Premier League w pigułce: Pardew wreszcie ma wsparcie kibiców (cz. 21)
Pardew jest Orłem i mu to służy, Mourinho odbudował twierdzę, a w Manchesterze znowu zauważono Louisa van Moyesa. Premier League ciągle się rozkręca!
Wspiął się na Orle Gniazdo
Alan Pardew odżył. Odszedł z wyżej notowanego Newcastle, gdzie fani go nienawidzili, do Crystal Palace, gdzie kibice zgotowali mu owację na stojąco i od razu zyskał luz. Po efektownym zwycięstwie nad Tottenhamem, w którym jego podopieczni byli zdecydowanie lepsi, popisał się dowcipem w czasie konferencji pomeczowej - „chyba są tutaj sami fani Tottenhamu, bo jest tu strasznie cicho”. Przy okazji warto wspomnieć, że ekipy Alana Pardew uzyskały najwięcej punktów będąc stroną przegrywająca. Nie można także zapomnieć o atmosferze na Selhurt Park, czyli jednym z najgłośniejszych stadionów w Anglii. Tamtejsi kibice wspierają zespół bez względu na wynik i bez wątpienia są dwunastym zawodnikiem Orłów. Z kolei Tottenham dalej jest Tottenhamem. Koguty odniosły jedno z najefektowniejszych zwycięstw ostatniego 10-lecia Premier League nad liderem tabeli, a kolejkę później przegrały z zespołem broniącym się przed spadkiem. Ekipa z White Hart Lane to dalej straszna Cracovia.
Twierdza w zachodnim Londynie
Neville widzi w Chelsea drużynę, do której będą starać się równać pozostali członkowie wyścigu o czempionat, ale londyńczycy wciąż nie wrzucili najwyższego biegu. Po 30 minutach meczu z Newcastle, to oni powinni przegrywać i tylko nieskuteczności Srok oraz postawie Cecha, zawdzięczają zero po stronie strat. The Blues wydają się być drużyną z największym potencjałem, ale wciąż nie są dobrze naoliwioną maszynę, a niektóre tryby coraz częściej się zacinają. Wystarczy powiedzieć, że to Newcastle oddał więcej strzałów w sobotnim starciu, a Cabella niemiłosiernie ośmieszał obrońców CFC. Mimo jednak wielu uwag do gry ekipy ze Stamford Bridge, nie można zapominać, że zespół Mourinho wygrał w bieżącym sezonie wszystkie 10 meczów na swoim stadionie, a w każdym z nich zdobywał co najmniej 2 gole. Stamford Bridge znowu robi się twierdzą nie do zdobycia.
Co za dużo, to nie zdrowo
Pierwsza przegrana od listopada i znowu powracają porównania van Gaala do Moyesa. Pozostaje mi to tylko skwitować ziewaniem. Ile można? Jeszcze niedawno Holender wynoszony był na piedestał, a teraz znowu próbuje się go strącić do Hadesu i to tylko dlatego, że Manchester przegrał z będącym w świetnej formie Southampton. Przegrał, ale przeważał, brakowało tylko kluczowego podania i wykończenia. LVG widzi jednak, że zespół stwarza sobie mało sytuacji bramkowych i na pewno będzie nad tym pracował. Nie ma jednak co deprecjonować jego menadżerskiej roboty, bo Czerwone Diabły w końcu odpalą i to raczej prędzej, niż później. Co ciekawe, był to pierwszy od dawien dawna mecz, w którym szkoleniowiec nie mógł skorzystać tylko z jednego zawodnika i od razu przegrany. Czyżby bogactwo wyboru nie wyszło Żelaznemu Tulipanowi na zdrowie? Nic jednak dziwnego, skoro Di Maria ze swoimi uporczywymi próbami strzałów z dystansu wyglądał jak Mario Balotelli, a nie jak najlepszy asystent 2014 roku. Z drugiej strony kilka słów pochwały należy się Świętym, którzy uzyskali kolejny genialny rezultat i w walce o top4 wcale nie stoją na straconej pozycji. Drużyna Ronalda Koemana musi być traktowana poważnie.
Po co drążyć?
Liverpool nie zagrał wybitnego spotkania, Sterling zamiast brylować na boisku, wypoczywał na wakacjach, a i tak to ekipa z miasta Beatlesów zdobyła trzy punkty. Po co drążyć temat? Sunderland to bardzo trudny teren, więc komplet oczek wywieziony ze Stadium of Light jest na wagę złota. To, że The Reds grali mizernie i nie potrafili docisnąć rywala, mając zawodnika przewagi? Trudno, w przyszły weekend już nikt nie będzie o tym pamiętał. Inna sprawa, że to zwycięstwo może mieć negatywny efekt. Jeśli udało się ograć Czarne Koty, to po co wzmocnienia? Marković strzelił gola, Borini zanotował asystę, czy napastnik naprawdę jest potrzebny? A przecież Sturridge lada moment wróci… W tym stylu mogliby pomyśleć włodarze LFC i nie sprowadzić na Anfield żadnej gwiazdy. A bez poważnych, nowych nabytków, gotowych do gry od pierwszej minuty, The Reds nie awansują do top4. Jeśli nie właściciele klubu, to na pewno Brendan Rodgers powinien zdawać sobie z tego sprawę.
Liczba kolejki:
45 – tyle asyst w Premier League ma już na swoim koncie Leighton Baines. Żaden obrońca w historii nie zanotował ich więcej.
Obserwuj autor na twitterze: filipmfn