menu

Eugeniusz Ksol: Po meczu z Legią nie było czasu na świętowanie

28 lipca 2019, 09:00 | Jakub Lisowski

Po 36 latach Pogoń Szczecin znów wygrała ligowe spotkanie z Legią Warszawa na boisku przy ul. Łazienkowskiej. Oby to był dobry prognostyk na sezon 2019/2020.

Eugeniusz Ksol to były piłkarz (ponad 150 spotkań w I i II lidze) oraz trzykrotnie jej trener. Największy sukces to brąz w 1984 r.
Eugeniusz Ksol to były piłkarz (ponad 150 spotkań w I i II lidze) oraz trzykrotnie jej trener. Największy sukces to brąz w 1984 r.
fot. Andrzej Szkocki

Za nami pierwsza kolejka, a Portowcy już dokonali czegoś szczególnego. Długo kazali czekać na swoje zwycięstwo w stolicy. Z osób pracujących obecnie w szczecińskim klubie tamten sukces mogą pamiętać prezes Jarosław Mroczek (wtedy nie był związany z Pogonią) i dyrektor sportowy Dariusz Adamczuk (w 1983 r. trenował już w szczecińskim klubie i zaczynał piękną przygodę piłkarską). Kibicowska pamięć również się zatarła.
Pogoń próbowała od wielu lat odczarować stadion wojskowych. Potrafiła grać tam ładnie dla oka, potrafiła obejmować prowadzenie, ale najczęściej przegrywała. W ostatnim sezonie Portowcy zagrali tam dwukrotnie – raz przegrali, raz zremisowali. I za każdym razem byli zespołem jeśli nie lepszym, to przynajmniej równorzędnym dla walczącej o obronę mistrzowskiego tytułu Legii.
Niedzielny mecz miał zdecydowanie inny przebieg niż ten sprzed 36 lat. Kilka dni temu Pogoń dobrze rozpoczęła spotkanie, przejęła inicjatywę, miała dobre akcje, ale nie potrafiła objąć prowadzenie. Po 30 minutach Pogoń jakby odpuściła, zaczęła grać spokojniej, trochę cofnięta. Wyglądało to tak, jakby starała się oszczędzić siły na drugą połowę. Po zmianie stron to jednak legioniści przycisnęli, dochodzili do strzałów i w 58. minucie objęli prowadzenie. Znów gapiostwo przy rzucie rożnym było dla szczecinian bardzo bolesne. Ale goście się tym nie zrazili, błyskawicznie wyrównali, a 10 minut przed końcem zwycięskiego gola zdobył Zvonimir Kozulj.
W sobotę 9 kwietnia 1983 r. było inaczej. Pogoń pojechała do Warszawy średnim starcie wiosny. Na swoim boisku pokonała Lecha (1:0) i Wisłę Kraków (3:0), ale z wyjazdów do Bałtyku Gdynia (1:2) i ŁKS Łódź (2:3) wracała bez punktów. Legia grała podobnie – dwa zwycięstwa u siebie, remis i porażka na obcych boiskach. I to warszawski klub był faworytem w meczu z Portowcami.
Ci jednak zagrali bardzo dobrze. Objęli prowadzenie w 12. minucie po bramce Marka Włocha, po 20 minutach podwyższył z karnego Jerzy Stańczyk. Legia zdobyła kontaktowego gola w 39. minucie, ale zaraz po wznowieniu gry Jarosław Biernat zdobył trzeciego gola dla Pogoni. Wynik 3:1 utrzymał się do przerwy. Po zmianie stron Legia atakowała, Henryk Miłoszewicz strzelił drugiego gola dla Legii (58. minuta), ale gospodarze nie zdołali doprowadzić do remisu. To było ostatnie zwycięskie spotkanie Pogoni na Łazienkowskiej do niedzieli. Po drodze było 29 występów (i tylko 4 remisy).
Dodajmy, że niedzielny mecz był 100. w historii rywalizacji Pogoni z Legią w ekstraklasie.

