Kazimierz Sokołowski, trener w Legii: Gwarantuję, że nikt z nas nie leży brzuchem do góry
- Prześwietlamy zawodnika, żeby wiedzieć, czego możemy wymagać od niego na danej pozycji. Jeśli zaakceptuje swoją rolę, łatwiej nam go popychać w odpowiednią stronę. Zdarzają się jednak przypadki, że piłkarz nie akceptuje roli lub ma tak wyrobiony automatyzm, że ciężko go zresetować - mówi Kazimierz Sokołowski, członek sztabu szkoleniowego warszawskiej Legii.
fot. screen youtube
Właścicielom Legii przed walką o Ligę Mistrzów przydałaby się odrobina szaleństwa i chęci ryzyka
Czuje się Pan częścią ekipy cudotwórców? Wiosną Legia jest zupełnie inną drużyną niż jesienią.
Widzę postęp drużyny, ale nie ma mowy o żadnym cudotwórstwie. To przemyślana, rzetelna praca piłkarzy i sztabu szkoleniowego. Mamy plan i go wypełniamy.
Zatrudnienie Henninga Berga było niespodzianką. Jeden z norweskich dziennikarzy mówił nam, że to trener numer osiem, dziesięć w kraju. Dziś podobno niektórzy uważają go za numer dwa.
To tylko dziennikarskie spekulacje. Henning ma w Norwegii swoją markę. Znamy się długo, obserwowałem jego karierę trenerską. W Lillestrom zostawił poukładany zespół, chyba najmłodszy w lidze. Tak samo wcześniej w Lyn Oslo, z którym zdobył nawet medalowe miejsce. Wypromował zawodników do lepszych lig. To bardzo dobry szkoleniowiec.
Po zdobyciu mistrzostwa niektórzy się zastanawiali, ile w nim zasługi Jana Urbana, a ile Berga.
Wkład Janka i jego sztabu w tę drużynę jest niepodważalny. Zrobili dobrą robotę, jesienią zdobyli wiele punktów, szanujemy to i doceniamy. Od stycznia liczy się jednak praca Henninga. Wkład w tytuł oceniłbym jako pół na pół.
Był Pan na stażu u trenera Urbana, widział, jak wygląda jego praca z drużyną. Są jakieś duże różnice w porównaniu do Berga?
Byłem goszczony przez Janka przez tydzień, jestem mu za to wdzięczny. Rozmawialiśmy na wiele tematów, wymieniliśmy fachowe uwagi. Siedem dni to jednak zbyt mało, żeby pokazać różnice w pracy trenerów. Mogę powiedzieć, że widziałem bardzo dobry cykl przygotowania do meczu. Akcenty były w nim postawione tak, jak powinny. Nie jestem od oceniania, ale odniosłem bardzo pozytywne wrażenie.
Jest Pan specjalistą od treningu indywidualnego. W Polsce to wciąż nowość. Na czym polegają pańskie zadania?
Na wprowadzaniu zawodnika w rolę, jaką ma odgrywać na boisku. Uświadamianiu mu jego dobrych i złych stron. Uwypuklaniu pierwszych i niwelowaniu drugich. Dopasowaniu relacji z innymi piłkarzami, zgraniu go z nimi. Przygotowaniu do każdego meczu pod względem niuansów taktycznych. Rozwój taktyczno-techniczno-indywidualny. Analiza jego boiskowych decyzji. Bardzo ważne jest też zaakceptowanie przez zawodnika jego roli, bez tego trudno iść do przodu. Pracujemy w ten sposób, że mamy z drugim asystentem, Paco, kadrę podzieloną mniej więcej na pół. Po każdym meczu pokazujemy graczom ich indywidualne poczynania. Z materiałów, które dostaję, wybieram najważniejsze pod względem szkoleniowym. Siadamy i analizujemy, co było dobre, a co należy poprawić. Szlifujemy detale - od tego, jak należy przyjąć piłkę, po ten, jak strzelić na bramkę. A raczej jak strzelić gola. To bardzo duża różnica. Staram się jak najlepiej służyć swoim doświadczeniem każdemu zawodnikowi. Poza tym razem ze sztabem przygotowujemy zespół do meczów.
Może Pan powiedzieć, że widać już efekty indywidualnej pracy z którymś zawodnikiem? Choćby Michał Żyro wiosną wygląda zdecydowanie lepiej niż wcześniej.
Nie można stwierdzić, że to wyłącznie zasługa indywidualnego podejścia. To proces, dopasowanie roli, ułożenie stylu gry, strategii, formacji i tak dalej. Dobra gra przychodzi później. Prześwietlamy zawodnika, żeby wiedzieć, czego możemy wymagać od niego na danej pozycji. Jeśli zaakceptuje swoją rolę, łatwiej nam go popychać w odpowiednią stronę. Zdarzają się jednak przypadki, że piłkarz nie akceptuje roli lub ma tak wyrobiony automatyzm, że ciężko go zresetować.
Na przykład Henrik Ojamaa?
