menu

Puchar Polski. Dla Legii to finał nowicjuszy. Wielu zasłużonych może nie zagrać

30 kwietnia 2018, 23:30 | Kaja Krasnodębska

Co prawda nigdy nie miałem okazji zagrać na Stadionie Narodowym, ale znam to miejsce. Wiem, że to miejsce o świetnej atmosferze i dlatego już nie mogę doczekać się środy. Dla mnie będzie to pierwsza okazja na zdobycie tytułu w seniorskiej piłce. Długo na to czekam, więc byłoby to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu - przyznał Chris Philipps, pomocnik który w warszawskiej Legii znalazł się dopiero zimą.

W środę finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym
W środę finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym
fot. Szymon Starnawski

Będzie to dla niego pierwsza okazja do gry w finale Pucharu Polski i dopiero trzecia na występ w całych tych rozgrywkach. Podobnie jak duża część zawodników, która w środę wybiegnie na murawę Stadionu Narodowego pojawił się dopiero na finiszu Pucharu Tysiąca drużyn. Grę w półfinale przeciwko Górnikowi Zabrze zapewnili inni zawodnicy. Tych od czarnej roboty przy Łazienkowskiej w dużej mierze zobaczyć już nie można. Część z piłkarzy, którzy stawali do meczów początkowych faz występuje już w innych klubach, natomiast inni nie potrafią przebić się do meczowego składu.

Do aktualnej edycji Pucharu Polski przy Łazienkowskiej podchodzono bardzo ambicjonalnie. Wiedziano, że podobna wpadka jak przed rokiem po prostu nie może się zdarzyć. Bo choć warszawianie zdobyli mistrzostwo Polski, to odpadnięcie z Górnikiem Zabrze w 1/16 finału kładło się cieniem na dokonania ekipy Jacka Magiery. Mecz z ówczesnym pierwszoligowcem zakończył się wynikiem 2:3 i choć Wojskowi polegli dopiero po doliczonym czasie gry to krytyki nie było końca. Nie upiekło się nawet strzelcom bramek: Kasperowi Hamalainenowi oraz Nemanji Nikoliciowi. Powrót do stolicy nie był łatwy, a konsekwencje wyciągnięte. Niedługo potem z klubem pożegnał się Tomasz Brzyski, natomiast część z jego kolegów w kolejnych meczach boisko oglądała jedynie z ławki czy trybun.

Tak jak ubiegłoroczny blamaż przysłoniły nieco występy warszawian w Lidze Mistrzów, tak wczesna porażka w aktualnej edycji byłaby widoczna jak na dłoni. I choć dla Legii wciąż priorytetem jest Lotto Ekstraklasa, to nie mogła pozwolić sobie na potknięcia czy zlekceważenie przeciwnika. Nawet jeśli rywal wywodził się z dużo niższych klas rozgrywkowych. A takich na swej drodze warszawianie spotkali trzech: trzecioligowy Ruch Zdzieszowice, grającą poziom wyżej Wisłę Puławy oraz walczącą na zapleczu Lotto Ekstraklasy Drutex-Bytovię Bytów.

- Od początku tegorocznej edycji Pucharu Polski to ja stoję w bramce Legii i liczę, że na finał nie ulegnie to zmianie. Wiadomo, w tych wszystkich poprzednich meczach zdarzały mi się błędy - powiedział Radosław Cierzniak. - W niektórych sytuacjach mogłem zachować się lepiej. Uważam jednak, że skoro razem z zespołem przeszedłem przez wszystkie poprzednie szczeble tych rozgrywek, zasługuję na grę również na Stadionie Narodowym.

Golkiper to jeden z niewielu zawodników, którzy przeszli całą drogę od I rundy aż do finału w Warszawie. Nie zrobił tego nawet Romeo Jozak. Chorwat objął Wojskowych przed meczem z Ruchem Zdzieszowice. W starciu z Wisłą Puławy Legię poprowadził jeszcze Jacek Magiera. I zrobił to całkiem udanie, bowiem osiągnął cel jakim było łatwe i wysokie zwycięstwo. Awans do kolejnej rundy bramkami zapewnili Krzysztof Mączyński, Dominik Nagy, Armando Sadiku, a także jeden z rywali, który skierował futbolówkę do własnej bramki. Ta sztuka nie udała się Danielowi Chimie Chukwu. Napastnik wystąpił we wszystkich czterech jesiennych meczach Pucharu Polski, nie zdobywając ani jednej bramki.