Rozmowa z trenerem Pogoni


Ciśnienie podskoczyło w niedzielę podczas meczu Pogoni w Warszawie?
Eugeniusz Ksol, trener Pogoni w sezonie 1982/83: Jeśli chce Pan rozmawiać o ostatnim spotkaniu to nie jestem odpowiednią osobą, bo meczu nie miałem okazji oglądać w telewizji. Przyznam się, że teraz już mniej się interesuję klubem, drużyną Pogoni. Choruję i teraz skupiam się na swoim zdrowiu. Niestety, więcej czasu spędzam teraz u lekarzy niż w domu.
A jak Pan wspomina zwycięstwo z 1983 r.?
- Ależ to stare dzieje… Fajnie, że ktoś wspomina, że to ja byłem wtedy trenerem Pogoni. Miałem 50 lat i ta wygrana była moim największym sukcesem.
Aż tak?
- Młodsi mogą nie pamiętać, ale Legia była wtedy klubem wojskowym. Każdego roku brała sobie najlepszych zawodników, którzy w tym klubie odbywali służbę wojskową. Brała kogo chciała. I w ten sposób ja też tam trafiłem na rok, a później rok spędziłem w Zawiszy Bydgoszcz. Wracając do Legii wszyscy jej zazdrościli takich transferów. W klubie było 30 zawodników, a przecież grało 11. Zdaje się, że wtedy Legia nie miała zespołu rezerw, więc rywalizacja o miejsce w składzie była wysoka. Kto się nie łapał do Legii, był kierowany do innych wojskowych klubów np. Zawiszy, Śląska Wrocław czy Krakowa. Te kluby nie miały jednak prawa pierwszego wyboru. To Legia dzieliła wszystkim. Po roku mnie wysłano do Bydgoszczy i też miło wspominam tamten okres. Udało się poznać m.in. rodzinę Zbyszka Bońka, a z jego ojcem zaprzyjaźniliśmy się.
Czy można powiedzieć, że wiosną 1983 r. rodził się zespół Pogoni, który rok później zdobył brązowy medal w lidze?
- Szkoda, że coraz rzadziej przypominany jest tamten sukces. Ksol-cudotwórca… Teraz mogę sobie z tego się trochę pośmiać, ale wspomnienia są piękne. Tamte zwycięstwo wszystkich nas bardzo ucieszyło. Nie chcę jednak mówić, że wygrana z Legią była jakimś przełomem, początkiem czegoś. To nie był jeden występ. W sezonie 1982/83 i kolejnym myśmy po prostu dobrze grali. Na jakieś konkretne informacje, statystyki czy ciekawostki nie dam się namówić, bo pamięć już nie ta. Dobrze się prezentowaliśmy szczególnie na swoim boisku.
36 lat czekaliśmy na zwycięstwo w Warszawie. Czemu tak długo?
- Nie będę oceniał ostatnich lat, bo już jestem poza klubem. Ale w tych wcześniejszych latach to było tak, że Legia każdego sezonu była mocna. Miała zawodników jakich chciała, a Pogoń nie była na tyle bogata, by kupować sobie zawodników, ale inaczej budowała zespół. Teraz też mogę życzyć Pogoni, by choć powtórzyła nasz sukces z 1984 r.
Świętowaliście jakoś szczególnie zwycięstwo?
- A gdzie tam. Skończyliśmy mecz późno, a zaraz po meczu musieliśmy się spieszyć na ostatni pociąg do Szczecina. Czekał już na nas na dworcu. W pociągu nawet nie było wagonu restauracyjnego, więc nawet nie było szans, by kupić jakąś flaszkę i wypić za wygraną. Słyszałem takie historyjki, ale po wygranej z Legią była radość, ale nie było szans na dłuższe świętowanie. Położyliśmy się spać i rano dojechaliśmy do Szczecina.
Premie były ekstra?
- W Pogoni mieliśmy taki system, że zwycięstwo odniesione na wyjeździe było podwójnie premiowane. Nie powiem już, ile konkretnie dostaliśmy, ale raczej nic ekstra nie było. Trzeba jednak przyznać, że rzadko wygrywaliśmy na wyjeździe.
Dlaczego? Pogoń z lat 80. była chwalona za ofensywny styl na swoim boisku, ale zwycięstw na wyjeździe nie było tak dużo.
- Zawsze byliśmy zespołem swojego boiska. Obcym drużynom ciężko było grać na Twardowskiego, bali się naszego boiska. Myśmy wznosili się na szczyty swoich umiejętności i przed naszymi kibicami wygrywaliśmy. Wtedy mieliśmy dobry klimat dla Pogoni w Szczecinie.
Jak Pan ocenia pracę obecnego trenera Kosty Runjaica?
- Nie podejmę się oceny. Nie miałem przyjemności porozmawiać z niemieckim szkoleniowcem, naprawdę z racji wieku i zdrowia Pogoń już nie jest tak ważna w moim życiu. Kiedyś było inaczej – znałem kolejnych trenerów, był czas na poznanie zawodników. Teraz kojarzę tylko Adama Frączczaka.
Wybiera się Pan na jakiś mecz w Szczecinie?
- Nie mam takich planów. Na stadion już nie chodzę, bo nie to zdrowie, ale trochę jest też tak, że ja mniej interesuję się Pogonią, a Pogoń Ksolem. Ostatni raz byłem na meczu 70-lecia klubu. Mając 86 lat to może człowiek powinien częściej chodzić do kościoła niż na stadion.

Rozmawiał Jakub Lisowski