Pogoń dobrze zaczęła, ale Lechia wypunktowała szczecinian po przerwie
Łukasz Zwoliński nie zwalnia tempa. W piątym meczu z rzędu strzelił gola. Tym razem jego trafienie nie dało jednak Pogoni Szczecin nawet jednego punktu, bo Lechia Gdańsk koncertowo zagrała drugą połowę, odpowiadając golami Antonio Colaka, Stojana Vranjesa i Gersona. Pogoń - Lechia 1:3!
Talent Zwolińskiego rozbłysnął w pełni od momentu kiedy drużynę przejął Czesław Michniewicz. To jemu udało się wyeksponować wszystkie atuty 22-latka. - Wczoraj na odprawie trener zapytał, kto chce strzelić bramkę z „centymetra”, czyli poprzez zamknięcie dośrodkowania. Podniosłem rękę w górę i dostałem zielone światło – opowiadał w przerwie przed kamerami Canal+ Sport Zwoliński, komentując swojego gola, po którym Pogoń w 16. minucie wyszła na prowadzenie. Akcja bramkowa zaczęła się od dośrodkowania Ricardo Nunesa z rzutu rożnego. Piłkę głową przedłużył Sebastian Rudol, a z bliska formalności dopełnił właśnie Zwoliński.
Pogoń przed meczem z Lechią miała wiele problemów kadrowych, szczególnie z zestawieniem drugiej formacji. Ze składu wypadli kontuzjowany Maksymilian Rogalski, pauzujący za czerwoną kartkę Michał Janota i niebędący w pełni sił Marcin Robak. Wobec tych absencji trener Michniewicz musiał zaryzykować poprzez odmłodzenie składu. W środku pola postawił na 18-letniego Michała Walskiego, który w pierwszych 45 minutach prezentował się całkiem solidnie. Zresztą jak cała Pogoń, co zostało udokumentowane dwunastym golem Zwolińskiego. Jak się jednak później okazało, to nie był wcale wieczór ani Pogoni, ani zamaskowanego „Zorro”.
Lechia w pierwszej połowie straciła nie tylko gola, ale i Grzegorza Wojtkowiaka. Kluczowy defensor już po 25 minutach gry poprosił o zmianę, ponieważ poczuł ból w nodze. To wymusiło na trenerze Jerzym Brzęczku wprowadzenie Piotra Grzelczaka przy jednoczesnym przesunięciu Mateusza Możdżenia na miejsce Wojtkowiaka. Jak przed zmianą stron zagrała Lechia? Przede wszystkim dość chaotycznie, a w kluczowych momentach nieskutecznie lub pechowo. Wystarczy wspomnieć akcję z 14. minuty, gdy po świetnym dograniu od Sebastiana Mili o krok od zdobycia bramki był Antonio Colak. Napastnik Lechii zrobił w zasadzie wszystko dobrze, począwszy od przełożenia Michała Walskiego, a skończywszy na precyzyjnym uderzeniu, ale mimo to piłka jakoś do siatki wpaść nie chciała.
Nerwowo musiało być w szatni Lechii przed wyjściem na drugie 45 minut. Gdańszczanie mieli przecież w pamięci wszystkie trzy ostatnie wyjazdy, które kończyli porażkami i za każdym razem po utracie trzech goli. Taki scenariusz znowu zaczął się urzeczywistniać. Niby gra z przodu nie wyglądała najgorzej, ale to przecież Pogoń prowadziła.
Zespół Brzęczka przeszedł jednak w Szczecinie wspaniałą metamorfozę. Druga połowa była koncertowa, kolejne minuty utwierdzały, że punkty wcale nie będą przypisane „Portowcom”. Sygnał do odrabiania strat dał Stojan Vranjes. Bośniak w 62. minucie zdecydował się na indywidualną akcję. Minął dwóch rywali, po czym wypatrzył w polu karnym niepilnowanego Antonio Colaka. Chorwatowi pozostało jedynie kopnąć obok bramkarza, co uczynił. Stan meczu został wyrównany, apetyty rosły.
Gol Colaka był przystawką do dania głównego, które chwilę potem nastąpiło. Bo Lechia zrobiła Pogoni to samo, co jej samej przed tygodniem zrobiła Korona Kielce: otóż chwilę po zdobyciu pierwszej bramki zdobyła drugą. Stało się to po faulu na Colaku, za który z boiska wyleciał Mateusz Matras. Biało-zielonych na prowadzenie strzałem z rzutu karnego wyprowadził niezawodny Vranjes. Radosław Janukiewicz wyczuł co prawda, w którą stronę pójdzie piłka, lecz nie zdążył jej wybić.
Pogoń nie mogła wyjść z szoku. W trzy minuty straciła wszystko. I Lechia tę jej dekoncentrację wykorzystała raz jeszcze, bo w 72. minucie za sprawą Gersona ustaliła wynik na 3:1. Dzięki wygranej podbudowała morale i awansowała na piąte miejsce.