Puchar Polski: Wysokie zwycięstwo i pewny awans Lechii wywalczony w Niepołomicach (ZDJĘCIA)
Lechia Gdańsk bez problemu rozbiła drugoligową Puszczę Niepołomice w meczu Pucharu Polski. Podopieczni Jerzego Brzęczka byli bezlitośni dla niżej notowanych rywali, aplikując im pięć bramek, samemu tracąc jedną.
Każdy dostał, czego oczekiwał - Lechia długo oczekiwane przełamanie, Puszcza dobrą frekwencję, mały festyn i to, co prezes Jarosław Pieprzyca nazwał "dodatkową, ale przyjemną atrakcją". Niepołomice odwiedził nawet selekcjoner Adam Nawałka, jednak i on, i asystent Bogdan Zając musieli pogodzić się z tym, że w środę nie zobaczą co najmniej jednego potencjalnego kadrowicza. Sebastian Mila nie zagrał w ostatnim ligowym meczu we Wrocławiu i opuścił także środowy Puchar Polski. A wszystko dlatego, że Jerzy Brzęczek jest opiekunem wyjątkowej wycieczki. Lechiści nawet nie zahaczyli o Gdańsk po bezbramkowym remisie ze Śląskiem i szkoleniowiec musiał sztukować, żeby na potyczkę z Wisłą wszyscy byli zdrowi i w pełni sił. Bez wielkich zmian została tylko linia defensywy, w której za Chorwata Mario Maloczę do wyjściowej jedenastki wskoczył jego wrocławski zmiennik Rudinilson. Wbrew logice to defensywa Lechii zaprezentowała się fatalnie, przynajmniej w pierwszej połowie. To wręcz cud, że Puszcza zakończyła pierwsze 45 minut z zaledwie jednym golem na koncie. I to z rzutu karnego, kiedy to w 38. minucie elektryczny Adam Dźwigała powalił w polu karnym zawodnika gospodarzy, sędzia wskazał na jedenastkę i Łukasz Budziłek nawet rzucił się w dobry róg, ale nie był w stanie odbić pewnego strzału Adriana Gębalskiego.
"Wiśnia" w Puszczy
Bramka Gębalskiego była już trzecią w ciągu całego meczu, dlatego zacznijmy od początku. Lechiści nawet nie śmieli angażować się z drugoligowcem w walce wręcz i spokojnie budowała każdy atak. Akcje nabierały impetu dopiero, gdy piłka trafiała do któregoś z dwójki Maciej Makuszewski-Michał Mak. Ten pierwszy był szybszy od wiatru i zaliczył dzisiaj dwie prawowite asysty oraz... jedną naciąganą. Właśnie skończył się jeden z groźnych kontrataków Puszczy, gdy Makuszewski niemal sprintem pokonał pół boiska i sam uderzał z ostrego kąta na bramkę. Młody Marcin Staniszewski nie zdążył wrócić między słupki po odbiciu tego uderzenia i musiał wyjmować piłkę z siatki, kiedy ugrzęzła w niej dobitka Piotra Wiśniewskiego z linii pola karnego. W Lechii tak już bywa, że zmieniają się piłkarze u boku "Wiśni", a on sam prowadzi zespół do drobnych sukcesów. W środę poprzestał na dwóch golach tylko dlatego, że przedwcześnie ustąpił miejsca debiutującemu Lukaszowi Haraslinowi.
Jeszcze wcześniej, w 36. minucie, wykończył precyzyjne dogranie Makuszewskiego po kolejnej zabójczej kontrze skrzydłowego. Tak, kontrze - w pewnym momencie to piłkarze z Niepołomic okupowali połowę faworyta. Nieszczęsna "jedenastka" dla Puszczy zakończyła mecz Dźwigały. Lechista wcześniej złapał żółtą kartkę i grał na tyle nieodpowiedzialnie, że Jerzy Brzęczek zmienił go przed gwizdkiem na przerwę. Niepołomiczanie walczyli o wyrównującego gola, lecz robili to nieporadnie. Warto wspomnieć chociażby pudło Dominika Malugi na pustą bramkę. Lechia zdobyła trzecią bramkę nie z powodu własnego wyrachowania, a błędu nieopierzonego Staniszewskiego - golkiper Puszczy wypuścił z rąk niegroźną wrzutkę Maka i atomowa dobitka Makuszewskiego z woleja przekreśliła szanse gospodarzy na sensację.
W pogoni za hat-trickiem
W przerwie Adam Nawałka wypił kawę z Kazimierzem Kmiecikiem i Zdzisławem Kapką (obaj szpiegowali Lechię przed niedzielnym spotkaniem na stadionie Wisły) i można było zaczynać drugą połowę z nadziejami na prawdziwą strzelaninę. Do piłkarzy Lechii musiały dotrzeć spóźnione informacje o tym, że ogląda ich selekcjoner, bo już do końca meczu na boisku była tylko jedna drużyna. Koncert zaczął odrodzony Bartłomiej Pawłowski - obok Makuszewskiego jedna z jaśniejszych postaci zespołu w dość nieortodoksyjnych, czerwonych koszulkach. Po którymś z rzędu kornerze poprzeczkę obił Grzegorz Wojtkowiak (gorszy od swojego zmiennika Pawła Stolarskiego), poprawka Pawłowskiego była już celna.
Dalszy rozwój wypadków mógł przyspieszyć Makuszewski. Jego sprytny, płaski strzał prosto do bramki między nogami przepuścił Wiśniewski. Niesławny sędzia Sebastian Jarzębak uznał, że wkład "Wiśni" w to trafienie naruszył przepisy i gola nie uznał. Szansy w pierwszym zespole w końcu doczekał się Słowak Lukas Haraslin. Były adept akademii Parmy ostatnio brylował w rezerwach, a w kadrze na mecze z Puszczą i Wisłą znalazł się trochę na doczepkę. W sytuacji sam na sam nie znalazł miejsca między nogami bramkarza z Niepołomic, innym razem prawie złamał nos Romanowi Stepankowowi bombą, która zatrzymała się na twarzy napastnika Puszczy. Przyczynił się do piątej i ostatniej bramki - odegrał piłkę do Makuszewskiego, ten zaś płaskim podaniem umożliwił Pawłowskiemu pewne uderzenie w sam róg. Był doliczony czas gry, a Lechia prowadziła już czterema bramkami, gdy Pawłowski desperacko szukał trzeciej bramki, żeby zaimponować trenerowi. – To oczywiste, że jestem bliżej wyjściowego składu na mecz z Wisłą niż do tej pory. Miałem ochotę na hat-tricka, bo zespół Puszczy kompletnie oklapł – mówił.
To żadne science-fiction - pucharowe bramki w Niepołomicach to jego pierwsze oficjalne trafienia w barwach Lechii od początku zeszłego sezonu. Trafienia, które kupiły Jerzemu Brzęczkowi chwilę spokoju po kiepskim starcie rozgrywek. – Dzisiejszy awans powinien dodać nam pewności siebie, zwłaszcza w kontekście naszych ostatnich występów – przyznał po meczu szkoleniowiec zespołu z Gdańska.