dwa gole. Mistrz Niemiec zdołał obronić przewagę i to on zagra na Wembley. A w raz z nią trzech reprezentantów Polski – Jakub Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek.
Aby awansować do finału, Królewscy musieli dokonać rzeczy niemal niewykonalnej – odrobić trzybramkową stratę z Dortmundu, czyli ograć Borussię w podobnym stylu, jak ta przed tygodniem rozprawiła się z Realem. Takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko – w całej historii Ligi Mistrzów tylko raz. Było to w ćwierćfinale z 2004 roku, gdy Deportivo La Coruna przegrało pierwsze spotkanie z Milanem 1:4, by w rewanżu zwyciężyć 4:0. A w kolejnej fazie Hiszpanów z tych elitarnych rozgrywek wyrzuciło prowadzone przez Jose Mourinho FC Porto.
Co trzeba zrobić, aby strzelić trzy bramki rewelacyjnej Borussii? Na pewno jak najszybciej rzucić się do ataku, co od pierwszej minuty uczynili gracze Realu. I trzeba przyznać, że gdyby byli skuteczniejsi, gdyby zachowywali pod bramką Borussii więcej zimnej krwi, a między słupkami nie stał Roman Weidenfeller, to już w pierwszym kwadransie gracze z Madrytu mogliby odrobić przynajmniej część strat.
Pierwszą niezłą okazję gracze z Madrytu mieli już w drugiej minucie. Akcja duetu Portugalczyków Fabio Coentrao – Cristiano Ronaldo zakończyła się rzutem rożnym, po którym skutecznie interweniował Mats Hummels. Reprezentant Niemiec zatrzymał w ten sposób piłkę, zmierzającą do Gonzalo Higuaina. Ten sam piłkarz minutę później powinien wpisać się na listę strzelców, bo otrzymał wyśmienite prostopadłe podanie ze środka pola i stanął oko w oko z Weidenfellerem. Bramkarz Borussii wyciągnął prawą stopę i wybił piłkę zmierzającą do siatki, pozbawiając w ten sposób Królewskich świetnego otwarcia meczu.
Ale to nie by koniec bombardowania ze strony Realu. Bo po kilku chwilach spokoju, po jednej próbie Roberta Lewandowskiego, zakończonej dobrą interwencją Diego Lopeza, Hiszpanie stworzyli sobie dwie setki, które powinny zakończyć się zdobyciem gola. Chcąc odrobić trzybramkową stratę takie sytuacje muszą wykorzystywać, tymczasem fatalnie je marnowali. Najpierw w jedenastej minucie z pięciu metrów uderzał Ronaldo, a jego strzał instynktownie obronił Weidenfeller. O ile jemu można wybaczyć, bo przeszkodziła mu znacząco świetna interwencja golkipera Borussii, o tye Mesut Oezil po prostu spartaczył swoją robotę. Zresztą to i tak łagodne określenie na to, co zrobił napastnik reprezentacji Niemiec. W doskonałej sytuacji sam na sam z golkiperem BVB jego uderzenie w krótki słupek przeleciało obok bramki. A pewnie niejeden kibic Realu widział już piłkę w siatce.
Borussia w tym czasie nie potrafiła za wiele zdziałać, a w dodatku z powodu kontuzji straciła Mario Goetze. Jednak od piętnastej minuty goście z Dortmundu stopniowo dochodzili do głosu, a może to nieco osłabł napór Realu. Niemniej nie była to ta sama Borussia, która przed tygodniem zdominowała rywala, co oczywiście nie dziwi. Przecież tym razem nadrzędnym celem było utrzymanie wypracowanej przewagi, każda upływająca minuta przybliżała mistrza Niemiec do finału na Wembley. Dlatego podopieczni Juergena Kolppa starali się jak najdłużej grać piłką, wymieniać podania, a do tego celebrować każde wznowienie gry.
Borussia grała mądrze, a Real jakby stracił siłę uderzeniową. Wcześniejsze stuprocentowe sytuacje zastąpione zostały przez marne próby, jak chociażby dośrodkowanie Michaela Essiena z 31. minuty, albo zagranie Higuaina do Ronaldo, bardzo dobrze przeczytane przez Weidenfellera. Tuż po tej akcji nieźle zaatakowali dortmundczycy – Łukasz Piszczek zagrał do Kuby Błaszczykowskiego, ten przedłużył piłkę w kierunku Lewandowskiego, którego uprzedził Lopez. Pod koniec pierwszej połowy zrobiło się nerwowo, przez co sędzia Howard Webb zaczął rozdawać sporo żółtych kartek – ukarany został Higuain oraz dwójka defensywnych pomocników Borussii: Ilkay Gündogan oraz Sven Bender. Okazję z rzutu wolnego miał jeszcze Ronaldo, ale uderzył ponad poprzeczką.