On akurat jest w grupie Paco. Tak samo jak Żyro. Chociaż czasem się wymieniamy, miałem okazję pracować z jednym i drugim. Jeśli chodzi o krytykę Heńka, to będę go bronił. Zrobił postęp w relacjach z resztą drużyny. Możecie zobaczyć, że w ostatnich meczach na lewej stronie ładnie wychodzi na pozycję, podaje do napastnika, jest aktywny, pracuje w defensywie. Brakuje mu jeszcze końcowego produktu. Trzeba nad tym popracować, wtedy całość będzie wyglądała zupełnie inaczej. Kibice patrzą pewnie tylko przez pryzmat ostatnich chwil akcji. Ja bym go nie oceniał tak srogo jak inni.
Może się poprawił, ale jego samolubna gra często powraca. I spotyka się z gwizdami z trybun.
Z drużyną jest jak z zespołem jazzowym. Musi być praca zespołowa i rytm, ale jest miejsce dla solistów. Po indywidualnych popisach muszą jednak wrócić do rytmu, na tym polega ta piękna muzyka. Tak samo jest w piłce. Ronaldo czy inni świetni gracze mają przestrzeń na improwizację, ale pracują też dla dobra zespołu. To urok futbolu, gdybyśmy postawili na boisku automaty, nikt by nie chciał ich oglądać. Henrik, Kosa, Żyro, "Rado" czy Duda mają miejsce na indywidualne popisy, ale muszą łapać rytm reszty drużyny, żeby nasza muzyka grała, jak trzeba.
Piłkarze Legii chętnie zostają po treningach?
Absolutnie. Nastawienie zawodników do pracy nad sobą jest bardzo dobre. Czasem musimy nawet ich hamować ze względu na obciążenia. Jest czas na pracę nad umiejętnościami, ale bywa, że lepiej po zajęciach wykąpać się i odpocząć, niż ryzykować kontuzję.
Krótka przerwa między sezonami będzie problemem?
Nie sądzę, na dwa tygodnie nie ma co narzekać. W Norwegii miałem czasem cztery albo sześć dni wolnego i już wracałem do treningów. Taki był system - wiosna-jesień. Tam się gra, kiedy słońce pozwala. Wracając do pytania, uważam, że wszystko zostało przemyślane przez Ekstraklasę, a my dobrze się do tego przygotowaliśmy.
Ma Pan pod okiem młodych piłkarzy. Są wśród nich zawodnicy z takim potencjałem jak Pana byli podopieczni John Obi Mikel czy Mohammed Abdellaoue?
Nie chcę rzucać nazwiskami, ale mamy wgląd w młode zespoły. Najbardziej wyróżniających się regularnie zapraszamy na treningi pierwszej drużyny.
Nie ma obawy, że umknie jakiś talent, o którym się dowiemy, gdy będzie grał już np. w Chelsea?
Wiele czynników o tym decyduje. Najważniejsza jest jednak rola w zespole. Jeżeli trener widzi potencjał w zawodniku i go ustawia w roli, którą gracz akceptuje, to może mu się powieść tu i teraz. Ale czasem jest tak, że dany piłkarz nie pasuje do koncepcji. Zmieni środowisko i być może w nowym trener będzie potrafił go wykorzystać. Wtedy się rozwija.
A jak wytłumaczyć to, że mniejsze kraje mają więcej zdolnych piłkarzy niż Polska?
Wydaje mi się, że jak ma się czegoś mało, to bardziej się o to troszczy, docenia to i szanuje. Stara się, by tego nie stracić. Tak jest np. w Holandii. Może zamiast patrzeć na wielkie państwa, należy popatrzeć na te mniejsze? Nie w kontekście tego, czy coś wygrali, ale spojrzeć na ich filozofię i zoptymalizować warunki, jakie mamy. Tym bardziej że mamy coraz lepszy materiał, jeśli chodzi o trenerów, piłkarzy i zaplecze.
Pan wyjechał z Polski w 1989 r., gdy drużyna narodowa dopiero co odnosiła sukcesy. Co zostało zaniedbane, że od dawna nie może do nich nawiązać, a na Ligę Mistrzów czekamy od 1996 r.?
W tamtych czasach każdy bardziej o siebie dbał, nie tylko w sporcie. Być może teraz jest tak, że za dużo dobrego nas otacza? Również dostęp do innych sportów jest łatwiejszy. Wcześniej piłka była najpopularniejsza. Każdy chciał być Lubańskim czy Deyną. Po szkole brało się piłkę i od razu biegło na podwórko. W tej chwili brakuje takiego pozytywnego nastawienia do futbolu i kadry. Zamiast mówić, że jest źle, że nie ma boisk itd., dobrze byłoby się zastanowić i opracować strategię. Wyciągnąć najistotniejsze rzeczy z różnych stron i wszyć to w nasze realia. Nie chcę się mądrzyć, że tak powinno być i kropka, ale tak zrobiono w innych krajach.
Legię stać na awans do LM?
Optymalizujemy możliwości do tego, żeby się nam powiodło. Klub robi wszystko, by nam się udało. Życie pokaże, czy się uda. Gwarantuję, że nikt z nas nie leży brzuchem do góry.