Nie zdołał pokonać też bramkarza Ruchu Zdzieszowice. Trzecioligowiec we wcześniejszym starciu niespodziewanie pokonał Górnika Łęczna, więc w nagrodę mógł gościć u siebie aktualnego mistrza Polski. Spotkanie przebiegło w fantastycznej atmosferze, nawet pomimo porażki gospodarzy 0:4. Trafienia zanotowali wówczas Łukasz Broź, Armando Sadiku, Sebastian Szymański oraz Maciej Dąbrowski. Dla całej czwórki była to okazja przekonać sztab szkoleniowy, żeby postawiono na nich również w lidze. Romeo Jozak zdecydował się bowiem wystawić w tamtym meczu drugi garnitur swojego zespołu. Podobnie zresztą na dwa spotkania z Drutex-Bytovią Bytów.

Pierwsze z nich przyniosło spore emocje. Nie ze względu na wynik, a fakt iż w pewnym momencie po prostu zgasło światło. Przez kilkanaście nie było widać nic, spotkanie musiało zostać przerwane. Nawet to nie wytrąciło Legii z równowagi. Zwyciężyła 3:1 zapewniając sobie sporą zaliczkę przed rewanżem na własnym stadionie. Wygrana tego dwumeczu (w rewanżu bytowianie przegrali 2:4) nie przyniosła Wojskowym większych kłopotów. Co warte odnotowania na siedem zdobytych wówczas goli, cztery zdobyli zawodnicy których w tej chwili w Warszawie już nie ma: Armando Sadiku oraz Hildeberto. Swoją chwilę chwały miał również Sebastian Szymański, który na listę strzelców przy Łazienkowskiej wpisał się dwukrotnie.

Jedną z nagród była dla niego gra w wyjściowym składzie w obydwu spotkaniach przeciwko Górnikowi Zabrze. Ten dwumecz jawił się dla warszawian niezwykle istotnym. Nie dość, że nie brakowało sportowej złości po porażce w ubiegłym sezonie, to jeszcze w lidze nie wszystko układało się po ich myśli. Awans do finału Pucharu Polski był jedyną szansą na podreperowanie skołatanych nerwów kibiców. I tak jak po remisie 1:1 na Śląsku mogli oni mieć do swoich ulubieńców pretensje, tak w rewanżu warszawianie byli już lepszym zespołem. - Pierwszy raz w tym sezonie podnieśliśmy się po tym jak straciliśmy bramkę. Według mnie to największy pozytyw tego spotkania i dobry prognostyk przed finałem - mówił Radosław Cierzniak. Rzeczywiście, w ostatnim meczu w stolicy to zabrzanie jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Nie zdołali utrzymać go jednak długo. Czerwona kartka otrzymana przez Tomasza Loskę całkowicie pomieszała im szyki. - Utrata zawodnika przez rywali bardzo nam pomogła. Nie wiem jak zakończyłoby się to spotkanie, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu - przyznał Chris Philipps. Dopiero po opuszczeniu murawy przez młodzieżowego reprezentanta Polski Legia zdobyła wyrównujące trafienie. Autorem gola na wagę awansu okazał się Jarosław Niezgoda. Młody napastnik w doliczonym czasie gry uratował swoją ekipę przed dogrywką.

I tak to Legia, a nie zabrzanie 2 maja stanie do boju na Stadionie Narodowym. Spróbuje zrobić to, co nie udało się Kolejorzowi: stawić czoła niezwykle mocnej w Pucharze Polski Arce Gdynia. W tym meczu wszystko może się zdarzyć. Jedno spotkanie, które zadecyduje o tym czy spełnimy jeden z dwóch głównych celów na ten sezon - przyznał Inaki Astiz. - Na pewno jednak damy z siebie wszystko. To jedno z najważniejszych starć w sezonie.

Droga Legii Warszawa do finału Pucharu Polski:
Wisła Puławy - Legia Warszawa 1:4 (Mączyński, Sedlewski sam., Nagy, Sadiku)
Ruch Zdzieszowice - Legia Warszawa 0:4 (Broź, Sadiku, Szymański, Dąbrowski)
Drutex-Bytovia Bytów - Legia Warszawa 1:3 (Sadiku x2, Pasquato)
Legia Warszawa - Drutex-Bytovia Bytów 4:2 (Hildeberto x2, Szymański x2)
Górnik Zabrze - Legia Warszawa 1:1 (Vesović)
Legia Warszawa - Górnik Zabrze 2:1 (Kucharczyk, Niezgoda)

Finał Pucharu Polski:
Arka Gdynia - Legia Warszawa (środa 2 maja 2018, 16:00


Polecamy