menu

Zbigniew Boniek: Zapraszam Wojciechowskiego na kawę [ROZMOWA]

28 października 2016, 17:11 | Tomasz Biliński

Mam szacunek do pana Józefa. Do tego, co w swoim życiu zrobił i osiągnął w biznesie. Jednak, niestety, jeżeli ma się wokół ludzi, którzy karmią się nienawiścią, a nie ideami, to trzeba się liczyć, że tak to się może skończyć - mówi Zbigniew Boniek, który w piątek na został wybrany prezesem PZPN na drugą kadencję.


fot. Adam Guz

Wygrał Pan wybory, zdobywając 99 głosów. Pana kontrkandydat Józef Wojciechowski - 16.
Pewnie najłatwiej byłoby teraz pastwić się na moim rywalem, ale ja taki nie jestem. Mam szacunek do pana Józefa. Do tego, co w swoim życiu zrobił i osiągnął w biznesie. Jednak, niestety, jeżeli ma się wokół ludzi, którzy karmią się nienawiścią, a nie ideami, to trzeba się liczyć, że tak to się może skończyć. Ja nigdy w ten sposób nie postępowałem. Zawsze jestem dla wszystkich dostępny, ale mam swoje zdanie.

Znając porywczość Wojciechowskiego choćby z jego czasów w Polonii Warszawa, spodziewał się Pan, że może stać się coś nieoczekiwanego?
Nie byłem zaskoczony. Myślałem nawet, że wycofa się wcześniej. Cieszę się natomiast z czegoś innego. Wszyscy zapowiadali, że podczas zjazdu będzie cyrk. Okazało się, że środowisko piłkarskie jest zjednoczone. Pan Wojciechowski uzyskał 16 rekomendacji i tyle też zebrał głosów. Oczywiście nie wiem, czy to byli ci sami ludzie, lecz kompletnie mnie to nie interesuje. Jestem za to usatysfakcjonowany, bo jak sięgniemy do historii polskiej piłki, to rzadko się zdarzało, żeby po czterech latach prezes utrzymał swoje stanowisko. Do tej pory chyba raz się tak tylko zdarzyło w przypadku Michała Listkiewicza. Zwykle szef kończył kadencję z „połamanymi nogami”. Jestem człowiekiem, który w piłce coś zrobił, którego znają na całym świecie. Gdyby mnie spotkało coś takiego, to by mi to przeszkadzało. Dlatego na pewno kolejne cztery lata, w moim przypadku ostatnie, będą równie intensywne, jak te mijające.

Różnica głosów była jednak duża.
Niestety, pan Józef miał tylko te głosy, które wcześniej do niego dochodziły. Tych, którzy wmawiali mu nie wiadomo co. Dzień przed wyborami Wojciechowski i jego sztab mówili, że mają 70-80 głosów. Jeżeli ktoś ma tyle, to nie interesuje się, jaka będzie forma głosowania. Natomiast cała ta szopka, że głosowanie elektroniczne nie jest tajne, a sam w swojej firmie z niego korzysta, jest śmieszne. Cieszę się, że na koniec komisja dopuściła pana Józefa do głosowania. Z kolei dziwne jest to, że w demokracji jak coś się komuś nie spodoba, to zbiera swoje zabawki i wychodzi.

Wychodząc, mówił, że będzie rozmawiał z prawnikami, być może skierują sprawę do sądu.
Dajmy już spokój. Jestem przekonany, że jak pan Józef się prześpi, przemyśli to, co się wydarzyło, to zmieni zdanie. Jestem chętny do dialogu z nim, więc zapraszam na kawę.

Widzi Pan miejsce dla Józefa Wojciechowskiego w kierowanym przez Pana PZPN?
Nie mam do niego żalu. Byłoby mi miło, jeśli w jakiejś formie chciałby wejść do jakiegoś klubu. Ośmieszyli się za to ci, którzy uważają, że znaczą coś jeszcze w polskiej piłce. No ale tak jak powiedziałem - karmienie się nienawiścią do niczego dobrego nie prowadzi.

Kampania przed wyborami była trudna?
Zacznijmy od tego, że moją kampanią były cztery lata, odkąd zostałem prezesem związku. Zrobiliśmy wiele dla polskiej piłki i przedstawiliśmy wizję, co chcemy dla niej jeszcze zrobić. Natomiast w momencie, kiedy dowiedziałem się, że mój kontrkandydat zgłosił się, a następnego dnia jego ludzie stali już pod ministerstwem sportu i składali różne zawiadomienia, postanowiłem, że nie będę w ogóle się odzywał. Przez dwa tygodnie ktoś nie może zniszczyć tego, co druga osoba zrobiła przez cztery lata.

Jakie jest dla Pana największe wyzwanie w rozpoczynającej się kadencji?
To nie jest tak, że prezes musi pokazać jakiś program, obiecać, że w każdym klubie PZPN wstawi fortepian. Mamy wiele rzeczy do zrobienia, o których cały czas myślimy. Na przykład szkolenie. Czasami chce mi się śmiać, bo Polska jest krajem, która ma najwięcej w Europie akademii i najwięcej grających dzieciaków. To ja się pytam, a co te dzieciaki w nich robią? Przecież trenują! Mamy dobre szkolenie, mamy fajną szkołę trenerów. Natomiast beneficjentem tego, co my robimy w PZPN, będą nasi następcy. Na wszystko w życiu potrzeba czasu. Ci co dzisiaj mają 13, 14 czy 15 lat dopiero za jakiś czas będą biegać po boiskach ekstraklasy czy w narodowych barwach. Wtedy jednak nie będę już prezesem. Ale to nic. Spokojnie wykonujemy robotę dla innych, a przede wszystkim myślimy o tym, żeby z polską piłką było jak najlepiej.

PZPN ma przygotowane jakieś nowe projekty?
Na pewno zależy nam na edukacji kultury fizycznej naszej młodzieży. Tej, której chcemy, by grała w piłkę. Żeby mieć suplement do Narodowego Modelu Gry. Chodzi też o to, by młodzież była wysportowana. Jeśli tego nie ma, to trudno grać w piłkę. Robert Lewandowski jest doskonałym przykładem tężyzny fizycznej.

Jaki Pan stawia cel dla reprezentacji Polski?
Ponoć związek jest jedyną organizacją, która nie ma wpływu na wyniki reprezentacji. No chyba, że przegrywa. Wtedy winny jest prezes (śmiech). A tak na poważnie, to chcemy zakwalifikować się na mistrzostwa świata w Rosji oraz kolejne mistrzostwa Europy. Planem minimum jest jeden z tych turniejów. Jednak po ostatnim Euro ambicje rosną, tym bardziej, że mamy ambitnych piłkarzy, nie chcemy opuszczać żadnych zawodów.

Pana plan na najbliższe dni?
W sobotę wyjeżdżam na trzy, cztery dni. Czuję, że muszę odpocząć, odciąć się od wszystkiego i naładować akumulatory. Nie było łatwo przez trzy tygodnie słuchać absurdalnych zarzutów.


Polecamy