Tylko do siebie gracze z Madrytu mogli mieć pretensje, że na przerwę nie schodzili z kilkubramkowym prowadzeniem. Rewelacyjny, szalony pierwszy kwadrans mógł nieco zachwiać wiarą mistrzów Niemiec w awans, a przywrócić ją Królewskim. Ale że gracze Realu byli skuteczni niczym Daniel Sikorski w Wiśle Kraków, stracili tylko 45 minut. W finale z 2005 roku Liverpool z Jerzym Dudkiem w składzie pokazał, że nawet sama druga połowa wystarczy, by strzelić trzy gole, ale z pewnością jest to niesamowicie skomplikowane zadanie.
Drugą część spotkania Real rozpoczął od dobrej akcji ofensywnej. Już w pierwszej akcji nieźle dośrodkowywał Angel Di Maria, pewnie jednak we własnym polu karnym interweniował Hummels. Chwilę później ten sam zawodnik wybił piłkę głową po rzucie rożnym. Trzeba przyznać, że 25-letni środkowy obrońca zagrał dużo pewniej niż w pierwszym spotkaniu w Dortmundzie, w którym sprezentował bramkę rywalowi: zaliczył mnóstwo udanych interwencji w powietrzu i może nieco mniej widowiskowo niż Weidenfeller, ale również przyczynił się do zachowania czystego konta do przerwy.
Chwilę później wyśmienitą sytuację miała Borussia. Marco Reus wziął na siebie obrońców i w porę odegrał do Lewandowskiego, który ruszył z piłką i uderzył nad próbującym interweniować Lopezem. Real miał jednak mnóstwo szczęścia – piłka najpierw odbiła się od poprzeczki, następnie opadła na linię bramkową i wyszła w pole, nie przekraczając jej. Jedenaste trafienie Polaka w tym sezonie Ligi Mistrzów wisiało na włosku, ale ostatecznie nie udało się jej zdobyć.
Minuty upływały, a Real nie potrafił zdobyć nawet jednej bramki. W związku z tym Jose Mourinho zdecydował się wzmocnić siłę rażenia swojego zespołu i – w miejsce Higuaina wszedł Karim Benzema, a Coentrao został zastąpiony przez Kakę. Tyle że w drugiej połowie do Borussia raziła, a Real powoli żegnał się z Ligą Mistrzów. W 61. minucie Reus wyłożył piłkę Gundoganowi, a jego strzał kapitalnie obronił Lopez. Trzy minuty później niezłą sytuację mógł mieć Reus, ale nie doszło do niego podanie do Błaszczykowskiego, przechwycone przez obrońcę Realu. Dwie zmiany przyspieszyły grę Realu w ataku, ale długo nie odmieniały losów meczu, nie uczynił tego również wprowadzony chwilę później Sami Khedira – Borussia zmierzała po finał jak po swoje, a Real nie wiedział, jak ukąsić i walił głową w mur.
Cały czas jednak próbowali. Próbował Ronaldo, próbował wspominany Khedira czy Di Maria. Najbliżej powodzenia był ten ostatni – centymetrów, by Argentyńczyk wpakował piłkę do siatki. W odpowiedzi kolejną świetną akcję przeprowadził mózg Borussii Marco Reus. Miał świetny pomysł, by wyłożyć piłkę stojącemu przed polem karnym Lewandowskiemu, ale uczynił to zbyt późno, przez co w sytuacji połapali się defensorzy Realu i zablokowali uderzenie Polaka.
Real miał półtorej godziny w Madrycie, ale za odrabianie strat wziął się dopiero w 83. minucie. Oezil fantastycznie wrzucił piłkę w pole karne Borussii, a wprowadzony wcześniej na boisko Benzema z trzech metrów trafił do siatki. To ogromnie naładowało graczy Realu, którzy ruszyli z całym impetem do ataku. Widząc to Juergen Klopp zareagował, wzmacniając szyki defensywne Sebastianem Kehlem, a zdejmując z boiska Lewandowskiego.
Tyle że zmasowane natarcie Realu przyniosło rezultat w postaci kolejnego gola w 88. minucie. Z linii końcowej Benzema wycofał piłkę do Ramosa, który huknął z całej siły pod poprzeczkę bramki Weidenfellera. Co mógł zrobić Juergen Klopp? Wprowadzić za kontuzjowanego Bendera Felipe Santanę i modlić się, by Howard Webb doliczył jak najmniej czasu.
Dał pięć minut. Pięć minut ogromnych nerwów Borussii i nadziei Realu. Na szczęście dla mistrzów Niemiec licznik bramek graczy Realu zatrzymał się na dwójce, na więcej brakło już czasu. Nerwowa i emocjonująca końcówka zakończyła się sukcesem klubu z Dortmundu – to on zagra w finale na Wembley. A z kim będzie toczyć bój o zwycięstwo w Lidze Mistrzów przekonamy się już jutro.
Jednocześnie stała się rzecz historyczna – po raz pierwszy w finale tych elitarnych rozgrywek ma szansę wystąpić trójka Polaków. Już w tej chwili zapisali się na stałe w historii nie tylko krajowej piłki. Już wkrótce, 25 maja mogą dorzucić kolejną wspaniałą kartę po starciu z Barceloną lub Bayernem Monachium.
Czytaj piłkarskie newsy w każdej chwili w aplikacji Ekstraklasa.net na iPhone'a lub Androida.