Pogoń przegrywała, ale ostatecznie rozbiła Śląsk. Bramkarz zagrał ręką poza polem karnym
Efektowne zwycięstwo 4:1 odnieśli zawodnicy Pogoni Szczecin w meczu 2. kolejki T-Mobile Ekstraklasy przeciwko Śląskowi Wrocław. Pierwsi gola zdobyli jednak goście. "Portowcy" zdołali odwrócić losy meczu. Od 73. minuty Śląsk grał w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Wojciecha Pawłowskiego, który zagrał piłkę ręką poza polem karnym.
Piłkarską sobotę zaczęliśmy dopiero o godzinie 18:00 i… po kilku minutach modliliśmy się, żeby show z udziałem zawodników Pogoni i Śląska skończyło się jak najszybciej. Piłka raz z jednej, raz z drugiej strony i to bynajmniej nie dlatego, że obie drużyny prowadziły tak intensywną wymianę ciosów. Próba zagrania kilku podań z rzędu mogła męczyć widzów bardziej niż pogoda samych zawodników. Generalnie, do pewnego momentu mecz był całkowicie do zapomnienia. Z groźniejszych sytuacji należy przypomnieć dwa strzały z dystansu w wykonaniu Flavio Paixao, które jednak potrafił zatrzymać Radosław Janukiewicz. Pod drugą bramką najgoręcej było po kapitalnym prostopadłym podaniu Murayamy. Jednak całej sytuacji nie potrafił sfinalizować Zwoliński, który trafił tylko w boczną siatkę.
Piłka jednak znalazła w końcu drogą do siatki, z czego oczywiście bardzo się cieszyliśmy. Najpierw Pich po zagraniu Sebastiana Mili strzelił swoją drugą bramkę w tym sezonie, dając Śląskowi prowadzenie. Wrocławianie z dobrego rezultatu nie cieszyli się zbyt długo. Frączczak bez problemów wykończył bowiem dośrodkowanie Murawskiego, nie dając szans Pawłowskiemu. Swoją drogą, przez jakieś dziwaczne i zupełnie niepotrzebne wyjście z bramki tego ostatniego Śląsk mógł stracić gola chwilę wcześniej, wtedy jednak zdążył zainterweniować Mariusz Pawelec. Tak czy inaczej, te trafienia delikatnie rozruszały towarzystwo i mogliśmy dzięki temu liczyć na lepszą drugą połowę.
Z trybun poczynania kolegów (byłych czy jednak wkrótce znów aktualnych?) obserwował Marcin Robak. Król strzelców Ekstraklasy ubiegłego sezonu miał w przerwie nadzieję, że to właśnie Pogoń strzeli w drugiej połowie bramkę na wagę zwycięstwa. „Portowcy” robili w drugiej połowie wszystko, aby marzenie napastnika stało się faktem. Śląsk delikatnie się zdrzemnął i to wystarczyło. Najpierw jak rasowy snajper w polu karnym zachował się Zwoliński, a parę chwil później, zanim wrocławianie się otrząsnęli, trzeciego gola dla Pogoni zdobył Murayama. W sumie to już wtedy było prawie po meczu, choć nikt Śląskowi szans na korzystny wynik nie zabierał, bo jednak wszystko w piłce może się zdarzyć. Na przykład bramkarz może otrzymać czerwoną kartkę za zagranie piłki ręką… Jak Pawłowski, którego za takie zachowanie sędzia Raczkowski odesłał do szatni. Śląsk w dziesiątkę i z dwiema bramkami straty – to dla kibiców tego klubu nie brzmiało zbyt optymistycznie. Po chwili zresztą wrocławianie musieli pogodzić się z tym, że tracą czwartą bramkę. Mariusz Pawełek został zmuszony do wyjęcia piłki z siatki po tym, jak po strzale Frączczaka z rzutu wolnego sparował piłkę przed siebie, a z tego prezentu nie mógł nie skorzystać Golla.
Śląsk w tym meczu zdobył gola jako pierwszy. W akcję bramkową byli zamieszani dwaj gracze, którzy mieli decydować dzisiaj o obliczu WKS-u. Wszystko zatem układało się dobrze. Później jednak przebudziła się Pogoń, którą do boju poprowadził Adam Frączczak, czyli niekwestionowany bohater dzisiejszego spotkania. Pogoń wygrywa drugi mecz ligowy z rzędu, a Śląsk nie tylko przegrywa po raz pierwszy, ale także traci bramkarza, któremu sędzia machnął przed oczami czerwoną kartką.