Legia potwierdziła przewagę dopiero w dogrywce. Pogoń pożegnała się z Pucharem Polski
Legia Warszawa pokonała po dogrywce Pogoń Szczecin (3:1) w ostatnim meczu 1/8 finału Pucharu Polski. Przewaga mistrzów Polski była bezdyskusyjna, lecz to goście strzelili gola jako pierwsi.
Czwartek, godzina 20:45 – świetna pora na rozegranie spotkania piłki nożnej. Jeżeli dodatkowo chodzi o krajowy puchar, któremu chcemy nadać prestiżowy charakter, to mecz o później porze powinien idealnie zwieńczyć daną rundę rozgrywek. O ile oczywiście danie, które zaserwują nam piłkarze, będzie co najmniej zjadliwe. Dzisiaj przed takim zadaniem stanęli zawodnicy Legii oraz Pogoni. Starcie, które na papierze wyglądało bardzo ciekawie, a już szczególnie dlatego, że oba zespoły wyszły w mniej lub bardzie podstawowym składzie (zabrakło kontuzjowanych, a w Pogoni trener Kocian dokonał kilku korekt względem ostatniego meczu ligowego, ale na szczęście żaden z trenerów nie wpadł na wspaniały pomysł wrzucenia składu pełnego rezerwowych).
Napisaliśmy już, że taki mecz powinien być dla widzów przynajmniej zjadliwy, prawda? To, co zaserwowali nam dzisiaj zawodnicy obu drużyn, podchodziło może nie pod ciężkostrawne danie, ale na pewno również nie jakoś szczególnie smaczne (choć skoro była dogrywka, to i pewnego rodzaju emocji temu widowisku odmówić nie można). Oczywiście i tak dobrze, że obie strony potrafiły stworzyć kilka sytuacji na krzyż i oddać jakieś strzały, ale od dwóch drużyn grających w Ekstraklasie, z których jedna jest liderem i broni mistrzowskiego tytułu, oczekuje się znacznie więcej. Błysku, który odróżniałby te drużyn od ekip z niższych klas rozgrywkowych. Dzisiaj pod tym względem potrafili się pokazać co najwyżej pojedynczy zawodnicy i to też jedynie momentami.
Mecz długimi chwilami przebiegał według prostego schematu: Legia utrzymywała się przy piłce, wymieniała podania seriami i niby starała się zagrozić bramce strzeżonej przez Kudłę. Pogoń dostosowała się do rywala i wyczekiwała jego błędu, koncentrując się na przeszkadzaniu, odbieraniu czy też w wielu przypadkach na, mówiąc kolokwialnie, wybijaniu piłki na pałę. W sumie nie dziwimy się Janowi Kocianowi, że obrał taką drogę – przy grającej w niemal najmocniejszym składzie Legii nie było wielkiego sensu decydować się na otwartą grę. O wiele łatwiej było zaskoczyć defensywę Mistrzów Polski szybkim atakiem, ewentualnie niekonwencjonalnym i zaskakującym zagraniem, co przecież się gościom ze Szczecina powiodło.
Po genialnym podaniu Murayamy do Zwolińskiego. Swoją drogą, można było odnieść wrażenie, że Japończyk wiekami podejmuje decyzję, co w końcu zrobić z piłką. Strzelić i próbować zaskoczyć Kuciaka? A może poszukać lepiej ustawionego partnera? Murayama zdecydował, że lepiej zagrać do kolegi z drużyny, ale zrobił to w tak sprytny sposób, że spodziewał się tego chyba tylko Zwoliński, któremu nie pozostało nic innego, jak dopełnić formalności. Wracając jeszcze do Japończyka – po nim znów widać ten luz. Krytykowany od dłuższego czasu za grę, ostatnio się ogarnął i znów stanowi o sile „Portowców”. Szybka noga, duża swoboda w operowaniu piłką, błyskotliwość – na boisku prezentuje się jak za najlepszych czasów. Tych, kiedy kibice go uwielbiali.
Ale jako, że to Legia długo utrzymywała się przy piłce i ciągle szukała luk w obronie gości, to było całkiem prawdopodobne, że w końcu znajdzie jakiś wyłom. Jednak chyba mało kto się spodziewał, że właściwie pierwsza konkretna akcja gospodarzy zakończy się bramką dla nich. Murawski w prosty sposób stracił piłkę, szukając przy tym faulu, Vrdoljak (naprawdę dobre zawody – wyglądał na szczególnie zmotywowanego) podjął nie tylko najlepszą, ale po prostu najbardziej logiczną decyzję i zagrał w pole karne do Żyry – to była najlepsza opcja w tej sytuacji, ale defensorzy gości nie do końca to ogarnęli – a skrzydłowy Legii technicznym strzałem wpakował piłkę do siatki.
Dwie najważniejsze sytuacje z regulaminowych 90 minut. Co działo się oprócz nich? Pomijając irytujące sekwencje podań w stylu: ja do ciebie, a ty do rywala lub w aut, ewentualnie równie irytujące „panie sędzio, leżę, niech pan odgwiżdże faul”, to nie wydarzyło się zbyt wiele ciekawego – albo inaczej, piłkarze nie potrafili stworzyć sobie zbyt wielu korzystnych sytuacji. Strzelać próbowali Zwoliński czy Jodłowiec, lobować starał się Kucharczyk, na Małeckiego gwizdali kibice gospodarzy, a niepewnie z bramki wychodził Kudła (sytuacja z drugiej połowy, gdzie najpierw źle wyszedł, a później jeszcze wypluł strzał – ratowali go jednak obrońcy). Generalnie powinno być lepiej, a widzowie zebrani na Pepsi Arenie (ponad 15 tysięcy) mieli okazję kibicować/cieszyć się widowiskiem/marznąć przez kolejne 30 minut.
Dogrywka okazała się czasem, który wystarczył, aby wyłonić zwycięzcę. Gospodarze utrzymujący się przy piłce i szukający swoich szans wcześniej, teraz zostali nagrodzeni. Najpierw Matynia sfaulował Dudę, a rzut karny na bramkę zamienił Łukasz Broź. W drugiej części dogrywki, po dośrodkowaniu, poprawił Tomasz Jodłowiec i tym samym „Portowcy” pożegnali się z Pucharem Polski.