menu

Pozoranci ze Śląska czekają na zimę [KOMENTARZ]

29 października 2013, 16:08 | Maciek Jakubski

Kilka miesięcy po dramatycznym i przegranym meczu Śląska w Gliwicach (2:3) i sławnym, wykrzyczanym przez trenera Levego zdaniu, że jego piłkarze to pozoranci, wrocławski klub sięgnął dna. Klęska z Zawiszą jest w zasadzie ostatnim dzwonkiem, by miasto wstrząsnęło zespołem i ratowało ten sezon. W niedzielę zawiedli prawie wszyscy: trener, piłkarze, a nawet kapitan. Jedynie kibice, dzieląc się trybunami z fanatykami Zawiszy, pokazali klasę.

Na temat trenera Levego już pisałem, ale mecz z Zawiszą pokazał, że Czech jest coraz mocniej zagubiony. Wyjściowa jedenastka z pięcioma nominalnymi obrońcami i trzema defensywnymi pomocnikami na osłabioną Zawiszę pachniała defetyzmem. W dodatku szybko okazało się, że pomysł z Sochą na skrzydle i Hołotą na rozegraniu był niewypałem. Śląsk w pierwszych 45 minutach grał padlinę, ale miał to szczęście, że Zawisza był zbyt wystraszony, by opuszczać własną połowę. Oczywiście nie ma co zwalać winy za styl na Sochę i Hołotę, bo akurat oni byli tymi nielicznymi spośród wrocławian, którym się chciało. Widać jednak, że na tych pozycjach czuli się wyjątkowo niekomfortowo.

W przerwie obaj trenerzy dokonali drobnych korekt taktycznych. Trener Levy przestawił Sochę z Hołotą, co pozornie było dobrym rozwiązaniem, w końcu to z podania Sochy Patejuk zdobył bramkę. Mimo to Śląsk w drugiej połowie był jeszcze bardziej bezradny, by nie napisać, że raził impotencją w kreowaniu sytuacji podbramkowych. Duża w tym zasługa trenera Tarasiewicza, który w przerwie musiał dostrzec słabość Śląska i nakazać bydgoszczanom grać odważniej. W rezultacie, to Zawisza dominował od pierwszych minut drugiej połowy. Trener Levy tradycyjnie nie reagował na słabość Śląska. Czekał ze zmianami aż do wyjścia przez Zawiszę na prowadzenie. Kompletnym zaskoczeniem była zmiana z 86. minuty, gdy na boisko wszedł Oded Gavish za "Dado" Stevanovicia. Obrońca za pomocnika przy wyniku, który trzeba gonić? Nie przemawia do mnie argument użyty podczas konferencji prasowej przez Levego, że "Gavish dobrze gra głową". To jak to? Trener Levy cały czas powtarza, że chce grać szybką piłkę na jeden kontakt, a nagle zaczyna grę "na aferę"?

Pora także zrozumieć, że bezustanne narzekania trenera Levego na brak ławki rezerwowych, to tylko usprawiedliwianie słabych wyników. Popatrzmy na ławkę Zawiszy w tym meczu - czterech zawodników z pola, w tym dwóch anonimowych i Kuklis oraz Petasz. A teraz ławka Śląska: Cetnarski, Grodzicki, Plaku, Przybylski, Więzik, Gavish i Kelemen. Dwaj pierwsi i ostatni to medaliści mistrzostw Polski, zawodnicy ograni w europejskich pucharach, Plaku to zdobywca cudownej bramki z Brugge, a Przybylski jest reprezentantem Polski do lat 19. Zgadnijcie, który trener po meczu narzekał na brak zmienników? Nikt nie broni trenerowi Levemu narzekać na ławkę, ale w Ekstraklasie jest przynajmniej 10 klubów z dużo gorszymi rezerwowymi, a większość z nich zajmuje miejsce wyższe niż Śląsk.

Piłkarze w niedzielne popołudnie zagrali tak, jakby wynik był ostatnią sprawą, jaka ich interesuje. Biegało po boisku trzech zawodników: Paixao, Socha i Hołota, przy czym ten pierwszy, jeśli chciał dotknąć piłki, to musiał cofnąć się w okolice środka boiska. Pozostali przyglądali się ze znacznej odległości. Przyznam, że nie potrafię pojąć, o co chodzi piłkarzom Śląska. Wyjaśniła się wreszcie sytuacja pomiędzy współwłaścicielami, przesądzone jest, że w końcu otrzymają zaległe pieniądze, a mimo to zamiast walczyć o nowe kontrakty, to sobie dreptają w miejscu. Oczywiście po takim meczu w wywiadach powiedzą o pechu, o chwilowej dekoncentracji, o konieczności wyciągnięcia wniosków. Tymczasem zapytam się jakim cudem tacy zawodnicy jak Kokoszka i Pawelec nie są w stanie zagrać skoncentrowani przez 90 minut? Albo czego nowego po takiej przegranej nauczył się Kaźmierczak i Stevanović? Piłkarze Śląska są znowu syci. Wszystko wygrali, kasa na konto wpływa regularnie, miasto będzie na nich chuchać i dmuchać. A w dodatku dobry kumpel trener ciągle korzysta z tych samych nazwisk, nie wprowadza żadnej młodzieży. Żyć, nie umierać.

Wreszcie, niedzielny popis kapitana. Chociaż Sebastian Mila jest kontuzjowany, to pojawił się na Stadionie Miejskim. Wręczył pamiątkową koszulkę trenerowi Tarasiewiczowi, w przerwie udzielił wywiadu. Był po prostu tam, gdzie jego miejsce, czyli w pracy. Problem w tym, że najwyraźniej zapomniał tego dnia o dress codzie. Nie wiem jak chodzicie do pracy, czy obowiązuje was dress code, ale praca to praca, pewne standardy muszą obowiązywać. Tym większy szok przeżyłem widząc Milę w dresie... Valencii. Nie chcę się wdawać w jałową dyskusję, czy jest to etyczne, czy nie, bo na całym świecie przyjęte jest, że piłkarz reprezentujący swój klub jest zobowiązany przestrzegać pewnych reguł. Nie wyobrażam sobie, by kontuzjowany CR 7 udzielał wywiadu ubrany w koszulkę Barcelony czy nawet Manchesteru City. Za takie zachowanie powinna spotkać Milę dotkliwa kara finansowa. Tylko kto ją wymierzy, jeśli w Śląsku każdy robi, co mu się podoba?


Polecamy